Jak wychować geniusza?

Przegląd Powszechny 9/2011 Przegląd Powszechny 9/2011

- Co daje nasza szkoła? Przede wszystkim możliwość kontaktu z podobnymi sobie młodymi, odkrycie: nie jestem sam – rozmowa z Arkadiuszem Stańczykiem, dyrektorem Zespołu Szkół Gimnazjum i Liceum Akademickie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

 

Często nie wiemy, co dzieje się w domach naszych uczniów, co się zmieniło, jakie wewnętrzne konflikty przeżywają sami ze sobą. Nie wystarczy więc odnotować złymi ocenami w dzienniku braków w wiedzy. Może się okazać, że przyczyna nie jest w zaniedbaniu ucznia, ale w konflikcie między rodzicami, w braku kontaktu z ojcem albo matką, fizycznie bądź psychicznie nieobecnymi, albo w konfliktach z rodzeństwem lub uczuciowych rozterkach po rozstaniu się z sympatią. Rzadko wtedy uczeń sam się otwiera, nie przyjdzie porozmawiać, nie wytłumaczy, że jego umysł jest zaprzątnięty innymi sprawami niż szkoła. Trzeba pamiętać, że dojrzewanie wiąże się ze zmianą priorytetów. Najpierw młody człowiek uczy się dla kogoś: dla taty, mamy, dziadków, rodziny, a na końcu dopiero dla siebie. W pewnym momencie chce doznać czegoś innego. Trzeba znaleźć sposób, aby w tym krytycznym momencie nie zgubić tych talentów, a system często je gubi. Brak nam narzędzi, aby móc pomóc za każdym razem. W naszej szkole radzimy sobie dzięki świetnej kadrze: pedagoga, psychologa, wychowawców internatu dla ponad 130 uczniów. Są to świetni fachowcy, praktycy, wyczuwający, jak pewne sprawy poukładać. Okazuje się, że ci młodzi często lubią pewien dryl; niekoniecznie są zadowoleni z luzu na lekcji czy w internacie. Lubią, żeby wszystko było poukładane i nawet jak co innego mówią, to większość lubi harmonijny świat, w którym czują się bezpiecznie.

Młodzież ta uwielbia pracę w zespołach. Widzę, jak ich to wzmacnia, jak pozytywnie działa z jednej strony przekazanie części odpowiedzialności grupie, a z drugiej zauważenie ich dorobku dla grupy. Jest to ważne, bo jako społeczeństwo jeszcze nie wypracowaliśmy takich mechanizmów. Powinniśmy też pozwalać uczniom na popełnienie błędów. Porażka czy problem, inaczej niż w potocznym rozumieniu jako „totalna klęska”, winny uczyć wyciągania wniosków. W naszej mentalności niepowodzenie kojarzy się z karą: minusem, jedynką w dzienniku i tak dalej. A przecież na takim doświadczeniu można przez pozytywną motywację pokazywać, że uczeń może osiągnąć coś więcej.

– Przy elitarności szkoły zawsze istnieje groźba snobizmu. Spotyka się pan z nim?

– Różnie z tym bywa. Często wynika on z oceny środowiska zewnętrznego. To środowisko stygmatyzuje: „O, to są ci z GiLA” albo takiej lub innej szkoły. Siłą rzeczy i młodzież dochodzi do wniosku, że skoro tak o nas mówią, to przejmujemy i my ten sposób myślenia. Staramy się otwierać naszą młodzież na współpracę z innymi, są wyjazdy międzynarodowe (na przykład MEP – Młodzieżowy Parlament Europejski), konkursy, staramy się o współpracę z Młodzieżową Radą Miasta. Chodzi o to, żeby odkrywali, że nie są tylko wyspą. Jeśli zaś mają zdrowe podejście i przeświadczenie, że fajnie jest im w szkole, to dobrze. W tym roku na gali laureatów konkursu jedna z uczennic powiedziała, że życzy sobie, aby ona, jej koledzy i koleżanki szli z podniesionym czołem, że odnieśli sukces, ale nie z zadartym nosem. Pozwoliłem sobie od niej zapożyczyć tę myśl i cytować. Skoro u piętnastolatków jest taka świadomość i mówią to publicznie, to myślę, że tak źle z nimi nie jest.

– A jaka jest postawa rodziców uczniów? Mówią sobie w duchu: „Znaleźliśmy dobrą szkołę, dziecko się zakwalifikowało, a ja mam teraz problem z głowy”?

– Jest różnie. Ale niestety jest często właśnie i tak. Część osób traktuje szkołę jako rozwiązanie osobistych lub rodzinnych problemów. Jako dobry sposób, by widzieć dziecko raz w tygodniu czy raz na dwa tygodnie. Wtedy jest ono królewiczem lub królewną, ale znaczna część odpowiedzialności za wychowanie spada na innych. Czasem też szkoła staje się sposobem oddzielenia dziecka od problemów domowych. To się jednak nie udaje. Nie chodzi nam o to, aby dzieci wyciągać z domu i izolować od niego. Od kilku lat w internacie wprowadziliśmy wyjazdowe weekendy i przymusiliśmy uczniów do tego, aby – jeśli mieszkają blisko – przynajmniej raz w tygodniu jechali do domu. Oni sami nie tak chętnie chcieliby tam wracać albo przynajmniej nie wszyscy z nich. Staramy się, by kontakt rodziców z dziećmi nie był zachwiany. Wiemy, że jest on dla młodych ludzi najważniejszy. Szkoła i internat nie są ideałem, nie stanowią najlepszego rozwiązania ani dla rodziców, ani dla dzieci. Skoro już jednak rodzice godzą się z pobytem dzieci w internacie, to my staramy się nawet kalendarz szkolny układać tak, aby i ci mieszkający bardzo daleko mogli jednak raz na półtora miesiąca odwiedzić rodziców.

Zdarzały się też sytuacje choroby dziecka i reakcji rodziców: „To się nim zaopiekujcie”. Często musimy wielokrotnie telefonować, prosić, błagać. Podziwiam panią dyrektor internatu Elżbietę Karczewską–Musiał i wychowawców, że z takim oddaniem biorą na siebie obowiązki, których nie musieliby przyjmować. Widzimy też, jak młodzież sama tęskni za internatem, jak chętnie ze sobą przebywa i tutaj wraca. Oni potrzebują wspólnych rozmów, potrzebują wysłuchania i nie boją się tego. Uważam to za wielki sukces, że nie ukrywają swojego „ja”, nawet jeśli niekiedy się nie zgadzamy z ich wieloma poglądami i ich nie podzielamy.

Raz jedna osoba na egzaminie wstępnym przy oddawaniu formularza sprawdzianu zamaszystym ruchem (i jako pierwsza z sali) dodała: „Mam to z głowy, ja tu nie chcę chodzić, to rodzice chcą mnie tu przysłać”. Po wielu latach, ta sama osoba odwiedziła nas i powiedziała: „Wie pan, nie żałuję pobytu tutaj. To była szkoła dla mnie”.

– Co pan najbardziej sobie ceni w pracy z taką młodzieżą?

– Po trzynastu latach wiem, że praca z młodzieżą, która wie, czego chce, to wielka przygoda, nie tylko intelektualna. To także przygoda odkrywania siebie i mobilizowania się do pracy. Patrząc na tę młodzież, nabiera się nadziei, że można jeszcze wspaniale wykorzystać lata, które nam pozostały. Przy uczniach codziennie ładuję akumulatory, mam świadomość, że wszystko jest przede mną. A za rok przyjdą nowi, którzy zadadzą takie pytania, jakich nikt wcześniej nie zadał. To nas wzbogaca i oddala moment zawodowego wypalenia. Uczniowie wiedzą, że my, dorośli, nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale poszukujemy razem z nimi. Sukces naszej szkoły jest wypadkową pracy setek uczniów, dziesiątków nauczycieli, pracowników administracji i obsługi, środowiska Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Życzyłbym sobie, żebyśmy dalej się tak rozwijali i nie byli źle postrzegani. Chcemy wzbogacać system kształcenia dzieci zdolnych, a nie być w edukacyjnej przestrzeni zadrą, z którą nie wiadomo, co zrobić. Staramy się budować przyszłość i tradycję tej młodej szkoły ufając, że jeszcze wielu uczniów będzie miało szansę przyjechać do Torunia i tu uczyć się życia.

Arkadiusz Stańczyk, ur. 1970, nauczyciel geografii i przysposobienia do przedsiębiorczości, dyrektor Zespołu Szkół Gimnazjum i Liceum Akademickie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.


 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...