Granice poznania są nieuchronne w ludzkim życiu, które jest ograniczone. Niełatwo godzimy się na to ograniczenie. Każda granica prowokuje, byśmy ją przekroczyli. To poświadcza, że jest w nas także „coś” nieograniczonego
Kiedy w obecnym Roku Miłosza (setna rocznica urodzin poety: 1911-2011) zostałem zaproszony, by pomyśleć o granicach poznania, przyszedł mi na myśl fragment jego poematu Po ziemi naszej (1961) z tomu Król Popiel i inne wiersze. Jest on krótki, więc go przytoczę:
Gdybym miał przedstawić, czym jest dla mnie świat,
wziąłbym chomika albo jeża, albo kreta,
posadziłbym go na fotelu wieczorem w teatrze
i przytykając ucho do mokrego pyszczka,
słuchałbym, co mówi o świetle reflektorów,
o dźwiękach muzyki i ruchach baletu.
Poeta sam skomentował te słowa w swych rozmowach z Renatą Gorczyńską: „Naturalnie, to jest wiersz autoironiczny. Bo poszukuje się jakiejś mądrości i nie można do niej dotrzeć. Świat jest tak nieobjęty, że pomiędzy światem a nami jest taki sam stosunek jak pomiędzy muzyką baletową a chomikiem (śmiech)” (R. Gorczyńska [Ewa Czarnecka], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Kraków 1992, s. 136).
Mnie uderza w utworze coś innego. Pokazuje on granice naszego poznania, które mogą nie być oczywiste dla wielu. Czyni to na przykładzie stworzenia „niższego” od ludzi, gdzie granice są wyraźne dla nas, istot „wyższych”. Przykład odwołuje się do hierarchii bytów i do zasady analogii, czyli zakłada, że byt i poznanie przyjmują w stworzeniach różne postacie. Co jest granicą dla „niższego” stworzenia, przestaje nią być dla wyższego. Skoro jednak i to wyższe stworzenie (my) rozpoznaje(my) swoje granice, nasuwa się myśl o Najwyższym – poza naszymi granicami…
Granice poznania są nieuchronne w ludzkim życiu, które jest ograniczone. Niełatwo godzimy się na to ograniczenie. Każda granica prowokuje, byśmy ją przekroczyli. To poświadcza, że jest w nas także „coś” nieograniczonego. Problemem do rozwiązania w naszym życiu jest uznanie i pogodzenie ze sobą obu doświadczeń – z jednej strony ciągłych ograniczeń, a z drugiej strony nieograniczoności, jaka nam przyświeca w przekraczaniu kolejnych granic.
Najbardziej tajemnicza jest granica śmierci. Wszyscy ludzie ją przekraczają… Granica poświadcza niewątpliwie ograniczoność życia na ziemi. Czy jednak przekroczenie granicy śmierci poświadcza ludzką nieograniczoność? Tu pojawia się więcej możliwości. Naukowcy próbują przesuwać granice śmierci, jednak one przez to nie znikną. Nie widzimy także, czy zmarli rzeczywiście przekroczyli tę granicę, czy po prostu znikli całkowicie, jakby nie było w nich niczego nieograniczonego. Tylko w osobistym przejściu granicy śmierci będziemy mogli się przekonać, jak jest naprawdę. Naprawdę?
Nie jest konieczne, by czekać „aż do śmierci” na rozjaśnienie granicy, jaką jest ona w naszym życiu. Jej oznaki pojawiają się już wcześniej i pozwalają pojąć, o co w niej idzie. Wokoło siebie widzimy różne postacie życia – nie tylko ludzkiego, lecz i roślinnego, zwierzęcego… Zauważamy, że nie ma życia bez śmierci. Nie wystarczy jednak widzieć w śmierci końca życia, bo jest ona także jego warunkiem: życie, dosłownie, karmi się śmiercią – dzięki niej się rozwija, zaczyna ciągle na nowo. Życie rozwija się dzięki życiu, które jest uśmiercane – w roślinach, zwierzętach. A w ludziach? Umierają w nas nieustannie jedne komórki, by mogły rozwijać się inne – jak długo żyjemy na ziemi. Także my żyjemy dzięki śmierci.
Ścisłe powiązanie życia ze śmiercią, które stanowią jakby dwie strony jednego medalu, to powszechne prawo przyrody. Przypomniał je – Jezus Chrystus, aby poza granicami, jakie wskazuje prawo, ukazać inne życie, wolne już od śmierci, naprawdę nieograniczone: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24).
Te słowa rozjaśniają najpierw znaczenie śmierci Jezusa. Wyraźnie widoczny był w niej element zewnętrzny, związany z uśmierceniem Go przez przeciwników. Oni zatrzymali się na granicy tej śmierci, po stronie tego, co sami zrobili – wyrządzili – Jezusowi. Nie zauważyli Jego postawy – wewnętrznego przyjęcia śmierci, którą Mu zadają wrogowie, jako znaku, danego i zadanego przez Boga.
Zanim Jezus umarł fizycznie, „obumarł” duchowo – w oddaniu siebie bez reszty Bogu. Wiedział, że w ten sposób oddając swoje życie, „zachowa je na życie wieczne” (J 12,25), bo w tym oddaniu złączyło się ono – On sam – z życiem Boga. Dlatego śmierć, która w oczach ludzi była Jego porażką i poniżeniem, dla Niego była wywyższeniem – nie tylko na krzyżu, ale w zjednoczeniu z Ojcem, który jest w niebie. Tak oto Jego śmierć owocuje, staje się nie końcem, ale początkiem pełni życia. Jak On sam dopowiedział: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12,32).
Znaczenie Jezusa polega na wskazaniu drogi przekraczania granicy śmierci. Tą drogą jest On sam w całym swoim życiu, które było pełną zgodą na ciągłe obumieranie – w oddaniu siebie Bogu jako Ojcu. Zaprasza także nas, abyśmy żyli podobnie. Tak, oznacza to przekraczanie granicy naszego poznania. Mamy zacząć inaczej poznawać śmierć – nie jako granicę, która czeka na końcu ziemskiego życia, tylko jako pojawiające się w samym życiu sytuacje graniczne, domagające się z naszej strony decyzji.
Są to sytuacje naprawdę trudne, kiedy nie widzimy wyjścia, nie wiemy, co robić. Co wtedy? Tu właśnie jest miejsce i czas na decyzję. Jeśli nie widzę, jakie może być w tej sytuacji moje działanie, to mimo wszystko pozostają dwie możliwości działania – do wyboru. Mogę zdecydować się na ostatnie działanie – samobójcze, czyli próbując skończyć z sobą na własną rękę… Skąd jednak wiem, że to rozwiąże mój problem, a nie raczej rozpocznie jeszcze gorsze? Dlatego jako rozsądniejsze działanie pozostaje najprostsze – oddanie siebie innemu działaniu, poza granicą moich własnych możliwości.
Taka decyzja wiąże się z otwarciem, oczekiwaniem – na „coś” więcej. Otwarty na inne działanie, wyczekujący i czujny, by je przyjąć, okazuję swoją postawą, że traktuję sytuację jako przejściową – nie koniec, ale możliwość innego, nowego początku. W tym oddaniu siebie, które praktycznie stanowi modlitwę, jestem w przejściu na drodze z Jezusem – i razem z Nim doświadczę w końcu Przejścia-Paschy. Najpierw dokona się to w konkretnej sytuacji, gdzie wcześniej nie widziałem wyjścia. Z kolei praktykując tę postawę w każdej nowej sytuacji granicznej, przygotowuję w taki sposób ostatnie przejście – poza granicę śmierci na końcu ziemskiego życia – do pełni życia, do Boga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.