Na emigracji najgorzej jest na początku. Trzeba się przyzwyczaić do innego życia. Jednak nawet później, kiedy jest już łatwiej, większość polskich emigrantów myśli o powrocie.
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej nastąpiła masowa fala emigracji naszych rodaków. Zdecydowana większość z nich przebywa za granicą w związku z pracą. Szacuje się, że tzw. nowa emigracja dotyczy ponad 2 milionów osób, a krajem, w którym najczęściej spotykamy pracujących Polaków, jest Wielka Brytania. Żyje tam prawie 40 procent polskich emigrantów, którzy wyjechali w ciągu ostatnich kilku lat. Jednym z nich jest trzydziestopięcioletni Andrzej Trella.
Decyzja o wyjeździe
Przed wyjazdem do Anglii Andrzej ciężko pracował, prowadząc własną firmę. Razem z żoną Anną, która mu w tym pomagała, wychowywali także dwie córki, Weronikę i Julię. – Nadszedł jednak taki moment, że wszystkie koszty związane z działalnością, a do tego opłacanie wynajmu mieszkania, zaczęło przerastać nasze możliwości – przyznaje Andrzej. Młody przedsiębiorca postanowił więc zawiesić działalność gospodarczą. Wzięcie kredytu na kupno mieszkania także było poza jego zasięgiem, tym bardziej że rodzina miała się wkrótce powiększyć. − Moi rodzice bardzo chcieli nam pomóc, jednak stwierdziłem, że już najwyższy czas na to, abym zapewnił rodzinie własny dach nad głową – wspomina Andrzej. Wspólnie z żoną zaczęli rozważać możliwość emigracji. − Decyzja o wyjeździe do Anglii wcale nie była łatwa. To wszystko mnie przerastało. Dużo się modliłem. Zastanawiałem się, jak można opuścić ziemię, która mnie wychowała i wykształciła i której tak wiele dobra zawdzięczam – wyznaje Andrzej. − Był 2007 rok, zbliżał się sierpień, kiedy to miała urodzić się nasza trzecia córka. Bardzo chciałam, aby przyszła na świat w Polsce. W sumie emigracja była ostatnią rzeczą, o jakiej marzyliśmy – opowiada Anna. Bóg miał dla nich jednak inny plan.
Rodzina musi być razem
Dla Anny i Andrzeja od pierwszej rozmowy o emigracji jedno było oczywiste: rodzina musi być razem. Mieli świadomość, że rozłąka byłaby wystawieniem ich małżeństwa na próbę. Nie chcieli podejmować takiego ryzyka. Gdy już postanowili wyjechać, nie mieli problemu z wyborem miejsca. Od pewnego czasu, w leżącym w północno-zachodniej Anglii mieście Accrington, mieszkało bowiem rodzeństwo Andrzeja, siostra i bracia. Do Wielkiej Brytanii, wraz ze starszymi córkami, wówczas 7- i 8-letnimi, Andrzej przyjechał pod koniec lata 2007 r. Po miesiącu dołączyła do nich Anna, która przyleciała samolotem z zaledwie dwumiesięczną Gabrysią. – Pracę w fabryce znalazłem już trzy dni po przyjeździe do Anglii. Pozostało zorganizować resztę naszego życia. Nie ukrywam, że pierwsze pół roku na emigracji było dla nas najcięższym okresem. Mieliśmy kłopoty językowe i problemy w urzędach, przeszliśmy także trudności mieszkaniowe. Cały czas jednak sił dodawała mi modlitwa, czułem też Bożą opiekę – wspomina Andrzej.
Msza po polsku
Wcześniej, mieszkając w Polsce, Andrzej bardzo angażował się w życie swojej parafii. Był ministrantem i lektorem, pisał także regularnie do parafialnego pisma, odważnie dzieląc się swoją wiarą i swoim punktem widzenia. − Każdy człowiek musi się w życiu za czymś opowiedzieć, ja wybrałem drogę wartości. Wartości, które dzisiaj wielu przeszkadzają, szczególnie tym, którzy zupełnie nie rozumieją, że prawdziwą wolność może dać człowiekowi tylko Bóg – wyznaje Andrzej.
Jak wielkim darem w Polsce jest bliskość kościołów i „dostępność” posługi duszpasterskiej, dostrzegł dopiero za granicą. − O dar wiary trzeba na emigracji dbać jeszcze bardziej niż w Polsce. W Accrington chodzę do świątyni rzymskokatolickiej pw. św. Józefa, w której Eucharystie odprawiane są w języku angielskim. Do kościoła uczęszcza spora grupa Polaków, choć pod względem ilości rodaków mieszkających w tym mieście nie jest to duża liczba − zauważa Andrzej. W niedzielę sprawowane są tutaj dwie Msze św., o godzinie ósmej i dziesiątej. Z myślą o polskich emigrantach, na późniejszej z nich, drugiego czytania można wysłuchać w języku polskim. To jednak Andrzejowi nie wystarczało. Postanowił odnaleźć najbliżej mieszkającego duchownego z ojczyzny. − Nie wiem, jak przeżyłbym czas emigracji, gdyby nie polski kapłan. Jeździmy do niego kilkanaście kilometrów w każdą pierwszą sobotę miesiąca, aby przystąpić do spowiedzi i uczestniczyć w Eucharystii odprawianej w ojczystym języku − opowiada Andrzej. Podczas tych Mszy św. służy także przy ołtarzu.
Nie wstydzić się korzeni
Andrzej angażuje się również w życie Polskiej Szkoły Sobotniej w Accrington, do której uczęszczają jego córki. Wraz ze wzrostem emigrantów z Polski w tym trzydziestopięciotysięcznym mieście zwiększyła się również liczba polskich dzieci. W 2007 r. powołano więc tutaj placówkę, która umożliwia im naukę ojczystego języka oraz poznawanie historii i geografii Polski. Twórcom tej szkoły, jednej z ponad stu tego typu placówek funkcjonujących w Wielkiej Brytanii, zależało na tym, aby dzieci mieszkające poza granicami kraju nie zatraciły swojej tożsamości narodowej i nie wstydziły się swoich korzeni. Wprost przeciwnie, były dumne ze swego pochodzenia i potrafiły ukazywać innym bogactwo polskiej tradycji i kultury.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.