Jeśli człowiek ma wolę zawalczyć ze swoim diabłem, jakkolwiek go rozumie, terapeuta będzie mu sprzyjać. Jeśli uznaje się za bezradnego wobec diabła, wówczas ta postać będzie dla niego destruktywna.
Mówi Pan, że diabeł często służy do samousprawiedliwienia. Mamy skłonność, by oddać własną wolność w ręce szatana? Postrzegam się jako wykonawca nie Bożej, nawet już nie własnej, ale szatańskiej woli, skoro ulegam podszeptom Złego. Po fakcie sam przed sobą nazywam to złem, a jednocześnie zawieszam swą wolność twierdząc, że diabeł wykorzystał mnie jako narzędzie? Jak znaleźć równowagę między tym, że jestem wolny i odpowiedzialny, a tym, że mogę dokonać czynów, których później się wstydzę?
Pacjent mówi, że żałuje, bo był nieuczciwy, zranił kogoś słowem. Ale co siedzi w nim głębiej, czemu tak postąpił, dlaczego nie wytrwał w zgodzie z własnym systemem wartości? W gabinecie zaczyna się „archeologia”, np. ojciec stosuje wobec dziecka przemoc fizyczną: chce być łagodny, ale za drobne przewinienie bije syna. Czy ten ojciec sam był tak traktowany, w jakim kontekście traci kontrolę nad sobą, czy nie dzieje się coś, co kumuluje w nim agresję, przez co odgrywa się na słabszym? Kiedy pacjent na wstępie definiuje swój problem w języku etycznym: „postępuję źle” – przyjmuję to. Ale dalej idziemy w poszukiwania i odpowiedzi psychologiczne.
U pacjenta pojawia się uczucie, że jest bezwolny wobec swoich złych czynów?
Ależ tak. Wbrew mitowi o naszych rozumach, w zasadniczym stopniu warunkowani jesteśmy emocjonalnie. To uczucia podpowiadają nam nasze myśli. Oświeceniowy mit racjonalności człowieka nie znajduje potwierdzenia w gabinecie terapeutycznym.
Dałem się uwieść złu, skusił mnie szatan. Te zwroty odsyłają do metafory zakazanego owocu. Wiem, że po danym czynie mogę się spodziewać negatywnych konsekwencji, a jednocześnie jawi się on jako coś atrakcyjnego.
Bo są w nas różne obszary, obszar pragnień i pożądania oraz obszar zakazu. Z tym konfliktem często radzimy sobie tak, że pokusę lokalizujemy na zewnątrz siebie. Stoję w korku, rośnie we mnie wściekłość, mam ochotę trzasnąć w zderzak auto, które wlecze się przede mną, choć mogłoby jechać szybciej. Jednocześnie jest we mnie głos na „nie”, bo odszkodowanie, bo strata czasu, bo to niegodziwe. Ten dialog wewnętrzny stale prowadzimy między tym, co nas kusi, a naszym wewnętrznym systemem wartości. Przecież w gruncie rzeczy nie jesteśmy spójni i jednorodni. To, co robimy, jest wypadkową naszych wewnętrznych dialogów.
Czy w gabinecie widać, że wobec dobra i Boga człowiek pozostaje wolny, a wobec zła i szatana popada w niewolę: zło prowadzi w zamknięty krąg, gdzie spirala nienawiści nie ma końca, zaś człowiek zostaje nim całkiem przytłoczony?
Dla terapeuty uczucie nienawiści w pacjencie nie jest jednoznaczne. Weźmy taki przykład: przychodzi człowiek, który stracił dziecko. Czuje narastającą złość na Boga, że na to pozwolił, nienawiść do kierowcy, który potrącił mu syna. To opis egzystencjalny i duchowy. Terapeuta ma mu pomóc wydźwignąć się z nieszczęścia, towarzyszyć w żałobie. Być może nie odradzi mu kontaktu z jego wściekłością, żeby gniew bezsilności wyrzucił z siebie jako część własnej rozpaczy. Jeśli rozpacz będzie trwać dłużej, niż jest to kulturowo przyjęte, pojawi się pytanie, na ile smutek tego człowieka jest gniewem przerzuconym na siebie samego. Psychiatra ma prowadzić do odpowiedzi, ale nie może narzucać własnej ani dawać własnych rozstrzygnięć. Ma pomóc człowiekowi wyjść na prostą.
A Pan po skończonej terapii miewa poczucie bezsilności wobec tego, co obiektywnie patrząc dokonało się złego ze strony pacjenta?
Kiedy myślę o bezsilności, to o sytuacji, kiedy np. po wielu miesiącach pacjentka jest nadal bezradna wobec swojej autoagresji. Szukamy przyczyn, sposobu wyjścia, dzielimy tę bezsilność. Bez skutku. Czuję więc i swoją bezsilność, czuję też bezsilność pacjentki. Ale mimo fiaska tych wysiłków, nie traktuję tego jako działania szatana.
Zdarzyło się, że jako pacjent przyszedł do mnie zdeklarowany fanatyczny antysemita. Gdybym przyjął kategorie etyczne, nie byłbym w stanie mu pomóc, odesłałbym go gdzie indziej. Ale jeśli antysemityzm to wynik jego problemu emocjonalnego? Jeśli ten człowiek nie potrafi inaczej sobie poradzić z własną agresją i zawiścią? Wtedy jestem mu w stanie pomóc, ale pod warunkiem, że on tego rodzaju pomocy chce. Jeśli on nie ma woli zmiany, nie przydam mu się na nic. Przychodził też do mnie pacjent, który miał objawy nerwicowe: co jakiś czas kołatało mu serce, odczuwał bóle głowy, lęki, choć serce i głowa były – z punktu widzenia somatycznego – zdrowe. Z rozmów wynikało, że jest przedsiębiorcą – i oszustem. Pojawiło się domniemanie, że objawy są odpowiedzią na jego wyrzuty sumienia. Więc nie tyle on zidentyfikował zło, co organizm zareagował na to, co jego nieświadomość uznała za złe.
Nieraz wspominam pacjenta, który chorował na schizofrenię, a był człowiekiem głęboko wierzącym. Przyszedł kiedyś do mnie z plastikowym futerałem, otworzył go i mówi: „Tu mam Pana Jezusa”. Okazało się, że przystąpił do Komunii, opłatek wziął pod język, niepostrzeżenie wyjął i schował. Z perspektywy teologicznej – to świętokradztwo. Dla mnie to efekt psychozy, na którą cierpiał. Ale było to też znakiem jego miłości do Chrystusa, którego chciał mieć stale przy sobie, czego jednak nie rozumiał zgodnie z zasadami wiary, ale dosłownie, tak jakby chciał Boga zmaterializować. Chodząc z tą hostią pod koszulą na piersi, był szczęśliwy. Widzi więc pan, że w gabinecie nieraz iskrzy od tarć między perspektywą teologiczną a perspektywą psychoterapeutyczną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.