Nie sądzę, żeby takie zdanie mogło kiedykolwiek paść w trakcie jakiejś homilii, ale jako świecki mogę je chyba napisać: współcześnie łatwiej uwierzyć w dziewicze narodziny Jezusa niż w to, że potrafił uwierzyć w nie Józef.
Czy późniejsza ucieczka do Egiptu nie ułatwiła im rozpoczęcia normalnego życia? Przecież ludzie mają oczy i, w odróżnieniu od Józefa, nie doświadczali żadnych proroczych snów. W obawie przed synem Heroda małżonkowie zdecydowali się nie wracać do Judei, lecz osiedlili się w Nazarecie (por. Mt 2, 22-23). Problem, kiedy dokładnie zamieszkali ze sobą, kiedy zaś począł się ich syn, nie zaprzątał więcej uwagi sąsiadów; choć jeszcze około 178 r. naszej ery Celsus będzie dowodził, że chrześcijanie ubóstwili człowieka zrodzonego z cudzołóstwa.
Sprowokowany
Wierzący ma prawo w tym momencie zadać pytanie, na które w tym świecie nie doczekamy się odpowiedzi: czy zaufanie Boga do Józefa, jak i zaufanie do Marii, które objawia się w powierzeniu im na wychowanie Syna Bożego, niosło w sobie element ryzyka, czy też nie? Próby spojrzenia na historię z perspektywy wieczności kuszą, choć są oczywiście z góry skazane na niepowodzenie. A jednak – chciałoby się to wiedzieć.
Jeśli dobrze rozumiem paradoksy naszej wiary, to wolna wola człowieka bez uszczerbku współistnieje z wszechwiedzą i, co jeszcze bardziej zdumiewające, z wszechmocą Stwórcy. Więc Józef nie wydaje się skazany na bycie opiekunem Marii i jej Dziecka, a zaledwie do tego sprowokowany, o to poproszony. Mógł się sprawdzić lub nie; inna sprawa, jak wówczas potoczyłyby się jego losy. A może, niezależnie już od peszącego pytania o to, czy można się Bogu skutecznie przeciwstawić, nasze życie i my to jedno i to samo? Może nasze biografie to po prostu rozpisane w czasie, ułożone w liniowym porządku nasze charaktery? I w tym sensie decyzja Józefa, by wesprzeć Marię, nie mogła być inna nie dlatego, że Bóg tak chciał, ale ponieważ Józef był właśnie tym, a nie innym człowiekiem, stopniowo odkrywającym, kim jest: mężczyzną roztropnym, sprawiedliwym, pobożnym? Współczującym?
W każdym razie Józef, syn Jakuba, usynowił Jezusa, syna Marii, i wychowywał go co najmniej do dwunastego roku życia, kiedy, jak zawsze na święto Pesach, udał się z rodziną do Jerozolimy.
A potem znika z opowieści. Umarł? Zginął w wypadku? Po latach jeszcze go w Nazarecie pamiętają z imienia (Łk 4, 22) i z zawodu (Mt 13, 55). A może wciąż wtedy żył, tylko nie mogąc się odnaleźć wobec wrzawy, którą wywołała wizyta Jezusa w mieście, pozostał na uboczu? Z całą pewnością nie ma go już wśród żywych kilka lat później, gdy dochodzi do Ukrzyżowania: widzimy wtedy matkę Jezusa jedynie w otoczeniu przyjaciół.
W rezultacie najwyraźniej widzę go w scenie, której historyczne podstawy budzą, jak na Nowy Testament, stosunkowo najwięcej wątpliwości.
Facet
Oto skraj Betlejem: jakaś zagrodzona prowizorycznymi dechami grota z bydłem, a w niej oni: Święta Rodzina. Przed chwilą wpadła tu grupa obdartusów, którzy bełkotali, że pokazały im się anioły – przy czym wygląd mieli taki, że zapewne musiało trochę potrwać, nim małżonkowie zorientowali się, że to nie napad. Maria uśmiechała się do nich słabo, a Józef przyjmował jak szanownych obywateli (był zapewne, jako się rzekło, życzliwy ludziom, ale w tym przypadku mogło też chodzić o to, że tamtych było więcej i gdyby wpadli w zły humor, nikt by matki, małego dziecka ani samego Józefa nie obronił), więc ostatecznie pasterze wyszli zadowoleni. Maria zapadła w sen.
Józef to stoi nad dzieckiem, to wygląda przez szpary między deskami, wyczekując świtu i zastanawiając się, czy za dnia uda mu się załatwić jakąś lepszą kwaterę. A w ogóle, to jak szybko potrwają formalności w punkcie spisowym i kiedy żona odzyska siły na tyle, żeby mogli wyruszyć w powrotną drogę (jeszcze nie wie, że przez Egipt)? Ogień w lampce oliwnej migocze, mężczyzna poprawia knot, a że dziecko śpi, więc sam układa się w kącie i zamyka oczy.
I tyle. Nie umiem oczami wyobraźni dostrzec go klarowniej. Jego szara sylwetka niknie w tłumie. Poniósł z godnością – aż po prawie zupełne zapomnienie – swoją rolę, tak dwuznaczną w oczach innych ludzi.
„Facet” – w tym znaczeniu, w jakim dziś używa się z rzadka tego słowa jako komplementu. „To jest facet”: nieskłonny do histerii, współczujący, ale raczej nie czułostkowy, robiący to, co – jak uznał – zrobić należało. Nie bezsilny staruszek, ale patron mocnych mężczyzn. Jeśli się go wypatrzy. Jeśli jacyś mocni mężczyźni jeszcze między nami są.
Jerzy Sosnowski (ur. 1962) jest pisarzem i dziennikarzem, pracownikiem radiowej „Trójki” i felietonistą miesięcznika „Więź”. Niedawno opublikował powieść „Instalacja Idziego”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.