Skazilibyśmy katolicyzm ciężkim bałwochwalstwem, gdyby jego głównym źródłem miała być miłość ojczyzny, gdybyśmy przede wszystkim dlatego chcieli być katolikami, że jesteśmy Polakami.
Miłość ojczyzny jest jedną z najważniejszych cnót społecznych. Zarazem skazilibyśmy katolicyzm ciężkim bałwochwalstwem, gdyby jego głównym źródłem miała być miłość ojczyzny. A ujmując to mniej wzniośle – gdybyśmy przede wszystkim dlatego chcieli być katolikami, że jesteśmy Polakami. Nasz katolicyzm tylko wtedy jest autentyczny, kiedy płynie z miłości Boga i z fascynacji Ewangelią.
Spróbujmy wyróżnić kilka wątków składających się na ten temat.
Istotne zastrzeżenia wobec stereotypu
Zbitka Polak katolik budzi dwa podstawowe zastrzeżenia. Po pierwsze, jeśli jest nośnikiem powątpiewania w patriotyzm tych Polaków, którzy nie są katolikami. Zastrzeżenie to sformułował zdecydowanie i jednoznacznie – choć, jak to on zazwyczaj robił, w formie pozytywnej – Jan PawełII, kiedy 9 czerwca 1991 r. przemawiał w Warszawie, w ewangelickim kościele Świętej Trójcy:
Ta luterańska świątynia dzieliła los innych kościołów Warszawy w roku 1939 i 1944. Okupanci nie traktowali jej lepiej, dlatego że była luterańska. Tutaj pracował od 1898 r. jako proboszcz ks. Juliusz Bursche, późniejszy biskup i zwierzchnik Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce. Ten wielki chrześcijanin i wielki polski patriota wolał oddać życie w niemieckim więzieniu niż wyrzec się polskości. W tej świątyni głosił również słowo Boże inny wielki chrześcijanin i Polak, sługa Kościoła ewangelicko-augsburskiego, biskup adiunkt Zygmunt Michelis, proboszcz tej parafii od 1921 r., który za obronę Warszawy w 1939 r. otrzymał wysokie odznaczenie. Tak biskup Bursche, jak biskup Michelis, którego miałem szczęście znać osobiście, swoim życiem i swoją śmiercią zaprzeczyli niejako rozpowszechnionemu przekonaniu, że luteranin to Niemiec, a Polak to katolik.
Drugie zastrzeżenie wobec stereotypu Polak katolik jest jeszcze poważniejsze. Gdyby nasza polskość miała być głównym powodem, dla którego trzymamy się katolicyzmu, wówczas nasz katolicyzm skazujemy na nieuchronną bylejakość. Jednym z pierwszych, który na to wyraźnie zwrócił uwagę, był Zygmunt Szczęsny Feliński, późniejszy arcybiskup warszawski i sybirak, kanonizowany niedawno przez Benedykta XVI. Jako młody chłopak, będąc w latach czterdziestych XIX wieku na studiach matematycznych w Moskwie, bardzo martwił się sytuacją duchową polskich kolegów. W następujących słowach ubolewał nad tym, że katolicyzm większości z nich płynął raczej z przywiązania do polskości niż z przejęcia się Ewangelią:
Pod względem religijnym atmosfera ta wiele, jeśli nie wszystko, do życzenia pozostawiała. Wprawdzie ze względów patriotycznych opuszczenie katolicyzmu, zwłaszcza zaś przejście na prawosławie lub ożenienie się z Moskiewką, uważano za nikczemną zdradę godną potępienia i wzgardy. Nie bawiono się też, jak po uniwersytetach niemieckich, w panteistyczne systemata filozoficzne, przeciwstawiając je objawionej religii, ale panował najzupełniejszy w rzeczach wiary indyferentyzm, także w koleżeńskich dysputach kwestie te nigdy nie były poruszane. Wyjątkowe tylko charaktery zachowały w duszy żywą wiarę wyniesioną z domu, ogromna zaś większość albo całkiem zaniedbywała praktyki religijne, albo spełniała je bezmyślnie, w życiu praktycznym nie oglądając się wcale na moralność chrześcijańską[1].
Trudno o większe poniżenie wiary niż zredukowanie jej do roli narzędzia podkreślającego przynależność narodową.
Kulturowy związek polskości z katolicyzmem
A jednak byłoby uproszczeniem negować związek polskości z katolicyzmem. Dość sobie uprzytomnić, czym dla nas, Polaków i niekoniecznie katolików, są opłatek, choinka, kolędy, imieniny, pisanki wielkanocne, znicze na grobach, święty Mikołaj – zwyczaje nikomu nienarzucane, emanujące narosłym przez pokolenia pozytywnym sentymentem. Zarazem trzeba przyznać, że w niektórych okolicznościach zachowanie katolickiego obyczaju było wręcz warunkiem wytrwania w polskości. Odnotujmy spostrzeżenie Zofii Kossak z pierwszych lat po rewolucji październikowej na temat Polaków, którzy znaleźli się pod panowaniem bolszewików:
Kościół trwał przez te dzieje niezmiennie jednaki, nie ustąpił nic prawie ze swoich obrządków, ze swojej glorii, ze swego splendoru. Gdy wszyscy nurzali się w szarym błocie, starając się niczym nie odróżniać od plugawego tła bolszewickiego, służba Pana panów oddawała mu jednakowo cześć; a gdy bolszewizm nie dopuszczał wyższości niczyjej, nie wahała się stwierdzać, że Bóg jest Najwyższym. W dnie poświęcone Jego wielkiemu imieniu lub Najświętszej Matki Jego, lub w dnie imienin Świętych miłych Jego sercu, z jednaką wspaniałością i jednakim majestatem święcono Jego wielkość i Jego królewskość. Jednako tłum ludzi, całym głosem, całym sercem, głosił swą miłość ku Niemu i swą wiarę w Niego. A On, jednaki przez wieki i burze, w drżącym słońcu złotej monstrancji ukryty, niewidzialny, lecz przytomny, ponad błękitnym obłokiem dymu z kadzideł płynący, wznosił rękę nad lud swój. I ta moc, ta niewzruszoność, takim blaskiem otaczały Jego dom, że nie śmiano nań się targnąć. Zamknięto dawno cerkwie, wypędzono popów; stokroć więcej niż cerkwi, nienawidząc kościoła, nie zamknięto go jednak, nie wzbroniono nabożeństwa. Jeżeli każde święto było naszym triumfem, to w dnie powszednie, gdy cicha msza się odprawiała, kościół był jedynym przytułkiem, jedyną przystanią, w której dusza wyprostowywała znużonym połamane skrzydła i nabierała otuchy. Tak dobrze tam było, bezpiecznie i pewnie. Te same, co dawniej, babki odmawiały półgłosem różaniec. Ten sam zapach świec woskowych, zwiędłej świerczyny i modlitwy ludzkiej w powietrzu. Ta sama cisza pod wysokim kapucyńskim sklepieniem, ten sam zakrystian, zapalający świece przy ołtarzu, obrzędowym ruchem zdejmujący z niego czerwoną nakrywkę. Ten sam ksiądz w jasnym ornacie, rozkładający ręce w świętym geście; a przede wszystkim ten sam, wieczyście obecny, dobrotliwy Ojciec Bóg. I widzieliśmy wszyscy, że dopóki nabożeństwo się odprawia, nie jest jeszcze tak źle, i że dopiero gdyby go zabrakło, bylibyśmy zupełnie opuszczeni, osieroceni, zgubieni…[2].
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.