Zaczęło się niewinnie w dzieciństwie. Można powiedzieć, że naturalnie jakiś obraz sprowokował mnie do masturbacji, kiedy jeszcze nie byłem świadomy, że jest ona grzechem.
Poznawanie swojego ciała i reakcji na bodźce to, wydaje się, rzecz naturalna w pewnym wieku. Potem pojawiało się coraz więcej pytań: Dlaczego muszę się onanizować, nawet kiedy nie chcę? Dlaczego chęć zrobienia tego jest silniejsza od woli zaprzestania?
Następnie wkradła się pornografia. Nieuważni rodzice zostawili ciekawe świata dziecko samo w domu z wolnym dostępem do telewizora i magnetowidu oraz serii kaset z filmami „dla dorosłych”. Obrazy zatruwały duszę, pociągały za sobą wyobrażenia. Początkowe obrzydzenie przeradzało się w fascynację nad czymś „nie z tego świata”: niedostępnym, atrakcyjnym...
Tylko dlaczego już jako dziecko wiedziałem, czy też czułem, że jest to złe? Dlaczego kryłem się przed rodzicami, chowałem się, nie rozmawiałem z nikim o problemie, którego wagi sobie wówczas do końca nie uświadamiałem? Może to sumienie..., ten rajski wstyd, kiedy na pytanie Stwórcy: Adamie, gdzie jesteś, dlaczego się ukryłeś, odpowiada się: Ponieważ jestem nagi...
Przyszła świadomość. Nie tylko ty tak robisz, inni też wiedzą, o co chodzi. Kolorowe czasopisma dla młodzieży poświęcały temu całe działy, radząc i nazywając fachowo te rzeczy. Bo dlaczego nie, przecież trzeba w jakiś sposób odreagować, to naturalne – człowiek jest jednym ze zwierząt, chociaż ostatnim w łańcuchu ewolucyjnym. Samogwałt, masturbacja, okraszone grzesznymi myślami i nieczystymi obrazami, stały się nieodłącznym elementem mojego życia.
Gdy byłem starszy i już wiedziałem, chociaż w teorii, że jest to grzech śmiertelny, w strachu przed piekłem obiecywałem sobie, że przestanę, że już nigdy więcej. Spowiadałem się i zaraz znowu popadałem w to samo bagno. W końcu jakiś mądry kapłan powiedział mi, że paradoksalnie może właśnie przez to jestem coraz bliżej Boga, który chroni mnie od czegoś gorszego; prosił mnie, żebym nie rezygnował, nie poddawał się, ale po każdym upadku powstawał i nie ufał sobie zupełnie, ale „mocno przytulił się do krzyża”, bo tylko Bóg ma moc, żeby mnie uwolnić.
Byłem pewien, że nigdy nie uda mi się z tego wyjść. U spowiedzi z mocnym postanowieniem poprawy bywałem nawet codziennie. Czytałem żywoty świętych, wiedziałem, że tylko człowiek czysty może spotkać się z Bogiem. Udawało mi się wytrzymać tydzień, dwa – to już był sukces, a potem znowu to samo. Otrzymywałem różne rady: uprawiać sport, trzymać w ręku różaniec, krzyżyk, wznosić krótkie akty strzeliste... Czułem, że jestem w nałogu, takim jak alkoholik, narkoman, palacz papierosów. To okropne uczucie, że nie możesz zapanować nad własnym ciałem, że ono tobą rządzi.
Przed tragedią uchroniło mnie to, że poznałem dziewczynę bardzo związaną z Kościołem, ale z takim samym problemem jak ja. Staliśmy się parą i wspólnie modliliśmy się o wyzwolenie. Piekło szalało; zły chciał nas złapać w swoje macki, podsuwał różne pokusy. Postanowiliśmy się pobrać. Przy drugiej spowiedzi przedślubnej kapłan powiedział mi: sakrament, tylko on załatwi sprawę; sakrament małżeństwa to wielka łaska.
Jesteśmy małżeństwem 10 lat. Dostąpiliśmy łaski wyzwolenia z nałogu grzechu nieskromnego. W naszej rodzinie nie ma pornografii, antykoncepcji. Czujemy się wolni. Jezus to sprawił. To jest prawdziwy cud. On może wszystko.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.