Wizytę w redakcji „Niedzieli” złożył niedawno wyjątkowy gość – papieski fotograf. Z Arturo Marim rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś
KS. INF. IRENEUSZ SKUBIŚ: – Jest Pan człowiekiem, którego wszyscy doskonale znamy jako tego, który dokumentował życie bł. Jana Pawła II. Zdjęciami z Ojcem Świętym Pana autorstwa znaczone jest życie wielu ludzi na świecie.
Mówi się o Panu jako o „błogosławionym narzędziu” w papieskim przekazie do świata. Ilekroć dane nam było być na Watykanie, podziwialiśmy Pana koncentrację i szybkość w działaniu. Muszę powiedzieć, że – choć na pewno nie tak jak Pan – my także byliśmy zawsze bardzo blisko Jana Pawła II i w naszych publikacjach cały czas dawaliśmy mu świadectwo. Ale korzystając z okazji, że jest Pan z nami, prosimy o słowo wielkiego świadka wielkiego Papieża.
ARTURO MARI: – Dziękuję Księdzu Redaktorowi serdecznie za zaproszenie oraz za to, co powiedział, że „Niedziela” była tak blisko Papieża. Dobrze rozumiem, jak trudno jest prowadzić pismo oparte na słowie prawdy. Trzeba wciąż szukać dobrych rozwiązań między różnymi opcjami i nie tracić z oczu tego, co najważniejsze. Zdawał sobie z tego sprawę również nasz Ojciec Święty. Widziałem, że każdego tygodnia czyta „Niedzielę” – choć na początku nie miałem pojęcia, co to słowo znaczy. Przygotowujecie w każdym numerze przesłanie prawdy, również w kwestii nauczania Jana Pawła II, a także przesłanie społecznej doktryny Kościoła. Doskonale rozumieliście, co Ojciec Święty chciał powiedzieć światu i ta Wasza praca była przez niego bardzo doceniana. Byłem bardzo blisko i mogłem to zaobserwować. Ojciec Święty zawsze darzył Was swoim zaufaniem. Dlatego to wielki zaszczyt móc spotkać się tutaj z Wami, dotykając niejako raz jeszcze całego myślenia Papieża, które jest tutaj uobecnione.
– Proszę się przyznać, brakuje Panu dzisiaj Jana Pawła II...
– Ojciec Święty nie jest z nami fizycznie, ale z mojej strony nic się nie zmieniło, zawsze czuję Jana Pawła II w moim życiu, w myślach, za moimi plecami. Właśnie uczestniczyłem we Mszy św. w Kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze. Wiele razy byłem w tym miejscu z Ojcem Świętym. I muszę powiedzieć, że wszedłem do Kaplicy, jakbym był razem z nim. A klęcząc w czasie Mszy św., dostrzegłem nagle znaczącą białą postać. Był to kapłan, który koncelebrował Mszę św., ale dla mnie był to moment szczególnej emocji, serce zaczęło mi bić mocniej. Nie, nie brakuje mi Ojca Świętego, bo on cały czas jest ze mną. Zawsze czuję go za sobą, słyszę jego głos: – Arturo, Arturo...
– Które z setek spotkań z Janem Pawłem II zapadły Panu najbardziej w pamięć?
– Trudno powiedzieć. Najbardziej wzruszające były te z dziećmi. Ale spotkaniem, które zrobiło na mnie również ogromne wrażenie, była wizyta Jana Pawła II na wyspie trędowatych. Było to podczas wizyty duszpasterskiej w Korei Południowej (1984 r. – przyp. red.). Kard. Kim, arcybiskup Seulu, chciał wtedy ograniczyć program wizyty Ojca Świętego, wykreślając m.in. to spotkanie. Ale Jan Paweł II z niczego nie zrezygnował. Polecieliśmy więc helikopterem na wyspę zamieszkałą jedynie przez trędowatych. Po powitaniu przez dzieci kardynał zaprosił Papieża do długiego białego budynku. Wizyta była przewidziana na kilka minut. W związku z moją pracą poszedłem wcześniej do przodu. Wszedłem i zakryłem twarz dłońmi. Klęknąłem z boku i zacząłem się modlić. Nie byłem w stanie wykonywać mojej pracy...
Ojciec Święty przybył, spojrzał, upadł na kolana i ok. 8 minut modlił się. Potem wstał. Protokół spotkania przewidywał, że Papież powie kilka słów i udzieli błogosławieństwa. Ale on skierował się bezpośrednio do trędowatych. Kard. Kim próbował go zatrzymać. Ojciec Święty jednak zdecydowanym gestem odtrącił jego rękę, idąc dalej, w kierunku trędowatych. Spotkał się wtedy z ok. 800 trędowatymi, z każdym z osobna, dotykając jego twarzy i całując ją. Rozumiecie, co znaczy być trędowatym: chory nie ma oczu, nosa, twarzy – widać tylko zdeformowane usta. Całe ciało zniszczone, niemal gnijące, powykrzywiane ręce. Mówię o tym, bo wielokrotnie widzi się jakieś fałszywe opisy tej sytuacji. Doskonale to pamiętam, także sercem.
– Czy jako fotograf papieski był Pan proszony o obsługę jakichś nadzwyczajnych spotkań w Watykanie? Opowiadano kiedyś o pewnym człowieku wniesionym na audiencję do Ojca Świętego...
– Było to wydarzenie z pierwszego roku pontyfikatu Jana Pawła II. Zakończyłem pracę ok. 4 po południu, siadłem przy stole – jak wszyscy ludzie po pracy. W tym momencie zadzwonił telefon od ks. Stanisława, żeby wrócić do apartamentów papieskich. Okazało się, że pewien mężczyzna – o wadze ok. 28 kg – bardzo chciał dotknąć Papieża i pomodlić się z nim chwilę. Jego rodzina była bardzo biedna, pochodzili z okolic Brescii. Ludzie z miasteczka zebrali pieniądze, żeby mógł pojechać do Rzymu, by spotkać się z Ojcem Świętym. Człowiek ten, niemogący się samodzielnie poruszać, przybył pod Spiżową Bramę, gdzie zatrzymał go żołnierz Gwardii Szwajcarskiej. Miał szczęście, że natrafił na jednego z odpowiedzialnych Gwardii. Kiedy ten usłyszał, o co chodzi, natychmiast zadzwonił do ks. Stanisława, który polecił przyprowadzić tego człowieka do papieskiego apartamentu. Jan Paweł II modlił się właśnie w swojej prywatnej kaplicy. 2 minuty później znalazłem się w pobliżu. Zastałem Ojca Świętego na kolanach, prawą rękę trzymał na ramieniu człowieka, który nie mógł utrzymać samodzielnie głowy, był chory. Papież modlił się za niego ok. 15 minut. Później zwrócił się do niego, powiedział mu coś na ucho, pobłogosławił, pocałował i przytulił. Następnie odpiął guzik przy sutannie, zdjął łańcuszek i powiesił na jego szyi. Mocno uścisnęli sobie ręce. Mężczyzna odwrócił się i powiedział do Jana Pawła II:
„Dziękuję za to, co Ojciec Święty dla mnie uczynił”. – I dodał: „Do zobaczenia w raju”. To scena, którą zapamiętałem. Ten człowiek zmarł po powrocie do swojego miasta.
– Pracował Pan z Janem Pawłem II od początku jego pontyfikatu. Proszę powiedzieć o chwilach, które w sposób szczególny uświadomiły Panu, że ma Pan do czynienia z człowiekiem niezwykłym, który żyje jak święty?
– Muszę sprecyzować, że Ojca Świętego znałem już z czasów Soboru Watykańskiego II. Poznałem go, bo przyjaźniłem się z kard. Wyszyńskim. To on przedstawił mnie kard. Wojtyle. Służyłem sześciu papieżom, a zacząłem od Piusa XII. Po 53 latach pracy trzeba było już powiedzieć: koniec i odejść na emeryturę. Muszę podziękować Bogu za to, że przez 53 lata pracy nie zmarnowałem żadnej godziny pracy i nie pomyliłem się przy żadnym zdjęciu. Ale to było dane od Boga.
Uczyłem się poznawać Jana Pawła II. Byłem zafascynowany Polską – Kościołem milczenia za czasów komunizmu. Rozmawiając z bp. Wojtyłą wielokrotnie, czułem, że jest on biskupem trochę poza normą, że znacznie wyprzedza innych biskupów. Razem z historią Waszego kraju wszystko to tworzyło jakiś niezwykły klimat. Ojciec Święty musiał w życiu rozwiązywać wiele problemów, nieobca mu była kwestia cierpienia. Myślę, że świętość człowieka rodzi się w jego doświadczeniach życiowych. Papież Wojtyła niejako podniósł do godności całe swoje doświadczenie. Z tego doświadczenia narodził się Jan Paweł II. Żeby to wszystko zrozumieć, wystarczy przyjrzeć się jego przemówieniom do Organizacji Narodów Zjednoczonych i do innych instytucji o znaczeniu międzynarodowym (FAO, UNESCO czy w Meksyku do wielkich tego świata). To była doktryna społeczna Kościoła, ale tak naprawdę to Jana Pawła II.
Dla mnie relacja z Janem Pawłem II nie była tylko relacją papieża z fotografem. Traktowałem Ojca Świętego jak ojca, a on zwracał się do mnie jak do syna. Swoją świętość Jan Paweł II zanosił do kaplicy. Kiedy widziało się twarz Ojca Świętego podczas modlitwy, czuło się niejako tę świętość, która była poza wszelką normą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.