Szczegółowe przedstawienie podejścia do kobiet na przestrzeni całej historii chrześcijaństwa przerasta, co oczywiste, ramy tego tekstu. Pozostać musimy przy kilku charakterystycznych wypowiedziach osób, które stanowiły o obliczu Kościoła w danym czasie.
„O co wam jeszcze chodzi? O władzę? Przecież Jan Paweł II tyle powiedział o geniuszu kobiety” – tak można by streścić głosy tych, którzy nie rozumieją katoliczek angażujących się na rzecz zmian w Kościele inspirowanych teologią feministyczną. Faktycznie, wiek XX przyniósł istotne przekształcenia w tym obszarze, trudno jednak uznać obecny stan za satysfakcjonujący czy też – mówiąc językiem eklezjalnym – za taki, który w pełni pozwala kobietom wzbogacić cały Kościół swoimi charyzmatami. Zacznijmy jednak od początku, by dostatecznie docenić to, co już się dokonało.
Otwartość versus patriarchat
Szczegółowe przedstawienie podejścia do kobiet na przestrzeni całej historii chrześcijaństwa przerasta, co oczywiste, ramy tego tekstu. Pozostać musimy przy kilku charakterystycznych wypowiedziach osób, które stanowiły o obliczu Kościoła w danym czasie. Nie tworzą one, co więcej, obrazu jednoznacznego – temu samemu autorowi zdarza się wypowiadać zdania niezmiernie rewolucyjne, dowartościowujące kobiety, to znów bardzo zachowawcze i dla kobiet krzywdzące. Tę dziwną nierówność poglądów tłumaczyć można ścieraniem się dwóch sprzecznych sił. Z jednej strony będzie to wynikająca z Ewangelii i działania Ducha Świętego otwartość na zmianę, a także wzór postępowania, jaki zostawił sam Chrystus, przekraczający w kontaktach z kobietami ówczesne normy; przykładem może być spotkanie z Samarytanką – rozmowa z kobietą w miejscu publicznym była wbrew obyczajom, zachowanie Nauczyciela zaskoczyło uczniów (por. J 4,27). Z drugiej strony rolę cały czas odgrywa mentalność ukształtowana przez system patriarchalny.
Święty Paweł będzie zatem autorem zdania chwiejącego w posadach dotychczasowym porządkiem: „nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28). Od niego jednak pochodzą także słowa: „kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; […] mają być poddane” (1 Kor 14,34) czy „Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam” (1 Tm 2,15). Nawiasem mówiąc, potrzeba udzielania takich pouczeń świadczy o tym, że kobiety owe normy zaczęły łamać[1].
Z kolejnych wieków chrześcijaństwa cytować by można szereg wypowiedzi mocno naznaczonych przez kontekst kulturowy. Tertulian stwierdzi, że kobieta jest „bramą piekieł” jako córka Ewy sprowadzającej na świat grzech. Według Klemensa Aleksandryjskiego: „Każdą kobietę powinna napawać wstydem już sama myśl, że jest kobietą”[2]. Święty Tomasz z Akwinu przejmuje z kolei od Arystotelesa przekonanie, że kobieta jest nieudanym mężczyzną, jako istota słabsza, mniej rozumna, a przy prokreacji odgrywająca wyłącznie bierną rolę. Również św. Augustyn przypisuje kobiecie pasywność i podporządkowanie, a także cechy takie jak miękkość i uległość. Aktywny i przeznaczony do panowania jest mężczyzna.
W przedziwny sposób te poglądy, wśród których pojawia się też negowanie tego, że kobieta została stworzona na Boży obraz i podobieństwo, łączone są z przekonaniem o równej ludzkiej godności kobiet i mężczyzn, takim samym dostępie do łaski Bożej i powołaniu do życia wiecznego. Równość dotyczy duszy, nierówność zaś – ciała. Na codziennym życiu kobiet w znaczący sposób zaważy jednak to drugie przekonanie, czyniące z niej istotę poddaną, zdatną do prokreacji i usługiwania.
Ten sposób myślenia wybrzmiewa jeszcze wyraźnie w encyklice Casti connubii Piusa XI (1930 rok). Papież pisał w niej o tych, którzy „bez skrupułu niszczą ufne i uczciwe podporządkowanie się żony mężowi”, „z szaloną pychą głoszą przeprowadzenie emancypacji”, a także o „nienaturalnej równości [żony] z mężem”.
Wypowiedzi kolejnych papieży są coraz bardziej przychylne wobec zaangażowania kobiet w sprawy spoza „kręgu domowego ogniska”. Jan XXIII w encyklice Pacem in terris (1963 rok) napisze, że „udział kobiet w życiu publicznym jest już faktem dokonanym i oczywistym”, a w Orędziu do kobiet sformułowanym na koniec II Soboru Watykańskiego wybrzmią słowa: „nadeszła już godzina, w której powołanie niewiasty realizuje się w pełni. Godzina, w której niewiasta swoim wpływem promieniuje na społeczeństwo i uzyskuje władzę nigdy dotąd nieposiadaną”.
Ideał, który trudno udźwignąć
Prawdziwą eksplozję tekstów o kobiecie przyniósł pontyfikat Jana Pawła II, na czele z Listem do kobiet[3] oraz listem apostolskim o godności i powołaniu kobiety Mulieris dignitatem[4]. Najbardziej znana jego wypowiedź na ten temat, łącząca w sobie dwa terminy kluczowe dla jego myśli w tym zakresie, czyli „nowy feminizm” i „geniusz kobiety”, pochodzi jednak z encykliki Evangelium vitae: „W dziele kształtowania nowej kultury sprzyjającej życiu, kobiety mają do odegrania rolę wyjątkową, a może i decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się promotorkami «nowego feminizmu», który nie ulega pokusie naśladowania modeli «maskulinizmu», ale umie rozpoznać i wyrazić autentyczny geniusz kobiecy we wszystkich przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form dyskryminacji, przemocy i wyzysku”[5].
Dokonane przez Jana Pawła II dowartościowanie kobiety ma jednak swoje drugie oblicze. Można odnieść wrażenie, że papież nie mówi o realnych kobietach, ale tworzy pewien wyidealizowany obraz kobiecości, oparty w znacznej mierze na swojej wizji Maryi. Po wiekach umniejszania roli kobiety, a czasami wręcz gardzenia nią, wahadło nie trafia zatem do punktu równowagi, ale wychyla się w drugą stronę – ku wyolbrzymianiu kobiecych możliwości i pozytywnych cech. Co istotne, tych cech, które przypisywane są kobiecie w sposób stereotypowy, a więc związanych z działalnością opiekuńczą. Metaforycznie można by powiedzieć, że jak wcześniej każda kobieta uobecniała grzeszną Ewę, tak teraz każda ma być nowym wizerunkiem Maryi. Wprost zresztą w Liście do kobiet mówi Jan Paweł II o potrzebie przeżywania kobiecości na Jej wzór.
Jakie cechy się na niego składają? Ich listę można stworzyć na podstawie encykliki Redemptoris Mater[6]: Maryja „zajmuje pierwsze miejsce wśród pokornych i ubogich” (8), całkowicie się poświęca (39), charakteryzuje Ją posłuszeństwo (14), podporządkowanie (39) i poddanie Bożym zamysłom (14), „pełna uległość rozumu i woli wobec Boga” (13 i 26), czułość (33), troska o ludzi (43), opieka (40), „wrażliwość na działanie Ducha Świętego” (13), chwała służenia (41). Ten repertuar określeń, choć piękny i godny naśladowania – tak przez kobiety, jak i przez mężczyzn! – wydaje się jednak niepełny i jednostronny, co utrudnia kobietom faktyczne spotkanie z osobą Maryi i nakłada na ich barki ideał, którego udźwignąć nie mogą lub w takim zawężonym kształcie – nie chcą.
Teksty Ewangelii ukazują przecież Maryję w sytuacjach, które pozwalają określić Ją między innymi jako samodzielną, mądrą, aktywną, odważną (mężną – by sięgnąć po określenie z listy siedmiu darów Ducha Świętego, choć nazwa sugerowałaby zarezerwowanie tego daru wyłącznie dla mężczyzn). Jakie to sceny? Przede wszystkim zwiastowanie, kiedy wypowiada swoje fiat bez konsultacji z żadnym mężczyzną, co wykracza poza ówczesny zwyczaj. Pytania zadawane Bożemu posłańcowi świadczą o Jej rozsądku i zmyśle krytycznym – decyzji nie podejmuje bezrefleksyjnie. Pamiętać trzeba przy tym, że godząc się na dziwny Boży plan, może spodziewać się nie tylko opuszczenia przez Józefa, ale także ukamienowania przez społeczność.
Niestety, ta rozszerzona lista cech, chociaż miejscami przenika do nauczania papieskiego, nie zyskuje już porównywalnego „nagłośnienia”. Co więcej, szeroką skalę oddziaływania mają popularyzatorzy myśli Jana Pawła II rozpisujący cechy kobiece i męskie w wersjach najbardziej skrajnych. Mężczyzna jest według nich silny, rycerski, odważny, skłonny do rywalizacji i podejmowania ryzyka, nastawiony na świat rzeczy i stworzony do aktywności poza domem. Ona zaś – delikatna, emocjonalna, wrażliwa na sprawy estetyki i własny wygląd, dostrzegająca potrzeby drugiego człowieka. Dzieli się w ten sposób płcie tak dalece, że doprawdy nie wiadomo, na jakim gruncie ich przedstawiciele mieliby się spotkać. Trudno wszak w takim wypadku o wspólne zainteresowania. To, co stanowi potencjał każdej osoby ludzkiej niezależnie od płci, zostaje przy tej okazji głęboko zagrzebane. Elementem jednoczącym może być chyba jedynie pociąg seksualny… Pogłębiona debata o tym, jak definiować kobiecość i męskość, wciąż jeszcze przed nami.
Współdecydowanie?
Nauczanie Jana Pawła II dotyczące kobiet nastręcza jednak innych jeszcze komplikacji. Cechy im przypisywane zdają się one, według papieża, posiadać niejako naturalnie, na mocy samego swojego bycia kobietą. Pominięty zostaje więc trud wkładany w to, by być osobą rzeczywiście troskliwą, wrażliwą na potrzeby innych czy dobrą matką. Nie zajmuje przy tym papieża proces socjalizacji przygotowujący kobiety do wypełniania danej roli społecznej. Proces, który mógłby przebiegać inaczej, kształtując w kobietach cenne umiejętności standardowo przypisywane mężczyznom, a także odwrotnie – mężczyzn wyposażać w tak potrzebne w życiu cechy jak wrażliwość na drugiego człowieka. Współcześnie dzieje się to zresztą całkiem skutecznie, bywa jednak postrzegane przez ludzi Kościoła nieufnie, by wspomnieć burzliwe dyskusje na temat gender.
Częstokroć Jan Paweł II pewne podstawowe kategorie antropologiczne przypisuje kobietom w szczególny sposób, na przykład piękno duchowe[7], „porządek miłości”, odnajdywanie siebie poprzez „bezinteresowny dar z siebie”[8]. Macierzyństwo jest zaś według jego słów „szczególną częścią rodzicielstwa”[9]. Czy ojcostwo nie posiada również swojej specyfiki i nie jest częścią szczególną? Wszystkie te nadwyżki znów uznać trzeba za efekt zaburzenia równowagi wcześniejszymi wiekami dyskryminacji. Gdyby poważnie potraktować te papieskie zdania, wskazujące wyższość kobiety we wszystkich najważniejszych ludzkich dziedzinach (cóż ważniejszego ostatecznie w chrześcijaństwie niż „porządek miłości”?), to stery Kościoła należałoby przekazać w całości żeńskim gremiom. Takich rzeczy nikt się nie domaga. Kobiety świadome swoich faktycznych przymiotów wewnętrznych zachowują do tych słów dystans. Coraz mocniej zaczynają jednak dostrzegać, że chociaż usłyszały na swój temat wiele podniosłych zdań i chociaż stanowią ponad połowę wiernych Kościoła katolickiego, w praktyce mają bardzo ograniczoną możliwość współdecydowania o nim.
Ewa Kiedio, redaktor w Wydawnictwie „Więź”, publikowała między innymi w „Tygodniku Powszechnym”, „Przewodniku Katolickim”, „Kontakcie”, „W drodze” oraz na portalach „Deon” i „Aleteia”, żona i matka. Autorka książek: Osobliwe skutki małżeństwa; A piękno świeci w ciemności (rozmowa rzeka z bp. Michałem Janochą).
[1] Ciekawe analizy wypowiedzi św. Pawła przynoszą książki: E. Adamiak, Kobiety w Biblii. Nowy Testament, Warszawa 2010, s. 221–224; 236–239 oraz Z. Radzik, Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół, Kraków 2018, s. 14–18; 29–44.
[2] Stanisław Łucarz SJ dowodzi, że tego słynnego zdania nie można rozumieć na sposób mizoginistyczny, jako że kontekstem jest myśl Klemensa Aleksandryjskiego o szczególnej tendencji kobiet do pożądliwości płciowej, na co antidotum miałby być wzmiankowany wstyd. Zob. S. Łucarz, Kobieta i jej rola w historii zbawienia według Klemensa Aleksandryjskiego, „Vox Patrum” 36/2016, t. 66, s. 26. Kojarzenie kobiety z rozwiązłością seksualną
jest jednak również swoistą formą piętnowania, mającą swoją długą historię.
[3] Por. Jan Paweł II, List do kobiet, Rzym 1995.
[4] Por. Jan Paweł II, Mulieris dignitatem, Rzym 1988.
[5] Jan Paweł II, Evangelium vitae, Rzym 1995, 99.
[6] Por. Jan Paweł II, Redemptoris Mater, Rzym 1987.
[7] Jan Paweł II, List do kobiet, dz. cyt., 12.
[8] Jan Paweł II, Mulieris dignitatem, dz. cyt., 29, 10.
[9] Tamże, 18.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.