Dlaczego zgoda trwała tak krótko? Z dwóch powodów. Po pierwsze, weszliśmy szybko w kampanię wyborczą, czyli z sytuacji nadzwyczajnej przeszliśmy do zwyczajnej. A po drugie, zmienił się wewnętrzny układ sił na scenie. Pojawiła się dominacja jednej ze stron. I nowa logika rywalizacji
Początkowa dominacja tej opowieści – która była źródłem niepokoju, wręcz obaw przeciwników politycznych PiS – była jednym z czynników, który tłumaczył konsensualną taktykę Jarosława Kaczyńskiego. Głęboka trauma Polski, zdominowanie narracji o tym, co się stało – przy szerokim poparciu instytucjonalnego Kościoła – mogły zapewnić zwycięstwo. Było to jednak, moim zdaniem, złe rozeznanie rzeczywistości. To romantyczne i martyrologiczne opowiadanie o Polsce jest głęboko zakorzenione w polskiej psyche, ale ma wielką siłę integrującą i mobilizującą tylko w sytuacjach klęski. Natomiast dzisiejsze polskie społeczeństwo absolutnie nie ma poczucia klęski. Polacy są coraz bardziej zadowoleni, są jednym z najbardziej euroentuzjastycznych narodów Unii. Po wyborach prezydenckich Kaczyński powrócił do linii konfrontacyjnej, co było zmianą szokującą nawet dla ludzi PiS. W efekcie jako dominująca zaczyna się pojawiać opowieść spiskowa, czyli narracja o mordzie w Smoleńsku i podległości władz Rzeczypospolitej wobec Moskwy i Berlina.
Żukowski
Okres żałoby po katastrofie to był „czas nadzwyczajny”. Polacy inaczej funkcjonują w sytuacji normalnej, typowej, codziennej, a inaczej w nadzwyczajnej. W tej drugiej robią „pospolite ruszenie”, potrafią rewitalizować swoją tożsamość wokół trzech grup wartości: patriotycznych, religijnych i obywatelskich.
Wartości obywatelskie były bardzo wyraźne – w dużej mierze ponad podziałami – w kwietniu, tuż po katastrofie. Prawie wszyscy politycy w tym czasie zyskali na akceptacji społecznej. Dlaczego? Ponieważ nowa, nadzwyczajna i dramatyczna sytuacja odnowiła potrzebę posiadania reprezentantów, bycia wspólnotą polityczną, uświadomiła znaczenie państwa. Osłabł proces „naznaczania” i medialnego niszczenia uczestników życia publicznego. Znamienne, że stracił wówczas tylko jeden polityk: Janusz Palikot, czyli główny organizator i twarz tego „przemysłu pogardy” wymierzonego także w prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Okazało się, że po katastrofie ten sposób narracji w ustach „obozu anty-PiS” okazał się przez jakiś czas niemożliwy.
A dlaczego zgoda trwała tak krótko? Z dwóch powodów. Po pierwsze, weszliśmy szybko w kampanię wyborczą, czyli z sytuacji nadzwyczajnej przeszliśmy do zwyczajnej. A po drugie, zmienił się wewnętrzny układ sił na scenie. Pojawiła się dominacja jednej ze stron. I nowa logika rywalizacji.
WIĘŹ
Niedawno w mediach pojawiły się słowa pana Aleksandra Smolara: „Trochę metaforycznie powiem, że Jarosław Kaczyński umarł wraz z bratem 10 kwietnia”. Co miał Pan na myśli?
Smolar
Zazwyczaj unikam psychologizowania, bo trudno dociec, co się dzieje w duszy innego człowieka, ale tragizm sytuacji Jarosława Kaczyńskiego i irracjonalność jego zachowań narzuciły mi ten trop interpretacyjny. Pewien ambasador jednego z krajów skandynawskich w Warszawie opowiadał mi o swojej żonie, która ma siostrę bliźniaczkę jednojajową, mieszkającą na stałe w Ameryce Łacińskiej. Otóż one kilkanaście razy dziennie do siebie dzwonią, a świat, który we dwie tworzą, jest światem dość zamkniętym, żeby nie powiedzieć autystycznym. Ich wzajemna relacja w istocie wypełnia całą przestrzeń międzyludzkiej komunikacji, jakiej potrzebują. Tak samo było, jak mi się wydaje, w przypadku Jarosława i Lecha Kaczyńskich. W dniu wylotu do Smoleńska Lech Kaczyński zadzwonił do Jarosława już o szóstej rano! Dzwonili do siebie kilkanaście razy dziennie. Siła takiej więzi jest z niczym innym nieporównywalna. Oni funkcjonowali w pewien sposób jak dwie części tego samego organizmu.
Obserwując więc to, co robił Jarosław Kaczyński po katastrofie, miałem poczucie, że tak naprawdę tradycyjnie pojmowana polityka, którą zawsze żył, już go nie interesuje, że on jest już gdzie indziej. Myśli już tylko o historii – o wpisaniu swojego brata, a więc również siebie, w historię Polski, stąd znaczenie Wawelu i budowania wszędzie już teraz pomników – oraz o zemście. To, co mówi, jest kompletnie nieracjonalne. Odmawia nazywania prezydenta prezydentem, żąda dymisji jego i premiera Tuska. W kraju demokratycznym oznacza to jedno z dwojga: albo porzucił w istocie politykę, albo jest to tego typu zacietrzewienie, które mu nie pozwala na respektowanie elementarnych norm państwa demokratycznego. Bo nawet przy wielu nieprzyzwoitych wręcz konfliktach między poprzednim prezydentem a premierem nie było jednak tak, że się nie spotykali i że nie podawali sobie ręki. Jak wiemy, nawet wino razem pili, omawiając wspólne sprawy. To właśnie miałem na myśli.
Śmierć nawet bardzo bliskiej osoby nie powinna być najważniejszym motywem działania lidera wielkiej partii. W kategoriach osobistych współczuję Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale mamy do czynienia z losem dużego państwa europejskiego i w tym momencie to jest po prostu człowiek niebezpieczny dla polskiej polityki. PiS zajmuje się głównie tragedią smoleńską, a nie rozwiązywaniem konkretnych problemów Polski, kontrolowaniem partii rządzącej.
Żukowski
Ale katastrofa smoleńska to nie tylko śmierć brata i bratowej. To uderzenie w całe państwo. To jest śmierć prezydenta Rzeczypospolitej oraz kilkudziesięciu innych osób ważnych w polskim życiu publicznym. To wyraźne osłabienie wielu obozów politycznych, ale przede wszystkim formacji Jarosława Kaczyńskiego: Prawa i Sprawiedliwości. Ginie przecież połowa jej liderów.
Poza tym nie zgadzam się, że główna partia opozycyjna jest partią jednego tematu. Przykładami mogą być kwestia modelu polityki samorządowej poruszana podczas ostatniej kampanii wyborczej czy niedawna, parlamentarna debata o podatku VAT. Niestety, sprawy te zostały przez media zupełnie przemilczane. To brak równowagi i ograniczanie pluralizmu w mediach powoduje, że taki zniekształcony obraz PiS jest możliwy w percepcji społecznej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.