Śmierć jest częścią życia

Przegląd Powszechny 11/2010 Przegląd Powszechny 11/2010

Lęk przed śmiercią dotyczy nie tylko samego dochodzenia do niej, ale wynika również z niepewności, co czeka nas za jej progiem. Wiąże się z obawą utraty tego wszystkiego, co było radosnym i smutnym doświadczeniem w ziemskim życiu.

 

Rozpocząłem pisanie tego wstępu od słów bohatera filmu „For­rest Gump”, który kilka razy powtarzał to zdanie, podobnie jak inne, za swoją matką: Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz. Śmierć stanowi, oprócz narodzin, najważniejsze wydarzenie, do którego dojrzewamy każdego dnia. Współczesna cywilizacja z uporem oddala od nas ten temat jako budzący niepotrzebny lęk i grozę, a przez to powoduje niezdolność przynajmniej częściowego oswojenia się z tą mroczną tajemnicą. Ludzie nie potrafią jej przeżywać, dlatego że są od niej izolo­wani zmową milczenia, parawanami w szpitalach, zaciemnionymi szybami karawanów pogrzebowych, wysokimi murami cmentarzy. Gdy w końcu ich dopada, czują się osamotnieni, bezradni i opusz­czeni nawet przez najbliższych, którzy nie wiedzą, co powiedzieć i jak pomóc. Ma to jednak poważne konsekwencje dla całej naszej sytuacji egzystencjalnej. Jeżeli bowiem śmierć nie ma sensu, nie ma go również całe życie, której jest powolnym zbliżaniem się do niej. Śmierć jest obecna w życiu na wiele rozmaitych sposo­bów, choćby we śnie, w którym tracimy kontrolę nad naszą świadomością, myślami i zastygamy w bezruchu. Jest także obecna w ciągłym przepływie czasu, nad którym nie możemy zapanować. Przypomina nam, że nie ma nic stałego na tym świecie. Tych, któ­rzy byli z nami wczoraj, dzisiaj już nie ma albo są inaczej, otu­leni płaszczem wieczności, której my nie przenikamy. Obecność śmierci ujawnia się także w pokonywaniu życiowych kryzysów, przyzwyczajeń, przesądów i słabości. Jeśli chcemy kochać in­nych ludzi, to musimy obumierać dla egoizmu i wygodnictwa. Bez wątpienia sens własnej śmierci nadajemy przez sens naszego co­dziennego życia.

Lęk przed śmiercią dotyczy nie tylko samego dochodzenia do niej, ale wynika również z niepewności, co czeka nas za jej pro­giem. Wiąże się z obawą utraty tego wszystkiego, co było rado­snym i smutnym doświadczeniem w ziemskim życiu. Boimy się, czy w przyszłym życiu odnajdziemy siebie oraz swoich bliskich, tych, którzy nas kochali i których my kochaliśmy. Aby oswoić się z myślą o śmierci, potrzebne jest rzeczywiste doświadczenie trwałej nadziei, która jest realna i wiarygodna przynajmniej tak samo jak obawy drzemiące w sercu. Nie chodzi tutaj o nadzieję byle jaką, że jakoś to będzie, nie chodzi o nadzieję, która spełnia się we wspomnieniach, książkach czy dziełach rąk oraz umysłu. Chodzi o rzeczywiste rozwiązanie osobistego problemu śmierci. Jest ona rodzajem tunelu, który przechodzimy, by jak najszyb­ciej przedostać się do światła. Doświadczenie i świadomość końca nie jest ani wyjaśnieniem, ani ostatecznym opisem tajemnicy człowieka. To by oznaczało, że nasze istnienie jest absurdalne w sensie ostatecznym. Nie zostaliśmy stworzeni, by tułać się w czasie z piętnem przemijalności i zniszczenia. Żadne namiast­ki nie wypełnią naszej tęsknoty za życiem wiecznym. Zostaliśmy ukształtowani z pragnieniem nieśmiertelności, życia, które nie zna zachodu. Wszystkie religie prowadzą nas w stronę wieczności swoimi oryginalnymi drogami, ale jako chrześcijanie wierzymy, że to Jezus Chrystus otworzył bramy życia wiecznego, tego życia, dla którego zostaliśmy ostatecznie stworzeni. Nasz Bóg nie jest Bogiem umarłych, ale żywych. Zmartwychwstanie Chrystusa jest nie tylko jego prywatnym losem, ale także ukazaniem perspek­tywy życia każdego człowieka. My naszej nadziei nie opieramy na pobożnych życzeniach, ale na doświadczeniu Osoby, która ze śmierci wyprowadziła życie.

W obecnym numerze naszego miesięcznika wielu specjalistów zaangażowanych w ruch hospicyjny dzieli się swoim fachowym doświadczeniem na temat medycznych, psychologicznych i du­chowych aspektów śmierci oraz jej przeżywania przez środowisko otaczające umierających. Nazwa „hospicjum” pochodzi od łacińskiego słowa „hospes”, co znaczy „gość”. W średniowieczu hospi­cjami nazywano domy dla ciężko chorych pielgrzymów. Pierwsze hospicjum w dzisiejszym rozumieniu tego słowa powstało 43 lata temu w Londynie. W 1980 r. powstało w Krakowie Stowarzysze­nie „Towarzystwo Przyjaciół Chorych – Hospicjum”, którego celem była budowa hospicjum stacjonarnego. Od tamtego czasu powstały ich setki w całej Polsce. Ogromnie rozwinęły się również społeczne stowarzyszenia hospicyjne – zespoły wolontariuszy zapewniające chorym bezinteresowną pomoc pielęgnacyjną i medyczną w ich domach. Ludzie ci otaczają chorych wraz z ich rodzinami jakby płaszczem ochraniającym przed cierpieniem, które dotyka ciała, ale również psychikę oraz ducha. Założycielka londyńskiego Ho­spicjum Św. Krzysztofa, Cecily Sunders, powiedziała kiedyś: Chory boi się usłyszeć prawdy o swojej chorobie od kogoś obcego, od kogoś, kto obojętnym i suchym tonem powie najgorsze, a potem nie pomoże dźwigać choremu ciężaru własnego cierpienia.

Od wielu lat trwa w Polsce, wspierana również przez media, akcja pod hasłem: „Hospicjum to też życie”. Odnajduję w tych słowach głęboką myśl: po pierwsze, śmierć jest nieodłącznym ele­mentem życia i należy ją w mądry sposób oswajać. Hospicjum jest dane, by pomóc przejść na drugą stronę. Nie jest to droga w wieczną pustkę, ale w ramiona Miłości. Drugi człowiek ogromnie potrze­buje wsparcia w tej sytuacji, bo tajemnica śmierci zawsze przera­sta, a czasami wręcz przeraża. Potrzeba wtedy bliskiej obecności; samo trwanie stanowi już ogromne wsparcie. Trzeba też pamiętać, że przechodzenie na drugi brzeg to przestrzeń do głoszenia rado­snego orędzia o wieczności, w której Pan Bóg czeka z otwartymi ra­mionami. Właśnie tego ludzie często pragną najbardziej, od czego my próbujemy ich za wszelką cenę uchronić. Tylko to orędzie może ostatecznie oswoić śmierć.

Kiedy piszę wstęp do numeru listopadowego naszego miesięcznika, trwają przesłuchania Konkursu Chopinowskiego. Nasz genialny kompozytor u schyłku swojego życia, kiedy nie mógł sa­modzielnie chodzić, dynamicznym brzmieniem swoich mazurków przenosił się do innego świata. Nawet jego „Marsz żałobny” wlewa w serce niebiański spokój. Także dzieła innych mistrzów pozwa­lają przez muzykę smakować na tym świecie pulsowania wieczności. Zmarły pięćdziesiąt lat temu wybitny pisarz i myśliciel Al­bert Camus, przejęty losem człowieka, niepogodzony z przemocą i śmiercią wszedł na drogę buntu metafizycznego, jakby domagał się objawienia sensu tam, gdzie nie mógł go odnaleźć. Obejrzałem ostatnio po raz kolejny pierwszy wybitny film Krzysztofa Kieślowskiego „Podwójne życie Weroniki”. Uświadomiłem sobie, że życie nie może zakończyć się twardym uderzeniem o scenę martwego ciała w momencie realizacji największej pasji, ale musi otwierać na jeszcze pełniejszą miłość. Jak i dlaczego, pewnie nie do końca jeszcze rozumiemy, ale kiedyś będziemy to wiedzieć.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| ŚMIERĆ, ŻYCIE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...