Pan Bóg czeka na wszystkich

Tygodnik Powszechny 38/2010 Tygodnik Powszechny 38/2010

Człowiek trafia do hospicjum w ciężkim stanie, spowiadam go z całego życia, chory przyjmuje sakramenty – i umiera po pół godzinie. Jak nie wierzyć w miłosierdzie, skoro ten człowiek przyszedł tylko na to jedno z Nim spotkanie.

 

Jakie Ksiądz ma dla chorych słowa?

Nie wiem, czy mam. Ks. Tischner wspominał wizytę w szpitalu u chorego prof. Kępińskiego. Idzie pełen lęków, wchodzi do pokoju, a Kępiński woła z łóżka: „Józek, chodź i nic się nie bój, ty masz taką uzdrawiającą gębę”. I ja też – z tą swoją gębą – po prostu idę do chorych.

„Bóg jest miłosierny”, „Jezus cię kocha”. Mówi Ksiądz tak do chorych?

Że Pan Bóg na nich czeka – mówię. Że czeka, kochając ich – mówię. I że zawsze ma ramiona otwarte na wszystkich – mówię. Czasem też opowiadam o innych umierających. O tym, jak umierali. Kiedyś nieprzytomna od kilku dni kobieta otworzyła oczy. Jej sąsiadka zawołała personel: „Czy ta zakonnica, która przyszła po tę panią, jest jeszcze, czy już poszła?”. Dziewczyny zdrętwiały: „Już poszła”, bo nikogo nie widzą. „Nie szkodzi, po mnie też przyjdzie i przeprowadzi mnie przez tę drogę”.

Albo asystent z politechniki, niespełna czterdziestolatek, nowotwór kości, cierpiał ogromnie. A pół roku przed śmiercią powiedział najbliższym, że tego roku umrze. I później okazało się, że jest chory. Miał jedną prośbę: chce księdza, który by jak najczęściej odprawiał u niego Mszę, więc jeździłem do niego. Kiedy ze studentami wybrałem się do Lourdes i La Salette, obiecałem mu w tych miejscach modlitwę. Odprawiłem w jego intencji Mszę. Potem włączam telefon, dzwoni jego żona: właśnie umarł. Do samego końca był obolały, nigdy nie przyjął środków, które odebrałyby mu świadomość – wybrał cierpienie. Kiedyś podałem mu rękę na znak pokoju, zetknęliśmy się koniuszkami palców – aż zawył z bólu. Tak cierpiący był do przedostatniego dnia. Nagle radosny, mówi rodzicom: „Wy tego nie widzicie, przyszła do mnie Piękna Pani, przyniosła mi cytrusy”. Tak dzieci nazywały Matkę Bożą w La Salette. Na drugi dzień, znów: „Przyszła Piękna Pani i Wszyscy Święci”. Przeżegnał się i umarł. I chorym mówię właśnie to: że są pacjenci, którzy mówią nam coś o tamtym świecie.

Czemu wybrał cierpienie?

Nie wiem, może dlatego, że do końca bał się stracić kontakt z otoczeniem, bał się, że przez leki nie będzie w pełni świadomy. Normalny chłopak, choć wyróżniał się tym, że codziennie chciał być na Mszy. Zostawił po sobie tylko gęsto popodkreślane Pismo Św. Wydaje mi się, że z młodymi ludźmi rozmawia się łatwiej o tym, co ich czeka, są bezpośredni, mniej w nich lęku. I mają takie prośby, że nigdy bym ich nie wymyślił. Inny czterdziestolatek chciał, żebym na Mszy u niego w domu wygłosił kazanie – które on mi ułożył. Bo, mówi, on niczego już nie potrzebuje, ale to mają być słowa dla jego żony i małych dzieci, którzy potrzebują nadziei. Umarł w niedzielę rano, kazania nie wygłosiłem, sam je powiedział.

O co pytają młodzi?

Czemu ich to spotkało, czemu ich życie musi być tak krótkie – od takich pytań nie uciekają.

A Ksiądz nie ucieka od odpowiedzi?

Jak nie znam odpowiedzi, to jej nie daję. Sam raczej dokładam kolejne pytania. Oni też nie liczą na to, że odpowiedź poznają ode mnie, nie szukają wyroczni, raczej kogoś, przy kim te pytania mogą postawić.

Ksiądz, specjalista od Pana Boga, nie powinien dać im choć namiastki odpowiedzi, czemu ich życie ma być krótkie?

Skąd miałbym to wiedzieć? Skąd mogę znać miarę życia człowieka? Ale mogę czasami dostrzec dobro, które dzięki śmierci może się wydarzyć.

Dobro?

Kiedy widzę, jak śmierć  pozytywnie wpłynęła na ludzi. Umiera chłopak, jego matka przychodzi do mnie: „Problem syna zaczął się, kiedy rozeszliśmy się z mężem. Teraz spotkaliśmy się w hospicjum przy synu, pogrzeb przygotowaliśmy razem i znów chcemy razem żyć. Nie wiem, czy się uda, ale spróbujemy”. Widzę dobro. 

A kiedy żona widzi dramat: została sama z kilkuletnim dzieckiem, co Ksiądz widzi?

Każda sytuacja jest inna, ale o dobru to ja wiele od nich samych słyszę. Człowiek opowiada o śmierci dwojga rodziców w ciągu jednego roku, więc on, student, został sam z młodszą siostrą. „To był wielki cios, mówi, ale z drugiej strony rodzice tak nas kochali, że wszystko za nas robili. Dopiero przez ich śmierć staliśmy się samodzielni”. Albo człowiek po trzydziestce: „Ksiądz nie wie, czym było dla mnie umieranie ojca w hospicjum”. „Nie wiem”. „To był pierwszy moment, kiedy ojciec mnie przytulił”. Bo wcześnie rozeszli się z żoną i odszukał syna dopiero w hospicjum. Więc widzę, że z cierpienia wypływa dobro.

Spotkał Ksiądz kogoś, kto w chorobie przeklął Boga?

Nie, choć słyszę ogromny żal. Żona woła przy umierającym mężu: „Dlaczego muszę zostać sama”. Nie wiem, bo czemu nie odwrotnie? Ale jestem przekonany, że Bóg uznał, iż ta osoba poradzi sobie mimo wszystko. Doświadczam, że Bóg ich kocha, że jest z nimi. Że w tym cierpieniu pokazuje im Swoją twarz.

Mówi im Ksiądz, żeby łączyli swoje cierpienie z cierpieniem Jezusa na krzyżu?

Mówię im, że ich cierpienie na pewno ma sens, że jest wartością.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...