Poczucie bycia u siebie. Czym ono jest? Jak można je określić? Co sprawia, że miejsce, w którym jesteśmy, zaczyna być naprawdę nasze?
Odkryć nasze dziedzictwo
Ksiądz Tischner pisze: „Budować cmentarz i grób, znaczy: podejmować dziedzictwo”. I zaraz dodaje: „Człowiek jest istotą dziedziczącą. Dziedziczenie jest formą wzajemności”. Jasne jest dla nas zwykle to, że nasi rodzice mieli swój udział w budowaniu przez nas domu i w zdobywaniu wykształcenia i zawodu. Nierzadko też dziedziczymy po nich dobra materialne.
W rzeczywistym podejmowaniu dziedzictwa chodzi jednak o jeszcze głębsze rozumienie, o dziedziczenie pewnych wartości, które sięga nieraz wielu pokoleń wstecz. „Umarli mówią, stanowią jakieś mniej lub bardziej określone zobowiązania. To wiąże. Niekiedy umarli zobowiązują mocniej niż żywi. U grobu zmarłego człowiek uświadamia sobie, że jest dziedzicem. Co znaczy, być dziedzicem? Znaczy przede wszystkim: mieć udział w godności tych, którzy byli przed nami. Kontynuując, kontynuujemy przede wszystkim godność. Jesteśmy spadkobiercami dzięki przodkom, oni są przodkami dzięki spadkobiercom” – mówi dalej ks. Tischner.
Na tym aspekcie chciałbym zatrzymać się dłużej. Pozostałe sfery są bowiem dla nas zwykle jasne, ta − mam wrażenie − u wielu ludzi ciągle, by użyć rolniczej metafory, leży odłogiem, a przecież tak naprawdę jest kluczowa dla doświadczenia zakorzenienia. Bez niej z konieczności pozostaje ono płytkie i powierzchowne, a, jak pisze francuska mistyczka i filozofka, Simone Weil: „Drzewo, którego korzenie są prawie całkowicie zniszczone, przewraca się przy pierwszym uderzeniu”. Słowa te pochodzą z jej obszernej pracy o znamiennym tytule: „Zakorzenienie”, w której próbuje zdiagnozować opłakany stan społeczeństwa francuskiego z pierwszej połowy XX wieku i wskazać główne przyczyny jego chwiejności i bezideowości. Warto przytoczyć kilka jej myśli, aby się zastanowić, czy nie znajdziemy w nich również profetycznej diagnozy dla Polski Anno Domini 2010.
Zapoznana siła naszych korzeni
Simone Weil pisze: „Powinniśmy szanować ojczyznę, rodzinę i w ogóle każdą wspólnotę ludzką. Szanować je trzeba nie dla nich samych, ale dlatego, że żywią one pewną ilość dusz ludzkich”. Mamy więc odniesienie do najwyższych wartości narodowych, które mają promieniować na całe nasze życie duchowe. „Przez trwanie w czasie − wspólnoty tkwią korzeniami w przeszłości. Zachowują one skarby duchowe zebrane przez tych, którzy umarli, są jedynymi pośrednikami, przez które umarli przemawiają do żywych. Jedyną rzeczą na ziemi, która ma bezpośredni związek z wiecznym przeznaczeniem człowieka, jest promieniowanie tych, którzy potrafili zdobyć − przekazywaną z pokolenia na pokolenie − pełną świadomość tego przeznaczenia”. Idzie więc o zakorzenienie w dziejach narodu i w historii największych jego postaci. Nie po to oczywiście, aby „grzebać się w grobach” (jak mówią niektórzy) ani aby „pielęgnować jakieś jałowe sarmackie sentymenty” (jak twierdzą inni), ale aby podjąć konkretne dziedzictwo i je twórczo kontynuować.
„Zakorzenienie jest być może najważniejszą i równocześnie najbardziej zapoznaną potrzebą duszy ludzkiej, a przy tym najtrudniejszą do zdefiniowania. Istota ludzka zakorzenia się poprzez rzeczywisty, czynny i naturalny udział w istnieniu jakiejś wspólnoty, która zachowuje żywe skarby przeszłości i wybiega swym przeznaczeniem w przyszłość”. Znowu widać, że chodzi o coś więcej niż o aktywność na polu rodzinnym czy zawodowym – istota rzeczy tkwi w twórczości na poziomie wspólnoty narodowej, a to już nie jest sprawą powszechnie spotykaną.
W innym miejscu autorka podejmuje polemikę z głosami, którymi i nas aż nazbyt obficie karmiono przez dwadzieścia lat wolnej Polski: „Na próżno odwracalibyśmy się od przeszłości, aby myśleć tylko o przyszłości. Wiara, że istnieje nawet taka możliwość, jest niebezpiecznym złudzeniem. Sprzeczność między przeszłością i przyszłością jest niedorzeczna. Przyszłość niczego nam nie przynosi, niczego nam nie daje. To my, budując ją, powinniśmy dać jej swoje życie. Lecz, aby dawać, trzeba posiadać, a my nie posiadamy innego życia, innych soków żywotnych niż skarby odziedziczone z przeszłości i przez nas przetrawione, przyswojone, odtworzone. Spośród wszystkich potrzeb duszy ludzkiej nie ma ważniejszej potrzeby niż przeszłość”. I żeby wszystko było jasne, Francuzka rozbraja kolejny zarzut, który też nieraz padał ze strony naszych polityków czy publicystów: „Miłość do przeszłości nie ma nic wspólnego z reakcyjną orientacją polityczną”.
Choroba wykorzenienia
Dla Simone Weil główną przyczyną degradacji ówczesnego społeczeństwa francuskiego było wykorzenienie. Pisze wręcz o „chorobie wykorzenienia”, która jak rak toczy zdrową tkankę społeczną: „Wykorzenienie jest bez wątpienia najgroźniejszą chorobą społeczeństw ludzkich, ponieważ pleni się samo z siebie. Istoty naprawdę wykorzenione mają przed sobą jedynie dwie możliwości: albo popadają w stan bezwładu duchowego równoznaczny prawie ze śmiercią, tak jak większość niewolników w czasach Cesarstwa Rzymskiego, albo rozwijają intensywną działalność zmierzającą zawsze do wykorzenienia”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.