Kiedy przed rokiem dobiegał końca Rok Kapłański, spodziewano się, że jego uroczystą kulminacją będzie ogłoszenie św. Jana Vianneya patronem wszystkich kapłanów. Zapowiadali to wysoko postawieni hierarchowie. Ten papieski akt znalazł się nawet w programie rzymskich uroczystości na zakończenie Roku... Papież zadecydował jednak inaczej.
Św. Jan pozostał patronem proboszczów. Jak później wyjaśniano, Benedykt XVI doszedł do wniosku, że Proboszcz z Ars nie wyczerpuje całego bogactwa kapłańskiego życia. Innymi słowy, bycie proboszczem, duszpasterstwo w parafii to nie wszystko. Istnieją też inne formy realizacji kapłańskiego powołania. 60 lat posługi Josepha Ratzingera jest tego najlepszym przykładem. W parafii pracował zaledwie rok. Potem powrócił, czy raczej przywrócono go, do duszpasterstwa wbrew jego oczekiwaniom, kiedy na pięć lat został arcybiskupem Monachium i Fryzyngi, a następnie w 78. roku życia – papieżem.
Nigdy jednak nie miał wątpliwości, że we wszystkim tym był po prostu kapłanem. Przyznał to otwarcie, gdy pewnego dnia przyszło mu wyjaśniać swe arcybiskupie zawołanie: Cooperatoeres veritatis – współpracownicy prawdy. „Wydawało mi się, że tymi słowami mogę dobrze wyrazić ciągłość między moim poprzednim zajęciem i nowym zadaniem. Pomimo wszystkich różnic zawsze była to i nadal pozostaje ta sama rzecz: iść za prawdą i oddać się jej na służbę” – pisał kard. Ratzinger w 1997 r. Jego kapłaństwo wyrażało się zatem w wypełnianiu tego zadania, które Kościół mu powierzył.
Przeznaczenie Augustyna
„Byłem przekonany, że moim powołaniem jest bycie naukowcem, nic innego” – przyznał kiedyś papież, opisując swój trudny powrót do duszpasterstwa w 50. roku życia. O tym, co wtedy przeżywał i jak rozumiał swe kapłańskie powołanie, opowiedział też nie wprost na przykładzie św. Augustyna, swego teologicznego mistrza z przełomu IV i V w. I jego spotkał bowiem podobny los. „Początkowo Augustyn – opowiadał przed czterema laty papież swym seminarzystom z diecezji rzymskiej – chciał prowadzić życie wyłącznie kontemplacyjne, chciał pisać książki filozoficzne... ale Pan tego nie chciał; sprawił, że został kapłanem i biskupem, i w ten sposób dalsze jego życie, jego działalność przebiegały zasadniczo w dialogu z bardzo prostymi ludźmi. Musiał on zawsze z jednej strony osobiście odkrywać znaczenie Pisma, a z drugiej uwzględniać zdolności tych ludzi, kontekst ich życia, by jego chrześcijaństwo było realistyczne, a zarazem bardzo głębokie”.
To samo spotkało również Josepha Ratzingera. Jego kapłaństwo wyrażało się właśnie w czynieniu tego, czego „Pan chciał”: jako wikary, potem przez ponad 20 lat jako teolog, kolejnych pięć lat jako arcybiskup, ćwierć wieku w Watykanie jako szef Kongregacji Nauki Wiary i bliski współpracownik Jana Pawła II, i w końcu na starość na Stolicy Piotrowej jako papież
Na początku była liturgia
Powróćmy jednak do początków. Geneza powołania jest dość niejasna. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że Joseph Ratzinger stał się księdzem przez przypadek. Dowiadujemy się bowiem, że do seminarium wstąpił za radą proboszcza, idąc w ślady brata... Starszy o trzy lata brat papieża, ks. Georg Ratzinger, zapytany o te tajemnicze okoliczności wstąpienia do seminarium, odpowiedział: „Obaj byliśmy ministrantami, służyliśmy do Mszy. Wcześnie stało się dla nas jasne, najpierw dla mnie, potem dla niego, że nasze życie oddamy na służbę Kościołowi”. A zatem liturgia. Tu są źródła.
Sam Joseph Ratzinger niejednokrotnie wspominał, że jego dzieciństwo i młodość przypadły na czas odnowy liturgicznej. Tej przedsoborowej. A zatem reformy, która nie sprowadzała się jedynie do banalnej wymiany Mszałów czy postawienia nowego ołtarza w prezbiterium. W tym czasie odnowa liturgii polegała na jej wyjaśnianiu i wtajemniczaniu w nią. Pomagały w tym mszaliki i książki do nabożeństwa. Nie zabrakło ich również w domu państwa Ratzingerów. „Nasi rodzice – wspomina papież – od najmłodszych lat przyzwyczaili nas do wnikania w liturgię: mieliśmy modlitewnik dla dzieci, taki odpowiednik mszaliku z obrazkami, które ukazywały przebieg akcji liturgicznej. Dzięki temu mogliśmy ją dobrze śledzić. Każdy kolejny krok w głębię liturgii był dla mnie wielkim wydarzeniem. Wspaniała przygoda stopniowego wkraczania w tajemniczy świat liturgii, która dokonywała się tu, na ołtarzu, przed nami i dla nas. Coraz jaśniej rozumiałem, że dotykałem tu rzeczywistości, której nikt nie wymyślił, która nie była dziełem jakiejkolwiek władzy, czy jednej, wielkiej osobistości. Ten tajemniczy splot tekstów i działań wyrósł na przestrzeni wieków z wiary Kościoła”.
Warto dodać, że owa urzekająca liturgia, z jaką Joseph Ratzinger spotkał się w swym dzieciństwie, nie bała się wielkiej chrześcijańskiej kultury, która z niej czerpała inspirację. Przy okazji częstych dziś koncertów muzyki poważnej w Watykanie Benedykt XVI niejednokrotnie przyznaje, że z wielką muzyką spotkał się właśnie w swym małomiasteczkowym kościółku w Traunstein i że były to jedne z najwznioślejszych doświadczeń w jego życiu.
Fascynacja liturgią, służba ołtarza była zatem dla Josepha Ratzingera naturalną drogą do seminarium. Powołanie dojrzewało jednak dalej. Benedykt XVI zwierzył się z tego dzisiejszej młodzieży, w przesłaniu na tegoroczny ŚDM w Madrycie: „Stosunkowo wcześnie zdałem sobie sprawę z powołania kapłańskiego, które Pan mi wyznaczył. Jednak później, po wojnie, gdy podczas studiów w seminarium i na uniwersytecie kierowałem się już ku temu celowi, musiałem odnowić swoje przekonanie. Musiałem zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście jest to ścieżka, którą powinienem obrać? Czy naprawdę taka jest wola Boża wobec mnie? Czy będę w stanie pozostać Mu wiernym, całkowicie oddanym Jemu i Jego służbie? Taka decyzja nie przychodzi łatwo, cierpimy z jej powodu. I nie może być inaczej. Jednak potem nadeszła pewność: tak właśnie ma być! Tak, Jezus mnie woła i sam da mi siłę. Słuchając Go i podążając za Nim, stanę się naprawdę sobą. Nie ma znaczenia spełnianie się moich pragnień, lecz Jego wola. W ten sposób życie staje się prawdziwe”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.