Jan Paweł II człowiek wielkiej modlitwy

Czas serca 112/3/2011 Czas serca 112/3/2011

Fenomen modlitwy i zamodlenia Ojca Świętego zapisał się w mojej świadomości jako wykładnik jego wyjątkowej osobowości. Człowieka modlącego się w taki sposób nie spotkałem nigdy w życiu.

 

Modlitwa była niezwykle ważnym wymiarem życia duchowego Jana Pawła II. A widok modlącego się Papieża nie pozostawiał wątpliwości, czym ta modlitwa jest dla niego. Doświadczyliśmy tego po przyjeździe do Rzymu w styczniu 1979 roku. Już w pierwszym dniu i w pierwszym spotkaniu w kaplicy papieskiej, wyraźnie zaznaczył się jego szczególny stosunek do modlitwy. Klęcząc przed ołtarzem, zamieniał się w coś, co można by nazwać samą modlitwą i tylko modlitwą.

I ten proces wewnętrzny potęgował się w nim. Patrząc na jego modlitwę, na głębię tego przeżycia, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że mamy do czynienia z prawdziwym mistykiem. Było to widać z biegiem czasu w wielu innych sytuacjach, na przykład na Słowacji, gdy przed Mszą św. i po jej zakończeniu klęczał na klęczniku, oderwany od całego świata, poza wszystkim, co go otaczało, a nawet poza sobą. Również Msza św. była przez niego odprawiana coraz bardziej dojrzale. Nigdy – nawet, kiedy był chory i bardzo słaby – nie pozwalał sobie na pominięcie czegokolwiek, z największym wysiłkiem starał się wypełnić wszystko, do ostatniej litery. Również w czasie Mszy św., zwłaszcza częściej odprawianych wspólnie, czuło się, że on jest w innym świecie. Nie dziwię się więc, że wierni uczestniczący w codziennych jego Eucharystiach wychodzili porażeni sposobem odprawiania przez niego tych misteriów.

Jak już jesteśmy przy Mszy św., to należy od razu powiedzieć o adoracji Najświętszego Sakramentu. Najlepiej mogłem to zaobserwować w Castel Gandolfo. Mieszkanie Ojca Świętego było tak zlokalizowane, że wystarczyło tylko otworzyć drzwi od jego sypialni, by wejść do kaplicy. Te drzwi często były otwarte przez cały czas, ponieważ adoracja Najświętszego Sakramentu stanowiła jeden z głównych wątków życia Papieża. Zawsze wszyscy uważali i przestrzegali tego, żeby się nie pojawiać w kaplicy podczas adoracji i by w niej nie przeszkodzić. W tej modlitwie adoracyjnej zawiera się tajemnica i ogromna waga posłania papieskiego, zawarta w pielgrzymkach do Polski, bo on je tam właśnie przygotowywał, patrząc przez otwarte drzwi swojego mieszkania na Najświętszy Sakrament. A więc w stałej obecności Pana Jezusa. Warto, by Polacy pamiętali, że posłanie Jana Pawła II do Polaków czy Kościoła polskiego jest nie tylko owocem jego dogłębnej znajomości spraw Polski i zapotrzebowania Kościoła polskiego, ale w dużej mierze – w moim pojęciu – stanowiło efekt jego bycia przed Najświętszym Sakramentem. A więc było owocem tej wybitnej adoracyjności, o której się mogłem przekonać właśnie w Castel Gandolfo.

Jeszcze jedną modlitwą w jego wydaniu, która mi została w świadomości, była modlitwa podróżnego. Podróżowałem z nim na różne sposoby i w różnych okolicznościach. Jedna, która mi bardzo mocno utkwiła w pamięci, to była podróż z Krakowa do Doliny Chochołowskiej, podczas drugiej pielgrzymki do Polski. Nie będę w tej chwili mówił, jak bardzo przeżywałem to, że mogłem w tej wyprawie wziąć udział razem z ludźmi bardziej bliskimi Ojcu Świętemu ode mnie. Papież, podczas lotu helikopterem, w jedną i drugą stronę się modlił, ale ta modlitwa w drodze powrotnej została mi w pamięci na zawsze. Nie było wówczas dużo miejsca, choć helikopter był spory, bo leciała z nami duża obstawa BOR, lekarz, kilku pilotów, kard. Macharski, ks. Fidelus, ks. Kubiś i ja. Wszyscy byliśmy przejęci tak niezwykłą podróżą z Papieżem. Jak wyglądała dalsza jego droga do Doliny Chochołowskiej, nie potrafię powiedzieć, ponieważ on jechał drugim samochodem, razem z kard. Macharskim i ks. Dziwiszem. Natomiast ja jechałem z dowódcą BOR, jakimś pułkownikiem czy nawet generałem, który chwalił się dobrym przygotowaniem pobytu Papieża w górach. W trakcie lotu z Krakowa do Doliny Chochołowskiej Ojciec Święty siedział na foteliku za malutkim biureczkiem, a na przeciwko niego był drugi fotelik dla gościa, który zajął kard. Macharski. Natomiast w drodze powrotnej ks. Macharski siadł sobie na ławie ze wszystkimi innymi, którzy, naśladując Papieża, chwycili za różańce. A on cały czas odmawiał różaniec, patrząc z miłością i fascynacją na swoją dawną diecezję. Wyczuwało się napięcie ciszy skłaniającej do kontemplowania świata. Po skończeniu różańca, kiedy chciał go schować do kieszeni w sutannie, ja bezczelnie wyciągnąłem rękę, co oznaczało: „daj mi ten różaniec”. On jednak schował ten różaniec do kieszeni, a z drugiej wyciągnął inny różaniec, na którym w ciszy i samotności modlił się w Dolinie Jarząbczej. Pamiętam, że w pewnym momencie naszej wędrówki przez tę Dolinę podszedł do nas ks. Dziwisz i dał nam do poznania, żebyśmy zostali w tyle, bo Papież chce być sam i nie wolno mu przeszkadzać. I rzeczywiście, szedł, odmawiając różaniec, a że trzeba było wspinać się w górę, to tym różańcem machał. I ten właśnie różaniec mi dał. Mam go do dzisiaj. Jest to jedyna taka relikwia, której nikt nie ma, a związana jest z tym wyjątkowym momentem, jakim był odpoczynek Papieża w polskich górach.

Jeszcze raz przeżyłem podobne podróżowanie z różańcem, gdy w Roku Jubileuszowym przebywaliśmy razem z ks. prof. Styczniem w Castel Gandolfo. Przez cały czas martwiłem się, w jaki sposób dostanę się na plac Tor Vergata. Ostatecznie mój problem rozwiązał ks. Dziwisz, który powiedział: „Nie martw się, razem z Papieżem jedziemy na Tor Vergata”. Najpierw musieliśmy dojechać do helikoptera, który czekał na nas w ogrodach. Papież wyszedł z kaplicy i nie zamienił z nami ani jednego słowa, podobnie w helikopterze. Był milczący, całkowicie skupiony, z różańcem w ręku. Cały czas w milczeniu, jedynie z przerwą na wygłoszenie kazania do młodzieży, podczas którego czuł się w swoim żywiole. Odezwał się do nas dopiero po powrocie, gdyśmy już jedli obiad. Tego fenomenu modlitwy w podróżowaniu nie dostrzegłem jeszcze w dobie krakowskiej kard. Wojtyły. Była to – tak myślę – zarówno umiejętność, jak i potrzeba bycia z Panem Bogiem w trakcie podróżowania, czego symbolem było odmawianie różańca bez przerwy i w całkowitym oderwaniu od świata. Wsiadł, przeleciał, przybył, wrócił, przeleciał i słowa nie powiedział.

Fenomen modlitwy i zamodlenia Ojca Świętego zapisał się w mojej świadomości jako wykładnik jego wyjątkowej osobowości. Człowieka modlącego się w taki sposób nie spotkałem nigdy w życiu. Tu chciałbym od razu odeprzeć bezpodstawny zarzut, formułowany niekiedy pod adresem Papieża, że w swoich zachowaniach jest on aktorem, który świetnie umie panować nad tłumami i ich przeżyciami. Ta umiejętność jednak dotyczy raczej warstwy zewnętrznej jego osobowości, inaczej niż modlitwa. Stan zamodlenia podczas podróżowania był niewątpliwie stanem, który świadczył o głębi duszy i o głębokości jego przeżyć. W najwymowniejszy sposób ujawniło się to w ostatnim okresie, a najbardziej w ostatnich godzinach życia, gdy swoim cierpieniem i konaniem pisał ostatnią encyklikę swojego pontyfikatu – encyklikę umierania. To również jest ważny rozdział, który do pewnego stopnia stanowi odpowiedź na pytanie: „Jak to było z jego modlitwą?”.

 


 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...