Rodzina wielodzietna pozwala odgrywać różne role, doświadczać, że każda osoba jest kompletnie inna. Duża rodzina stawia wymagania, trudno tutaj mieć wrażenie, że jest się centralnym punktem świata. Trzeba uczyć się funkcjonować jako element zespołu, współdziałać, dzielić się.
Dlaczego warto zdecydować się na rodzinę wielodzietną?
Nie chciałabym uprawiać żadnej reklamy. Mogę jedynie powiedzieć, że to jest wybór, który przyniósł nam z mężem wiele szczęścia. Powiedziałabym, że to wybór intensywnego życia.
Od razu zaplanowaliście, że będziecie mieć dużo dzieci?
Mieliśmy bardzo mało sztywnych założeń w stosunku do naszego życia, więc tego też nie zakładaliśmy z góry. Na pewno wiedzieliśmy, że chcemy być razem na dobre i na złe. Życie zwykle układało nam się inaczej niż planowaliśmy i chyba oboje lubiliśmy, że nas często zaskakiwało. Wybór był świadomy w takim sensie, że zawsze byliśmy na dzieci otwarci i były dla nas największą radością. Urodzenie się dziecka zawsze było dla nas największym świętem, przeżyliśmy więc siedem największych świąt.
Czy rodzina wielodzietna ma do zaoferowania dzieciom coś, czego nie może dać mniejsza?
Większa rodzina stwarza większe poczucie bezpieczeństwa. To też niezwykle bogaty obszar poznawczy, to wspaniały, dynamiczny twór, który zmienia się wraz z rozwojem dzieci. Daje mnóstwo doświadczeń w relacjach: negatywnych i pozytywnych, przyjemnych i trudnych, raz się kłócę, a za chwilę z bratem czy siostrą buduję z klocków, starszemu rodzeństwu podlegam, a młodszym się opiekuję. Rodzina wielodzietna pozwala odgrywać różne role, doświadczać, że każda osoba jest kompletnie inna. Duża rodzina stawia wymagania, trudno tutaj mieć wrażenie, że jest się centralnym punktem świata. Trzeba uczyć się funkcjonować jako element zespołu, współdziałać, dzielić się.
Podejście rodziców do dzieci zmienia się wraz z każdym kolejnym?
Oczywiście. Przy pierwszym jesteśmy niepewni, eksperymentujemy, zdobywamy doświadczenia. Najmłodsze traktujemy z pobłażaniem i rozczulamy się, jakie ono malutkie. Ale każde środkowe też wymaga innego podejścia. Jedno jest rozrabiaką a drugie ciche i spokojne, trzecie stale chce rządzić, a czwarte podporządkowuje się. Przecież nie sposób tak samo ich traktować. Każde nowe dziecko wchodzi w zastany układ relacji i zarazem go przebudowuje. Każdy brat i siostra także w jakimś sensie stają się wychowawcami i wpływają na osobowość nowego dziecka. W dużej rodzinie odkrywam, że jako rodzic jestem tylko współautorem swoich dzieci. Jest tak dużo osób i czynników, które na nie wpływają, że postrzegam siebie bardziej jako współtwórcę niż twórcę.
Jak starsze dzieci odbierały pojawianie się młodszych?
Młodsze zawsze były zachwycone. Pamiętam jak Łukaszek, mając 4 lata, mówił: „Mamo urodź jeszcze milion dzieci”. A 6-letni Tomaszek: „Masz urodzić jeszcze 12 chłopców i 12 dziewczynek”. To się zmienia, kiedy dzieci dorastają. Jak miała urodzić się Tereska, starsi chłopcy byli w wieku 14, 15 lat. W szkole przebywali wśród jedynaków lub dzieci mających jedno, najwyżej dwoje rodzeństwa. Czuli się inni. Nie byli zachwyceni perspektywą pogłębiania się tej inności. Nauczyli się także liczyć. Zdawali już sobie sprawę z tego, że to, co mamy, trzeba będzie podzielić na więcej części, a przecież i tak nie wystarcza na rowery dla wszystkich, czy na samochód taki jak ma sąsiad.
Koledzy bywali złośliwi?
Czasem. Może bardziej powiedziałabym, że to była niedelikatność wobec inności i wobec ubóstwa.
A nie czują się silniejsi dzięki temu, że jest ich więcej i mają oparcie?
Na pewno tak. Bardzo długo nie potrzebowali kolegów, w szkole byli zmęczeni nadmiarem kontaktów, bo w domu zaspokajali potrzebę zabaw z rówieśnikami. Potrzebowali natomiast więcej indywidualnego kontaktu z dorosłym. Dlatego zapisaliśmy je do szkoły muzycznej. Nie tylko ze względu na rozwój muzyczny, ale także z myślą, żeby mieli więcej osobistego kontaktu z nauczycielem, uwagi i prowadzenia przez osobę dorosłą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.