Nie każdy serwis randkowy jest odpowiedni dla tych, którym mniej zależy np. na tym, żeby ich ukochana miała odpowiednie wymiary, a bardziej na tym, żeby w jej życiu ważny był Bóg. Do tego dochodzi strach przed tym, że mogą zostać oszukani, przeżyć rozczarowanie
Pod skrzydłami Aniołów
Marta i Krzysztof Godziszowie
Marta: W czerwcu 2007 r. podszedł do mnie chłopak i wręczył ulotkę, mówiąc: „Zależy mi, żeby Pani to przeczytała”. Ulotka dotyczyła portalu Przeznaczeni. pl . Uznałam, że warto się tam zalogować, choćby po to, aby oferować ludziom ciekawe propozycje pracy, do których mam dostęp, bo pracuję w branży szkoleniowo-doradczej. Coraz więcej pracodawców szuka osób z „widocznym systemem wartości”. Zdziwiłam się, że na portalu tak szybko nawiązuje się kontakty. Nawet nie umieściłam zdjęcia w swoim profilu. Dla Krzysia widocznie nie miało to znaczenia. Napisał do mnie 15 lipca i ujął mnie tym, że przeczytał mój profil od początku do końca.
Krzyś: – Marta odpisała, że „opuszki palców chce delikatne zachować dla mężczyzny swojego życia”. Zaproponowała spotkanie „choćby dnia następnego w godzinach popołudniowych”. I 16 lipca spędziliśmy razem ponad 5 godzin. To było magiczne spotkanie. Tak naturalnie się nam rozmawiało. Żałowałem, że jadę właśnie na urlop do Chorwacji. Marta w tym czasie pojechała na obóz dla podopiecznych fundacji, którą społecznie prowadzi wraz z przyjaciółmi.
Marta: – Codzienne SMS-y sprawiły, że rozłąka nie była aż tak straszna. Krzyś mnie zauroczył, już nie mogłam o nim zapomnieć. Pafcio, mój 11-letni podopieczny, powiedział, że widać, iż jestem zakochana, i jeśli chcę, aby coś z tego było, to powinnam wysłać swojego Anioła Stróża do Chorwacji. Choć Pafcio twierdzi, że w żadnego Boga nie wierzy, bo to „wielka bujda”, o Aniołach na religii usłyszał. Postanowiłam codziennie odmawiać „Aniele Boży, Stróżu mój” w intencji Krzysia. Potem okazało się, że on już od pewnego czasu modlił się o dobrą żonę do swojego Anioła Stróża. Uznaliśmy, że nasze spotkanie to Ich dzieło.
Marta i Krzyś: Nasza znajomość rozwijała się szybko i spontanicznie. Już 29 września 2009 r. podczas spaceru w Lasku Bielańskim Krzyś wyznał, że jestem kobietą, z którą chce spędzić resztę życia. Postanowiliśmy, że będziemy sobie ślubować w kościele pokamedulskim, który znajduje się właśnie w Lasku. Aniołowie nas nie opuszczają. Pomagają na każdym kroku.
Dziękujemy Maryi
Marta Staryń i Robert Młot
Robert: – Pierwsza wiadomość: 26 grudnia 2008 r.
Pierwsze spotkanie: 6 stycznia 2009 r., Dworzec Warszawa Wschodnia. Pierwszy pocałunek, który okazał się początkiem naszej „wspólnej drogi”: 20 lutego 2009 r.
Marta: – W dzień Bożego Narodzenia weszłam na profil Roberta.
Robert: – Od razu zauważyłem, że mój profil odwiedzała Marta. Odwiedziłem więc jej profil. W pamięci zapadł mi cytat z wiersza ks. Twardowskiego, który umieściła: „Miłości się nie szuka, jest albo jej nie ma”. Spodobało mi się, że interesuje się teatrem. Napisałem do niej i zaczęliśmy ze sobą korespondować.
Marta: – Robert zaintrygował mnie zdjęciem – nie dość, że w moim typie (okulary, bródka), to miał takie dobre oczy. Ponieważ nigdy nie piszę pierwsza, miło mi się zrobiło, gdy dostałam od niego wiadomość. Niby nic szczególnego, ale jego życzenia bożonarodzeniowe z cytatem z „Przesłania Pana Cogito”: „Bądź wierna. Idź” –
brzmiały jak proroctwo…
Robert: – Potem Marta napisała, że w Trzech Króli wybiera się do Lublina i ma przesiadkę w Warszawie. Nasze spotkanie stało się realne. Po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy. Takie spojrzenie jest ważne, bo po nim już się wie, czy coś z tego może być, czy lepiej nie robić sobie nadziei.
Marta: – Robert czekał na mnie 1,5 godziny na Dworcu Wschodnim, na mrozie. Dał się poznać jako cierpliwy i empatyczny człowiek. Przywitał mnie i mojego brata z uśmiechem na twarzy. Pomyślałam: szaleniec jakiś. A w tym wszystkim był taki... normalny, skory do pomocy.
Robert: – Nadawaliśmy na tych samych falach. Zaprosiłem Martę do Warszawy, gdy będzie miała przerwę międzysemestralną. Przyjechała z bratem. Zwiedzaliśmy centrum miasta, poszliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego, do kawiarni. Drugiego dnia poszliśmy na film i wtedy...
Marta: – …poszliśmy jako dobrzy znajomi, a wyszliśmy jako para. Do dziś pamiętam moment, kiedy nagle splotły się nasze palce, później dłonie, pierwszy pocałunek… No i tak jakoś to się potoczyło. Robert zabiegał o moje względy subtelnie, a ja, krok po kroku, zakochiwałam się w nim.
Robert: – Bogu dziękuję, że tak to się potoczyło. Zawsze sceptycznie podchodziłem do zawierania znajomości przez Internet, a związek na odległość w ogóle nie wchodził w grę. W naszych intencjach pielgrzymowaliśmy do Częstochowy w sierpniu 2009 i 2010 r. Jeśli Bóg da, chcemy co rok dziękować Matce Bożej za to, że jesteśmy razem.
Marta: – Robert ciągle mnie zaskakuje. To dzięki niemu pierwszy raz w życiu leciałam szybowcem, bo szybownictwo i lotnictwo to jego pasja. Niesamowite były oświadczyny w listopadzie 2009 r. Byliśmy w Krakowie, zwiedzaliśmy kościół Franciszkanów. Podziwiałam witraż „Bóg Ojciec stwarza świat” Wyspiańskiego, a tu nagle Robert padł przede mną na kolana i poprosił, żebym została jego żoną. Kiedy się zgodziłam, włożył mi na palec pierścionek...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.