Dotarło do mnie, że nie będzie żony, nie będzie dzieci, nie będę dla nikogo jedynym, i nie warto pytać, co zamiast. Tego braku nikt i nic mi nie zastąpi: ani praca, ani ludzie, ani Matka Boża, ani Pan Bóg. Zawsze będzie puste miejsce i głód. I tak być powinno.
Kleryckie noce
Na szczęście w seminarium wzbierał w nas, dwudziestokilkulatkach, inny nurt. Pojmowaliśmy celibat jako ofiarę ze swego życia składaną Chrystusowi. Ta ofiara miała się wyrażać w naśladowaniu Jezusa. Na pierwszym miejscu stawiano czystość, mówiono trochę o ubóstwie, o posłuszeństwie Jezusa mniej.
Tymczasem coraz mocniej dochodziło do głosu inne pragnienie – zakochać się, co w tamtym położeniu znaczyło – mieć kobietę. Nasze ciało i krew, na duszę pora jeszcze nie nadeszła, pragnęły ciała i krwi. A tu masz – te nasze skrywane i zwalczane marzenia nazywano pokusami. Porywające przykłady, jakie nam przedstawiano, choćby Antoniego Pustelnika, nie trafiały nam do przekonania. Nas nie kusiły jakieś wstrętne potwory, ale pozostawione za murem seminaryjnym i nowo poznane na wakacjach dziewczyny. Nie wybieraliśmy między złem i dobrem, ale między jednym dobrem a drugim.
Na szczęście niektórzy ojcowie duchowni i spowiednicy odnosili się do tych młodzieńczych potrzeb bardziej humanitarnie. Choć w ascetycznych książkach czytaliśmy, że popęd seksualny to atawizm, uleganie mu przystoi zwierzętom, ale nie ludziom, a duchownym przede wszystkim, to i tak nasze ciało i krew wiedziały swoje. Gdybyż wtedy ktoś nam powiedział: „Jednak w całej tej wielości znaczeń miłość między mężczyzną i kobietą, w której ciało i dusza uczestniczą w sposób nierozerwalny i w której przed istotą ludzką otwiera się obietnica szczęścia, pozornie nie do odparcia, wyłania się jako wzór miłości w całym tego słowa znaczeniu, w porównaniu z którym na pierwszy rzut oka każdy inny rodzaj miłości blednie (Benedykt XVI, „Deus caritas est”).
Życie w celibacie z jednej strony imponowało nam, pełnym zapału do poświęceń, do gorliwego służenia Bogu, do nawracania grzeszników, a z drugiej martwiło. Czy wytrwam? Czy podołam? Z niemałym trudem, lepiej lub gorzej, radziliśmy sobie jakoś, a wiadomo, że najtrudniej poradzić sobie z sobą samym. Któż opisze gorąc i gorycz czerwcowych kleryckich nocy? Skoncentrowani na sobie, jeśli w porę nie przyszła pomoc ze strony wychowawców i kolegów, ten i ów, przerażony perspektywą niekończących się zmagań, stawał się dla siebie samego nieprzejednanym wrogiem. Niestety, bywało, i pewnie bywa, że człowiek tak się wewnętrznie zasznuruje, że na zewnątrz wygląda na czystego jak łza, a jednocześnie jest zimny jak sopel lodu. Zdarzały się masturbacja, kontakty homoseksualne, ale przy mądrym, ludzkim podejściu spowiednicy i wychowawcy umieli te potknięcia tak przekształcić, że stawały się one dobrym początkiem następnego etapu dojrzewania.
Kobieta to za mało
Wizytacja biskupia. Ekscelencja przybył autem, zamieszkał u proboszcza w murowanym dworku. Wikariuszy mieszkających w drewnianej wikarówce odwiedzić nie raczył. Nie było takiego zwyczaju. Specjalnie nie mieliśmy o to pretensji.
Wreszcie koniec wizytacji. Msza pontyfikalna. Biskup na ambonie każe. A ja nie mogę oczu oderwać od młodego mężczyzny trzymającego na rękach kilkuletniego synka. Byłem wtedy po trzydziestce – a więc albo teraz, albo nigdy. Wiedziałem, że mam służyć Panu niepodzielnym sercem, a tu tymczasem serce rwie się zgoła w inną stronę. Już nie chodzi jedynie o seks, o „mieć kobietę”, ale o małżeństwo i ojcostwo. Moja dusza, psychika domaga się całego człowieka. Być dla kogoś ciałem i duszą tak, jak ten młody ojciec, w sposób jedyny, niepowtarzalny, niemożliwy do zastąpienia.
Po Mszy i obiedzie uciekłem na cmentarz i tam na czyimś nagrobku przeczytałem: „Bóg tak chciał”. A więc to tak się sprawy mają... Nonsens, herezja! A może bezradność... Wszystko, czego pragnę, schodzi do grobu. Dotarło do mnie wtedy, że nie będzie żony, nie będzie dzieci, nie będę dla nikogo jedynym i nie do zastąpienia, i że nie warto pytać, co za to, i że tego braku nikt i nic mi nie zastąpi. Ani praca, ani ludzie, ani Matka Boża, ani Pan Bóg. Zawsze będzie we mnie brak, puste miejsce i głód. I tak być powinno. Nie ma już nawet czego sublimować. Po czasie zrozumiałem też, że owo niepodzielne serce, jeśli ma mieć sens, to pod warunkiem, że odnosi się do każdego chrześcijanina, ba, do każdego człowieka, a nie tylko niektórych.
Mijały lata. Po drodze przeszedłem z diecezji do zakonu, ale nie w związku z celibatem. Zmienił się dookolny świat. W czerwcu 2001 r. komentowałem dla Polskiego Radia uroczystości beatyfikacyjne ks. Emiliana Kowcza. Zanim wszedłem do studia, dopędziła mnie na korytarzu jedna z radiowych koleżanek i zakłopotana pyta: „No, zobacz, jak ja mam to zapowiedzieć?”. Podają, że Kowcz miał aż sześcioro dzieci, i że na beatyfikację przyjedzie jego najmłodsza córka Lidia. To jak to jest? Czy on naprawdę był księdzem?
Ano był, był księdzem greckokatolickim i w jednym z listów pisał: „Nie marnujcie wysiłków, nie mogę stąd odejść, bo jestem potrzebny. Ci nieszczęśliwi ludzie, których są tutaj tysiące, potrzebują mnie. Jestem ich jedyną pociechą. Zostać tu jest moim obowiązkiem – i jestem szczęśliwy”. Wypowiedź, jak wypowiedź, nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że list był wysłany z obozu zagłady na Majdanku. Stan małżeński i ojcostwo nie przeszkodziły mu, jak sam mówił, w proboszczowaniu na Majdanku – za cenę życia. Jeśli tak, to wygląda na to, że celibat czy czystość jest przede wszystkim sprawą „czystego serca” (Mt 5, 8), czyli mentalności, psychiki – jako że serce w Biblii jest siedliskiem myśli, sumienia i woli.
A na czym ta czystość polega, wyjaśnia Jezus w słowach: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (Mt 26, 26-28). Zwykle tę wypowiedź odnosimy do Mszy, a przecież chodzi o coś więcej, jako że życie nie wyczerpuje się w liturgii. Chodzi o styl myślenia i postępowania, a więc o działanie w nas Ducha Bożego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.