„...oraz, że nie otworzymy jej aż do końca...”

Przewodnik Katolicki 7/2011 Przewodnik Katolicki 7/2011

Przypominam sobie, że różne opcje „walczyły” z walentynkami, że to nie nasze, nie polskie, próbując nawet posłużyć się osobą św. Walentego jako patrona epileptyków! Nie odstraszyło to jednak zakochanych i walentynki zostały „ochrzczone”, czyli zaakceptowane. Nawet sam Pan Bóg otrzymuje walentynki od dzieci. Z modą się nie walczy, bo moda zaginie, zmieni się lub przerodzi w tradycję.

 

Na jednej z kłódek napis: Magda i Wojtek 1972 – oświadczają, że żyją już razem 38 lat! No, proszę! Nawet zaczyna mi się podobać ta forma obchodzenia rocznicy ślubowania sobie miłości. Bez zbędnych „achów” i „ochów”, bez fanfar, fleszy, gości, talerzy i nadmiernego wydawania pieniędzy. Być może pani Magdalena i pan Wojciech poszli oboje na spacer, weszli na kładkę, zatrzasnęli kłódkę, pocałowali się, a potem wpatrywali się w fale Wisły, wspominali wspólne trzydzieści osiem lat... – wszak już tyle lat patrzą nie tylko w swoje oczy, ale przede wszystkim w tym samym kierunku...

Cóż takiego oznaczają te kłódki? Co to za nowa tradycja, symbolika? Innowacyjny sposób składania miłosnej przysięgi, bycia razem, dbania o uczucie, zapewnienie wytrwania w związku? Jakiś nowy symbol węzła miłości – o przepraszam – zatrzasku miłości? Ależ to nic nowego! Takie kładki, za pomocą których zakochani ślubują sobie miłość i potwierdzają swe uczucie w symbolu zamkniętej kłódki, wiszą w Poznaniu, we Wrocławiu, w Weronie, w Rzymie, w Paryżu, Kijowie... Czy owo „kultowe miejsce dla zakochanych”, jak tego chcą niektórzy, ma wzmocnić ducha miłości czy też przyciągnąć turystów? Może jedno i drugie...

A może nadeszła pora, aby coś zmienić w przygotowywaniu zakochanych/narzeczonych do małżeństwa? No bo jeśli tak łatwo wypowiadają „kocham cię”, „ślubuję”, a potem spory procent tych par rozpada się i równie łatwo mówią „już cię nie kocham”, to znaczy, że Amor popełnia jakiś błąd, nieprawdaż? Jakie jest najważniejsze źródło rozwodów? – mam na myśli wszystkich, nie tylko pary związane sakramentalnym węzłem małżeństwa. Jeśli zakochani wciąż poszukują nowych form wyrażenia swych uczuć, to może to jest znak, że stare, sprawdzone formy są już niezrozumiałe albo „zużyły się”, wyczerpała się ich treść, została ośmieszona?.. Jest taka reklama, po obejrzeniu której też nie miałbym ochoty na „słodką niewolę miłości”, lecz chciałbym być wolny.

Ciągle wracam pamięcią do dnia przed moją prymicyjną Mszą św. Ks. Włodzimierz prosił mnie, abym pobłogosławił narzeczonych. Po głowie latały mi rozmaite myśli – skrawki podziękowania prymicyjnego, spraw związanych z przyjęciem, ktoś do mnie niespodziewanie przyjechał... Jestem spięty jak agrafka. Ale zgadzam się, no bo przecież kiedyś trzeba zacząć być księdzem!

I oto w sobotę 27 kwietnia 1984 r. spotkali się – neoprezbiter ze Zgromadzenia Misji i Młoda Para. Oni też przejęci, nerwowo napięci. Zdaje mi się, że lekko drżą. Panna Młoda wpatrzona w Pana Młodego jak w święty obrazek. On wypowiedział tekst przysięgi małżeńskiej, patrząc na nią z miłością. Gdy skończył, głęboko odetchnął i patrzy na mnie. Teraz kolej na nią. Patrzy na mnie podobnie jak na męża. Mówię do niej szeptem: – Teraz pani, tylko proszę zwrócić się do narzeczonego i powtarzać za mną. – Ja Ewa... – Ja Ewa... – biorę ciebie, Karolu, za męża... – Biorę ciebie, Karolu, za męża... – i ślubuję ci miłość... – i ślubuję ci miłość, wierność... – wierność... – i uczciwość małżeńską... – i uczciwość małżeńską... – oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci... – oraz że cię nie dopuszczę aż do śmierci...

W tym momencie zatkało mnie. Zdaję sobie sprawę, że to przejęzyczenie, ale... no, przecież nie mogę tak tego zostawić! Ani to śmieszne, ani poważne. Usługujący mi ministrant nie zareagował na ów błąd w przysiędze – nie dostrzegł go. Pan Młody również. W głowie mam zamęt. Minęły może ze dwie sekundy... – Proszę powtórzyć te słowa: – …oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Panna Młoda patrzy na mnie zdziwiona, jakby chciała coś powiedzieć, ale powtarza, patrząc na mnie: – …oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. – Tak mi dopomóż, Panie, Boże Wszechmogący... – tak mi dopomóż, Panie, Boże Wszechmogący... – w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.. – w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.

Po chwili mówię ściszonym głosem: – Jesteście już małżeństwem. Patrzą na siebie rozpromienieni.

Wiem, że nowożeńcy robią sobie dowcipy i przed ślubem dla żartów składają sobie przysięgę z owym „nie dopuszczę”. Brzmieniowo jakże podobne – semantycznie jakże odmienne. A potem, kiedy napięcie sięga zenitu owo „nie dopuszczam” wylatuje z ust panny, a czasami i pana młodego. No i co? Śmiać się? Załamywać ręce? Płakać? Dowcipkować? A wolno to żartować z przysięgi małżeńskiej?

Chyba już czas na zmianę tak brzmiącego tekstu przysięgi małżeńskiej. Owszem, obowiązująca po dziś dzień formuła jest niezwykle głęboka, piękna, ale... warto podpatrzyć inne tradycje, inne tłumaczenia.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...