W samym centrum Warszawy życzą sobie: dobrej pustyni. Bo na pustyni miasta spotykają ludzi i Boga.
Drzwi, szklane, są i jakby ich nie było. Oddzielają, markują granicę, lecz nie izolują, choć otoczenie należy do najruchliwszych w mieście: Torwar, stadion Legii i estakada z sześcioma pasami alei Armii Ludowej.
To Łazienkowska 14, klasztor i kościół Matki Bożej Jerozolimskiej, wbite klinem w ulice zabieganej Warszawy. Od ponad roku polską siedzibę mają tu Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie, katolickie zgromadzenie założone 36 lat temu przez byłego duszpasterza Sorbony.
Wieczność to miasto
W połowie lat 70. ojciec Pierre-Marie Delfieux po pielgrzymce do Palestyny i dwóch latach spędzonych w pustelni na Saharze, wrócił do Paryża i wydał „Livre de vie” (w Polsce znaną pt. „Źródło na pustyni miast”).
„Miasto męczy – napisał w niej – musisz wytrzymać. Znajdź właściwy sobie rytm. Złóż ofiarę z wszelkich przedstawień i kina: stanowi to część niezbędnych wyrzeczeń. Ale bądź zorientowany we współczesności, otwarty w przyjmowaniu gości, uważny na krzyk ulicy: także przez to wszystko musisz żyć w zjednoczeniu z miastem”. Niewielka książeczka stała się regułą założonego przez Delfieux instytutu zakonnego.
– Wierzę, że wieczność to będzie miasto, miejsce wspólnego przebywania – mówi Agnieszka, jedna z polskich sióstr jerozolimskich. – To jest prawdziwe miejsce życia.
– Na początku był rajski ogród, ale w Apokalipsie mamy już miasto: Jeruzalem. To wizja ostateczna – dopowiada brat Benedykt, przełożony męskiego zgromadzenia.
Dla Wspólnot miasto jest zwornikiem, miejscem, do którego człowiek znosi to, co ma najlepsze. Jak Jerozolima. Ale i pustynią, na której tworzą oazę. Ich cel: towarzyszyć miastu, modlić się razem z nim, dzielić z mieszkańcami choćby niektóre miejskie udręki.
Na przykład – hałas. W przestronnym, surowym wnętrzu kościoła przy Łazienkowskiej jest wspaniała akustyka. Słychać wszystko. Podczas przerwy między psalmami – samochodowe klaksony. W czasie podniesienia – pisk wysłużonych hamulców miejskich ikarusów. Dodatkowo, w środy i soboty – krzyki kibiców Legii.
Dwanaście sióstr i pięciu braci zamieszkało tu w kwietniu ubiegłego roku. Gdy urządzali się w swoich celach, do hali Torwaru, sto metrów za murami klasztoru, przywieziono właśnie zwłoki ofiar katastrofy smoleńskiej. Zaczęli żyć z Warszawą – w żałobie, ciszy i smutku, ale i wśród kłótni, walk i tych ludzkich, złych, miejskich emocji.
Kiedy w październiku konsekrowali kościół, u sąsiadów ze stadionu rozpoczynał się mecz. Mała procesja z abp. Kazimierzem Nyczem na czele szła w stronę świątyni w morzu kibiców. Skrócono liturgię. Wszyscy w klasztorze pamiętają to, co metropolita powiedział w czasie Mszy: że to symboliczna konfrontacja. Że ich zadaniem jest głosić Boga w hałaśliwym i zakrzyczanym mieście, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
Harmonia
Goszczą tu bardzo różnych ludzi. Średnia wieku na odprawianych codziennie nieszporach jest zgodna z rozkładem Gaussa: rozpoczynają go uczniowie liceów, a kończą emeryci. Czasem siostry i bracia przyjmują też gości, np. Polaków ze Wschodu, którym zorganizowali wielkopostne rekolekcje.
– Kiedyś, jeszcze w Brukseli, zapukali do nas studenci szkoły teatru eksperymentalnego – opowiada brat Jakub, który przed wstąpieniem do Wspólnot był księdzem diecezjalnym. – Mieli przygotować etiudę na temat ruchu. Jedni poszli na Dworzec Południowy, a inni przez kilka dni mieszkali z nami.
O Zachodzie mówią tu w sposób rzadki w polskim Kościele: – Istnieje tam jakaś wspólnota wartości, której Polakom brakuje – opowiada brat Benedykt. – Są to wprawdzie często młodzi ludzie, którzy z wiarą nie mają nic wspólnego. Nie jest to już jednak bunt pokolenia ich rodziców z lat 60. i 70., gdy wszyscy wypisywali się z Kościoła. Młode pokolenie na Zachodzie niewiele wie o Kościele, ale jest bardzo otwarte. To wartość, na której można budować.
Polscy bracia, którzy wcześniej mieszkali w klasztorach Wspólnot we Francji, Belgii i Kanadzie, przywykli do chrzczenia dorosłych. Znają krajobraz z dużymi świątyniami zamienionymi na muzea i centra turystyczne. Choć przy Łazienkowskiej funkcjonują dwa zgromadzenia – męskie i żeńskie – to z siostrami spotykają się codziennie w czasie liturgii, prób śpiewu i spotkań animowanych przez zgromadzenie wspólnot świeckich. Nie zawsze jest tu jak w Polsce. W ciągu spędzonej z nimi doby imię Jana Pawła II pada z ich ust tylko raz. A wierni, którzy tu przychodzą, świetnie znają Pismo Święte.
Brat Benedykt przyznaje, że jerozolimska pustynia we Francji i w Polsce to dwie różne rzeczy: – Są dwie perspektywy: jest pustynia duchowa i pustynia jako miejsce spotkania z Bogiem. Byłem zdziwiony, że w Warszawie nasz kościół jest miejscem, do którego ludzie chętnie przychodzą. Nie mamy swoich parafian, a oni do nas lgną!
– To naprawdę piękne dusze – lubi o nich mówić siostra Agnieszka. – Ogromna większość z nich pragnie życia harmonijnego, w zgodzie z sobą samym, z Bogiem i ludźmi, którzy ich otaczają. A czasy temu nie sprzyjają: młodzi, którym cały czas stawia się przed oczami agresję, kłamstwa i chaos, mogą pomyśleć, że życie składa się właśnie z tego. Ale gdy ludzie się spotkają, zwykle okazuje się, że rozmawiają o tym samym: jak chcieliby spędzić weekend, gdzie pojadą na wakacje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.