O wolności słowa w Internecie, ochronie prawa własności kosztem prawa do wolności dostępu do dóbr kultury oraz o politycznym znaczeniu protestów w sprawie ACTA z Jarosławem Sellinem rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – W Polsce – i tylko w Polsce – sprawa międzynarodowej umowy ACTA dotyczącej obrotu towarami podrobionymi wywołała ogromne oburzenie; mamy masowe protesty, jakich dawno, a właściwie nigdy nie było, bo protestuje najmłodsze pokolenie. Jak ten nowy polski fenomen można wytłumaczyć?
JAROSŁAW SELLIN: – To, że przywiązani do wolności w Internecie młodzi ludzie tak masowo i tak sprawnie zbuntowali się przeciwko przyjęciu przez państwo polskie tego dziwnego traktatu handlowego, wynika z sekwencji kilku wcześniejszych zdarzeń. Partia rządząca już próbowała forsować projekty prawne zagrażające wolności w Internecie i coraz częściej jawi się młodym ludziom jako formacja antywolnościowa. Wcześniej podjęto np. próbę nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, która przewidywała koncesjonowanie przez państwo zapisów telewizyjnych w Internecie. Donald Tusk spotykał się wówczas z internautami, którzy mu tłumaczyli swoje racje i dopiero pod ich presją wycofywał się z tego rodzaju rządowych projektów.
– Teraz, już nie przed wyborami, lecz na początku nowej kadencji, rząd nie musi kokietować swych młodych wyborców...
– To prawda. A młodzi ludzie już dostrzegają, że ta władza poszukuje instrumentów do ograniczania wolności. Charakterystyczne zdanie wypowiedział jeden z demonstrantów: „Urodziliśmy się jako wolni ludzie i nie damy sobie wolności odebrać”. Choć wiadomo, że dziś młodzi ludzie często rozumieją wolność dość anarchicznie i bez zobowiązań, to jednak wydaje się, że w tym przypadku protestujący występują też w imię dobrze rozumianej wolności słowa, a być może – także w obronie wolności politycznej.
– Czy uważa Pan, że młodzi ludzie krytykujący dziś rząd w tej konkretnej sprawie, rozważają także szerszy aspekt polityczny?
– Sądzę, że wielu z nich tak, oczywiście na swój sposób. Nie sięgają pamięcią daleko, może nawet nie znają historii, ale za to dobrze pamiętają niedawny incydent internetowo-polityczny w Piotrkowie Trybunalskim – spektakularną akcję uzbrojonych po zęby agentów ABW na jednego z twórców portalu satyrycznego, prześmiewczego wobec prezydenta Bronisława Komorowskiego. Dobrze wiedzą, co o tym myśleć.
– ACTA to zwykła umowa handlowa dotycząca ochrony prawa własności (autorskiego, znaków towarowych) – tłumaczy premier – zupełnie niezagrażająca wolności słowa ani nienaruszająca w żaden sposób istniejącego już bardzo dobrego polskiego prawa. Można w to wierzyć? W takim razie, po co nam te międzynarodowe regulacje – pytają protestujący.
– Prawo w tym zakresie mamy stosunkowo niezłe. Będąc wiceministrem kultury w latach 2005-2007, często spotykałem się z państwowymi oraz społecznymi organizacjami zajmującymi się walką z tzw. piractwem. Pod wpływem tego rodzaju konsultacji prawo było rzeczywiście poprawiane. Trzeba przyznać, że piractwo w Polsce nie jest już tak masowym zjawiskiem, jakim było jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. Moim zdaniem, walkę z piractwem nadal powinny prowadzić instytucje państwowe. Natomiast dokument ACTA przewiduje swoiste „prywatyzowanie” walki z łamaniem prawa, by w ten sposób skuteczniej działać na rzecz potężnych korporacji tworzących masową kulturę. Dokument ten, wymyślony przez Amerykanów, a teraz podpisany przez wiele krajów europejskich, promuje ochronę prawa własności kosztem prawa do wolności dostępu do dóbr kultury.
– Czy ta nierównowaga wsparta przez ACTA będzie na tyle duża, że rzeczywiście można mówić o zagrożeniu wolności, swobody wypowiedzi w Internecie?
– Można mówić o takim zagrożeniu, ponieważ konkretne zapisy w ACTA są sformułowane dość enigmatycznie i ogólnikowo, np. sama definicja własności intelektualnej nie jest dostatecznie jednoznaczna. Jeśli ktoś będzie chciał się posłużyć tym dokumentem ze złą wolą, to dzięki odpowiedniej interpretacji może go użyć jako skutecznego narzędzia przeciw wolności słowa.
– W Polsce w takiej sytuacji mówimy o tzw. furtkach prawnych...
– Ten dokument wydaje się być jedną wielką, globalną furtką prawną, otwartą dla tych potężnych, którzy za wszelką cenę będą chcieli ochraniać swoją własność, nie zważając na to, jaki użytek będą z niego robić władze państwowe.
– Można więc powiedzieć, że to Polska protestuje dziś w imieniu tej reszty świata. Ale – niestety – pojawia się zarzut, że to z powodu szczególnej skłonności do nielegalnego korzystania za pośrednictwem Internetu z cudzej własności intelektualnej (ściąganie z Internetu filmów, muzyki). Czy w istocie właśnie to jest sedno polskiego protestu?
– Taka ocena tego buntu byłaby niesprawiedliwa. Jestem przekonany, że protest ten powstał jednak w głowach myślących młodych ludzi. To prawda, że zależy im nie tylko na wolności wyrażania poglądów, ale także na szerszym dostępie do dóbr kultury. Jednak nie protestują po to, żeby w sposób nieograniczony kraść za pośrednictwem Internetu cudzą własność, lecz z obawy, że w każdej chwili mogą być karani za jakieś zupełnie nieświadomie popełnione przestępstwo internetowe, że mogą być ścigani, nawet bez decyzji prokuratury czy wyroku sądowego. Wśród manifestujących są oczywiście także zwolennicy piratowania w Internecie, ale są też i tacy, którzy obawiają się o przyszłość swych zaangażowanych politycznie i społecznościowo portali.
– Czy tego rodzaju polityczne zagrożenia w świetle ACTA stają się rzeczywiście bardziej realne?
– Moim zdaniem, takie zagrożenie od pewnego czasu jest w Polsce dość widoczne, a ten dokument może być dla niego dobrym wsparciem. Wiele wskazuje na to, że pokusa obecnej władzy, aby sprawnie i szybko rozprawiać się z wszelką krytyką, jest ogromna. Jeśli jest to zauważalne w mediach tradycyjnych, to można się obawiać, że wkrótce dotrze także do Internetu, który na razie jeszcze jest w Polsce wolnym medium.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.