Kapłaństwo w ścisłym sensie, czyli takie, które składa materialne ofiary, skończyło się wraz ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa, nowe - rozszerza się na wszystkich chrześcijan. Kult w duchu i prawdzie jest sprawowany przez każdego z nas osobiście.
Mam wrażenie, że w środowiskach tradycjonalistycznych ksiądz również dziś staje się kimś, kto przede wszystkim przewodniczy Ofierze Chrystusa...
Jest to o tyle dziwne, że jeśli weźmiemy katechizm trydencki, to aspekt ofiarniczy Mszy nie jest jedynym wymienionym, pojawia się wręcz jako ostatni. Dokumenty Soboru Trydenckiego mają tylko jeden dekret o ofierze, a w sumie zajmują się Eucharystią w czterech dokumentach. Podobnie posługa kapłańska nie ogranicza się w dokumentach soborowych do aspektu ofiarniczego. Sobór Trydencki sprowadził ją tak naprawdę z powrotem „na ziemię", zbliżając do posługi Chrystusa. Przypomniał, że nie wolno kapłanom zaniedbywać głoszenia Słowa Bożego, co było szczególnie ważne w kontekście protestantyzmu, i wzmocnił wspólnototwórcząfunkcję pasterzy, chociażby przez nakazanie biskupom rezydowania w diecezji. Dla wielu z nich było to szokujące. Dotąd mieszkali często poza diecezją, w swoich posiadłościach. Sobór Trydencki przygotował de facto grunt pod Sobór Watykański II, który akcent na wspólnototwórczą funkcję kapłanów położył jeszcze mocniej.
W katechizmie trydenckim jest jednak fragment - moim zdaniem nieco kontrowersyjny - w którym prezbiter jest postrzegany jako pośrednik, pojawia się nawet to słowo. Trudno to pogodzić z Listem do Hebrajczyków czy z Pierwszym Listem do Tymoteusza (2,5), gdzie czytamy, że jeden jest tylko Pośrednik między Bogiem i ludźmi.
Kapłan działa jednak in persona Christi.
Ale tylko w określonych momentach. Kiedy siedzi przed telewizorem i naciska guzik pilota, to nie robi tego in persona Christi; co innego podczas sprawowania sakramentów. W czasie konsekracji jego działanie sprzężone jest sakramentalnie z działaniem Chrystusa. W tym momencie jest dwóch działających. Główną przyczyną sprawczą tego, że Chrystus „zaistnieje" na ołtarzu, jest oczywiście Bóg, natomiast prezbiter jest przyczyną narzędziową, bez której nie ma skutku. On także musi działać, żeby skutek mógł zaistnieć. Tak samo jest przy odpuszczaniu grzechów. W obu przypadkach - podczas Eucharystii i podczas spowiedzi - kluczowe słowa wypowiadane są w pierwszej osobie: „To jest ciało Moje" i „Ja odpuszczam tobie grzechy". Wypowiadając je jako ksiądz, mam oczywiście świadomość cytatu, niemniej dwuznaczność tego momentu wskazuje na bycie in persona Christi. Wymawiam te słowa w imieniu Chrystusa, ale jakoś i w swoim imieniu.
Czy głoszenie Słowa Bożego odbywa się również in persona Christi?
Do pewnego stopnia na pewno tak. Duch Święty jest zaangażowany w głoszenie na tyle, na ile pozwala Mu współpraca osoby głoszącej.
Jan Paweł II pisał w Pastores Dabo Vobis, że prezbiter jest sakramentalnym uobecnieniem Jezusa Chrystusa. Uobecnia Chrystusa przez czynności sakramentalne oraz naśladowanie Jego życia. Może więc Go zarówno zakrywać, jak i odsłaniać.
Przywiązanie do liturgii w formie nadzwyczajnej, w której każdy gest celebransa jest dokładnie opisany i brakuje miejsca na „improwizację", może wynikać z pragnienia, żeby kapłan jak najmniej zasłaniał sobą Chrystusa…
O ile mi wiadomo, żaden mszał nie spadł z nieba, czyli jest efektem określonego czasu, określonej ludzkiej mentalności. Rubryki przecież ktoś napisał. Czytamy np. w rubryce: „kapłan rozkłada ręce". Kto ustala, jak ten gest ma wyglądać? Umówmy się, że zrobił to jakiś liturgista. Stwierdził, że rozkładamy ręce na 30 cm od tułowia. Na jakiej podstawie tak zdecydował? Objawienia prywatnego, własnej wrażliwości? Jeżeli sprawuję Eucharystię bez udziału wiernych, to ten gest jest właściwie moim prywatnym gestem. Nie ma zewnętrznego znaczenia, nie ma nikogo, kto mógłby go odczytać. Do kogo wtedy kieruję słowa: „Pan z wami"? Inaczej jest, kiedy celebruję Mszę w kościele z ołtarzem ustawionym centralnie, wokół którego zgromadzeni są ludzie. Wtedy gest „Pan z wami", żeby coś mówił, może wyglądać nieco inaczej.
Kiedyś księża byli słabo wykształceni i trudno było od nich oczekiwać, że w dobrze rozumieją, co sprawują. To był jeden z powodów, dla którego po Trydencie ujednolicono liturgię łacińską, a w formacji kładziono akcent na odprawianie Mszy dokładnie według przepisów. Wtedy były szanse, że to w ogóle będzie sakrament. Te czasy szczęśliwie minęły, a zatem ten rodzaj myślenia o liturgii nie musi być najważniejszy.
W tym miejscu pojawia się problem swoistego pojmowania liturgii: oddawanie czci Bogu wymaga określonej sekwencji gestów i słów. Jakiekolwiek odstąpienie od niej jest naruszeniem Bożej czci. Takie myślenie sięga korzeniami do religii magicznych, o których już mówiliśmy. Chrześcijaństwo w swoim rdzeniu nigdy wewnątrz takiej koncepcji - nawet wtedy, kiedy panowało szaleństwo przepisów - nie tkwiło.
Mamy jednak kanon, który jest niezmienny?
Tak, są słowa, których nie wolno zmieniać. Co do tego nie ma wątpliwości. Wierni muszą wiedzieć, czy mają podczas Mszy do czynienia z konsekracją, czy nie. Jeżeli każdy będzie używał innych słów, to stracimy pewność, czy pochodzą one od Chrystusa.
Pamiętajmy jednak, że czym innym jest sakrament, a czym innym forma jego sprawowania. Sobór Trydencki mówi, że Kościół posiada władzę nad wszystkim, co nie jest istotą sakramentu. W związku z tym może tak naprawdę przepisywać mszał dowolnie. Oczywiście byłoby to dość nieroztropne, ale jeśli zaistnieje uzasadniona potrzeba, powinien to robić. Skoro duchowni są prawdopodobnie tak dobrze wykształceni jak nigdy dotąd, to czy nie mamy prawa oczekiwać od nich tego, że poradzą sobie np. z doborem modlitwy eucharystycznej, z doborem prefacji z większego zasobu, po to żeby ci, którzy uczestniczą we Mszy, jak najlepiej przeżyli istotę tego, co jest sprawowane? Chodzi o to, że jeżeli są do wyboru dwie modlitwy eucharystyczne o tajemnicy pojednania, a na Mszy zgromadziła się wspólnota wychodząca z poważnego konfliktu, to mogę użyć modlitwy, która będzie pomagać w rzeczywistym pojednaniu, a tym samym w owocniejszym przyjęciu sakramentu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.