W dwa ognie

Tygodnik Powszechny 33/2010 Tygodnik Powszechny 33/2010

Trzy czwarte Polaków uważa, że Kościół daje właściwe odpowiedzi na pytania duchowe, ale niespełna jedna trzecia znajduje w nim odpowiedzi na zagadnienia społeczne. Wniosek: trzeba przedstawiać argumenty, a nie tylko wyrażać stanowisko.

 

Inne pole bitwy wyznaczyła dyskusja o konkordacie. Dokument, regulujący stosunki Polski ze Stolicą Apostolską, a także sytuację Kościoła w państwie, parlament uchwalił w lipcu 1993 r. Odbyło się to tuż przed wyborami, które strona postsolidarnościowa przegrała. Zwycięscy postkomuniści przez pięć lat blokowali ratyfikację dokumentu. Stosowali przy tym wszelkie możliwe narzędzia, w tym kuriozalne – m.in. badano zgodność konkordatu z konstytucją, nad którą prace dopiero trwały. Posłowie lewicy widzieli w ustaleniach dokumentu pole do nadużyć ze strony Kościoła.

Ostatecznie konkordat ratyfikował rząd Jerzego Buzka i w 1998 r. wszedł on w życie. Choć wielu publicystów znów podnosiło argumenty o zagrożeniu teokracją, w praktyce konkordat (nie miejsce tu na szczegółową ocenę) dobrze spełnia swą rolę – wystarczy wspomnieć o wygodzie zawierania tzw. małżeństwa konkordatowego.

Krok naprzód

Bezpośrednie zaangażowanie Kościoła w politykę nie spodobało się Polakom. Jednoznacznie świadczą o tym badania opinii publicznej: w listopadzie 1989 r. 88 proc. respondentów twierdziło, że Kościół dobrze służy społeczeństwu, a w 1993 r. już tylko 45 proc. W lutym 1999 r. tylko 11 proc. Polaków odpowiedziało „zdecydowanie tak” bądź „raczej tak” na pytanie, czy Kościół powinien wypowiadać się w sprawach politycznych, podczas gdy „raczej nie” i „zdecydowanie nie” – w sumie 87 proc. Pod koniec pierwszej dekady wolności biskupi zaczęli zdawać sobie sprawę, że sposób, w jaki dotychczas próbowali wpływać na politykę państwa, był niewłaściwy i doprowadził do nadwątlenia ich autorytetu.

Nowa dekada przyniosła kolejne wyzwania. W 2003 r. zbliżało się referendum w sprawie akcesji do UE. W liście pasterskim poprzedzającym o dwa tygodnie referendum biskupi zachęcili do uczestnictwa w głosowaniu, nie zajmując oficjalnego stanowiska; podobno każde zdanie listu było przegłosowywane oddzielnie podczas burzliwego posiedzenia KEP.

Zachowanie Kościoła hierarchicznego podczas referendum europejskiego było na tle jego decyzji z lat 90. krokiem naprzód. Krokiem, który wiązał się z rosnącą świadomością, że głos katolików jest w pluralistycznym, neutralnym światopoglądowo państwie tylko jednym z wielu. Co niewątpliwie sprzyja jakości debaty, poszanowaniu dla innych i ich poglądów – i zbliża Kościół w Polsce do ideałów soborowych.

No to nie jesteś katolikiem

„Pomiędzy państwem a Kościołem istnieje nieusuwalne napięcie – pisał Jarosław Gowin w monografii „Kościół w czasach wolności”. – Napięcie to może być ożywcze i dla religii, i dla demokracji. Może też jednak wyniszczać je, nakręcając spiralę wzajemnej wrogości”. Wyniszczające jest, kiedy biskupi wchodzą w nie swoje kompetencje, ożywcze – kiedy Kościół sięga fundamentów w dyskusji nad ochroną życia i szerzej: koncepcją człowieka. Wówczas Kościół ma wręcz obowiązek zajmowania stanowiska. Ks. Józef Tischner tak referował nauczanie Jana Pawła II: „Kluczem są »prawa człowieka«; nie »prawa katolika« czy »prawa Polaka«, lecz prawa człowieka. Ani katolik, ani Polak, ani nikt inny, nie mogą mieć w państwie większych praw, niż ma człowiek”.

W konfliktach tak fundamentalnych, jak aborcja, eutanazja, prawo adopcji dzieci przez związki homoseksualne, wreszcie in vitro – głos Kościoła jest konieczny. Chodzi bowiem o chrześcijańską koncepcję bycia człowiekiem.

Jednak w przypadku kompromisu aborcyjnego wszystkie strony sporu grają płytę zdartą już na początku lat 90. Przyjęta w 1993 r. ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży zezwala na aborcję w czterech przypadkach: gdy ciąża stanowi poważne zagrożenie dla życia lub zdrowia matki; gdy śmierć dziecka poczętego nastąpiła wskutek działań podjętych dla ratowania życia matki albo dla przeciwdziałania poważnemu uszczerbkowi na jej zdrowiu; gdy badania prenatalne wskazują na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu; oraz gdy ciąża jest wynikiem gwałtu. Kościół zaakceptował kompromis słowami prymasa Glempa, który po głosowaniu w Sejmie stwierdził, że przyjęte prawo stanowi „krok we właściwym kierunku”, a posłowie katoliccy, którzy głosowali za ustawą, postąpili słusznie (podobne stanowisko przedstawił Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae”). Jednak dla wielu biskupów kompromis był powodem do prowadzenia dalszej wojny, już na wewnętrznym podwórku. Z ust części publicystów płynęły słowa potępienia: „Nie nazywajcie klęski kompromisem” (Wojciech Chudy), „mamy deklarację o prawie do zabijania” (ks. Jerzy Bajda). „Spotykamy obecnie w Polsce wielu ludzi, którzy wypowiedź zaczynają tak: jestem katolikiem, jestem wierzący, ale...” – mówił bp Stanisław Stefanek, komentując dylematy katolików w dyskusji nad ochroną życia w ustawodawstwie. I wnioskował: „No to już nie jesteś katolikiem!”. W programie Kościoła nie przebiła się opcja pozytywna, propozycji dla kobiet rozdartych problemem o decyzji urodzenia dziecka.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...