Agnieszkę poznałam w szkole. Nasze dzieci są w jednej klasie. Zobaczyłam ją w świetlicy z dwiema roześmianymi dziewczynkami uczepionymi jej spodni. Kiedy się przedstawiała, wskazała też na małe: „To Marysia i Ania, przyjechałyśmy po Gabrysię, a Weronika i Kuba zostali w domu” – rzuciła jednym tchem, żeby wszystko od razu było jasne…
I wszystko stało się jasne. Choć na początku naprawdę mnie zamurowało, bo Aga ma figurę nastolatki i za nic nie wygląda na matkę pięciorga dzieci… Bo czyż te nie powinny być pulchne, zaniedbane, przygnębione, przytłoczone dzieciarnią i obowiązkami? A tu proszę naprawdę piękna, zaradna, radosna młoda kobieta – wspaniała mama, która nie bała się otworzyć na życie, i cała kochająca się rodzina, gdzie każde nowe dziecko witane było z niekłamaną radością, gdzie rodzice nie bali się zaryzykować. Patrzy się na nich z prawdziwą zazdrością… Choć Aga bywa naprawdę zmęczona, często spóźniona, choć wypicie kawy w spokoju graniczy z cudem, choć rozmowy telefoniczne nigdy nie są prowadzone komfortowo, a o ciszy można tylko pomarzyć, choć Rysiek zwykle ma zajęte dwa kolana, a w kościele młodsze dziewczynki wszystkie na raz chcą na ręce, choć być może musi pracować o wiele więcej niż inni tatusiowie, choć trzeba było kupić większy samochód, bo w normalnym się nie mieszczą, a na obiad smażyć naprawdę furę naleśników… Choć… można by mnożyć kolejne „minusy”, to jednak wszystkie one i tak nikną przy jednym wielkim plusie – miłości. Bo każde nowe dziecko to narodziny nowej miłości.
U Mastalerzów w Łodzi
Dzieci Agi i Ryśka są jeszcze małe, na innym etapie życia jest rodzina Mastalerzów z Łodzi. Łukasz, Szymon i Maria już opuścili rodzinny dom. Są dorośli. Maria skończyła studia, założyła własną rodzinę. Aleksander też już właściwie „na wylocie” – właśnie obronił pracę magisterską z matematyki (jedyny ścisły umysł w rodzinie, jak mówią o nim bracia), a Filip w tym roku zdał maturę. Tylko on zostanie jeszcze jakiś czas w domu z rodzicami. Czy jest jednak spokojniej? No niezupełnie, bo na co dzień babcia opiekuje się dwuletnim Michałkiem – synkiem Marysi. Dom więc nadal jest pełen życia. Poza tym wszystkie dzieci, kiedy tylko mogą, chętnie ściągają do rodzinnego domu. Bo choć sami mówią, że to zwykły, normalny, przeciętny dom, to chyba jednak nie do końca jest to prawdą. To raczej dom wyjątkowy… Bo jak wiele jest domów, w których każdego dnia, od lat, rodzina zbiera się na wspólnej modlitwie, której nie kontestują nawet nastolatki, bo jak wielu synów w dzisiejszych czasach mówi o swoim ojcu, że jest i zawsze był niekwestionowanym autorytetem, bo jak wiele dzieci mówi otwarcie o bezgranicznym szacunku i uznaniu dla trudu rodziców, jak wiele rodzeństw jest dla siebie prawdziwymi przyjaciółmi, no i wreszcie, jak wiele rodzin wydaje dwóch kapłanów? A Mastalerzom się to udało. Łukasz i Szymon są salezjanami.
U ks. Łukasza w Sokołowie Podlaskim
Ks. Łukasz pracuje w Sokołowie Podlaskim i choć ks. Szymon mówi o nim, że jako najstarszy był zawsze poza zasięgiem młodszych, miał u nich posłuch i cieszył się autorytetem, to sam zainteresowany zdaje się być tym zaskoczony i rzeczywiście – nie sprawia wrażenia osoby groźnej, za to niezwykle pogodnej i otwartej. W Sokołowie odpowiedzialny jest za męski internat, jest też prezesem Fundacji „Ku Mądrości” im. dr Anny Duks, która zajmuje się wspieraniem działalności oświatowej, wychowawczej i opiekuńczej. Pod opieką fundacji są m. in. dzieci z rodzin wielodzietnych, które otrzymują stypendia socjalne.
Mówi o sobie, że wpływ na jego postawę i wychowanie na pewno miała rodzina, ale także salezjańskie oratorium, w którym spędzał bardzo dużo czasu, i salezjańska szkoła, którą ukończył. Zresztą „salezjański” jest w tej rodzinie odmieniany przez wszystkie przypadki. To na wskroś „salezjańska” rodzina. Tata Paweł jest salezjaninem współpracownikiem, sekretarzem Rady Inspektorialnej Stowarzyszenia Salezjanów Współpracowników Inspektorii św. Stanisława Kostki; mama Zofia – salezjanką współpracownicą. Rodzice także zawodowo związani są z salezjanami, a wszystkie dzieci w młodości właściwie cały wolny czas spędzały w salezjańskim oratorium. Łukasz i Szymon byli animatorami, a Marysia mówi, że umiejętność empatii i dzielenia się, a także zupełny brak zazdrości zawdzięcza nie tylko braciom, ale również młodzieży z oratorium.
„Nie byłbym tym, kim jestem dziś – tłumaczy ks. Łukasz – gdyby nie środowisko, w którym się wychowałem. Powołania też można nie odczytać, można je zatracić, nie odpowiedzieć na nie. Bardzo wiele zawdzięczam więc mojej rodzinie, rodzicom. Przede wszystkim są wspaniali, że zdecydowali się nas wszystkich przyjąć, choć nieraz bywało trudno. Szczególnie mamie. Ale zawsze nas wspierali. Teraz także się za nas modlą”.
U ks. Szymona w Ełku
„Rzeczywiście czujemy to wsparcie modlitewne rodziców i rodzeństwa – mówi ks. Szymon – szczególnie Łukasz i ja. Zresztą, jak przyjeżdżamy do domu, to też chętnie włączamy się w tę wspólną modlitwę, choć oczywiście cały czas modlimy się za siebie nawzajem”. A wsparcie modlitewne jest nie do przecenienia, bo sił trzeba sporo, żeby podołać obowiązkom. Ks. Szymon jest zastępcą kierownika oratorium w Ełku, zajmuje się też ministrantami, Salosem i Wolontariatem Misyjnym. Jest też katechetą i ekonomem domu. Nie narzeka jednak, lubi swoje obowiązki, lubi przebywać z młodzieżą. W wakacje np. wyjeżdżają na Ukrainę, żeby zajmować się dziećmi, organizując dla nich półkolonie. Może teraz „oddać” to, co sam otrzymał w domu. Przede wszystkim poświęcony mu czas.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.