Nie spadam z nieba, nie mam nad tobą nieograniczonej władzy, ale jestem najbliżej ciebie. Mam też własną historię, której ty jesteś twórcą.
Jestem z tobą od początku twojego istnienia. Kształtuję się i rozwijam wraz z tobą. Niemały wpływ na mój stan i obraz mają twoi rodzice, wychowawcy, koledzy, przyjaciele, ale przede wszystkim ty sam. Aby lepiej ci uzmysłowić zasadę mojego działania, posłużę się językiem współczesnej technologii. Zaprogramowano mnie tak, by zawsze odnosić się do obiektywnych wartości i prawdy, które istnieją poza tobą: do Boga i Jego prawa. Prawdą jest, że dopóki konsultujesz się ze mną, dbasz o mnie i nie ignorujesz mojego głosu, dopóki dialogujemy, dopóty przynosi to dobre owoce. Niekiedy jednak wstrzymujesz mój rozwój albo fałszujesz zapisane w nim dane. Sam najlepiej wiesz, jak jest. Chcę służyć ci przez całe życie, ale nie jestem całkowicie autonomiczne i niezależne. Choć wiele razy czynię ci wyrzuty, nie zgadzam się z twoimi decyzjami, wypowiadanymi osądami, czynami, ogólnie z twoim postępowaniem, nie mogę za ciebie orzekać. Odpowiedzialność ponosisz ty sam.
Kim jestem?
W potocznym rozumieniu jestem tożsame z prawem do podejmowania wolnych decyzji.
Bywam różnie nazywane: głosem płynącym z przyzwyczajenia, nawyku, który odzywa się tylekroć, ilekroć postępujesz inaczej niż dotychczas; głosem instynktu etycznego lub po prostu głosem rozumu. (To ostatnie sformułowanie potwierdzałoby arystotelesowskie przekonanie o tym, że niewolnik to człowiek, którego rozum jest poza nim).
W teologii moralnej określa się mnie jako „praktyczny osąd o zgodności postępowania człowieka z obiektywnym dobrem”; jako miejsce, w którym możesz przekraczać samego siebie. Porównywano mnie do światła padającego do ciemnej jaskini lub za Martinem Heideggerem do „milczenia, które jest pełne wymowy”, chociaż nie wyrażają go żadne słowa. Najbardziej podoba mi się jednak definicja ukuta przez ojców Soboru Watykańskiego II – „najtajniejszy ośrodek i sanktuarium człowieka, w którym rozbrzmiewa głos mieszkającego w nim Boga”.
Może nie zabrzmi to zbyt skromnie, ale jestem po prostu ekspertem w rozpoznawaniu dobra i zła, ale przydatność mojego osądu zależy tylko od ciebie. Mówię ci: to jest dobre, a więc powinieneś tak czynić, albo ostrzegam: to jest złe, a więc nie rób tego. Taką definicję potwierdza mój łaciński źródłosłów: współwiedza dotycząca dobra i zła, z kolei po grecku oznaczam współwidzenie.
Jestem niezwykle delikatne i wrażliwe na przeżyte przez ciebie doświadczenia i sytuacje. Grozi mi nie tylko korozja, zużycie, deformacja, nieczułość, ale i natręctwo myśli. Nie wyciągaj jednak pochopnych wniosków, że pasuje do mnie logiczna prawidłowość: im jestem starsze, tym bardziej zużyte. O, nie. Mam w sobie niebywałą siłę, niestety ty masz nade mną tę władzę, że możesz popsuć mnie w każdym momencie swojego życia. Kiedy działam sprawnie, jestem prawe, pewne i wrażliwe, wyczulone na najmniejszą obłudę czy kłamstwo. Przypominam ci, że są wartości wyższe od ekonomicznych, użytkowych, przyjemności. Odsłaniam nie tylko twoją winę, ale i twoją dobrą wiarę. Potrafię skłonić cię do działania wbrew twoim lękom, zaprowadzić cię na szczyty bohaterstwa, ale i do głębin skruchy. Dzięki mnie czujesz się tym, kim jesteś: twój stosunek do wartości wyciska piętno na twojej egzystencji. Niestety często uciekasz przed moim głosem, wolisz nie słuchać tego, co ci mówię albo po swojemu interpretujesz to, na co wskazuję. W swej pustej gadaninie próbujesz się tłumaczyć albo prowadzisz ze mną jałowy spór, zmierzający tak naprawdę donikąd.
Dbaj o mnie
Bywa, że błędnie mnie kształtujesz. Wówczas staję się szerokie, niepewne albo wąskie.
Znieczulasz mnie chloroforem powierzchowności, kiedy nie dostrzegasz grzechu tam, gdzie on obiektywnie istnieje lub nazywasz grzechem lekkim to, co jest obiektywnie ciężkim przewinieniem. Zacierasz we mnie granice dobra i zła, znajdując sobie we wszystkim jakieś usprawiedliwienie. Nie spowiadasz się z zaniedbywania obowiązków rodzinnych, społecznych, zawodowych, tłumacząc, że inni też tak robią. Nie poczuwasz do naprawienia wyrządzonej szkody, do odwołania rzuconego na kogoś oszczerstwa, bo po co masz robić sobie kłopot i nabywać wrogów. Mawiasz: to tylko drobiazg, mieści się w granicach prawa.
Albo przeciwnie, skupiasz się na sprawach drugorzędnych, nieistotnych. Podobny jesteś wtedy do faryzeuszy widzących niewielką winę bliźniego, a niedostrzegających ciężaru własnych grzechów.
Niekiedy przyjmujesz postawę wygodnej lekkomyślności, braku poczucia odpowiedzialności, moralnego zobojętnienia. Twojemu działaniu towarzyszy niepewność. Nie wiesz, czy dany czyn jest zgodny z właściwą hierarchią wartości, czy też nie, ale nie starasz się z tym nic zrobić. Wysiłek oceny moralnej odkładasz na najwyższą półkę duszy, by ci się przypadkiem nie rzucał w oczy. Wybierasz zdecydowanie bardziej komfortową sytuację zawieszenia danego czynu między dobrem a złem.
Popadasz też w inną skrajność. Masz tendencję widzenia we wszystkim działania szatana. Zadręczysz się, demonizując swą winę, chociaż grzechu nie popełniłeś: pokusa, zmęczenie, niezawiniona niewiedza, zapomnienie, tęsknota nie są tożsame z grzechem. Czujesz się, jakbyś był na stromym urwisku, z którego wszędzie widać jedynie przepaść, a ty nie masz dokąd iść. Każdy twój krok grozi śmiercią. Bojaźń paraliżuje każdy twój ruch. Powtarzasz modlitwy i praktyki pobożne, bo nie wiesz, czy dobrze je odprawiłeś. Drobiazgowo liczysz swoje grzechy, wyolbrzymiasz ich liczbę, odczuwasz lęk przed pominięciem najmniejszej winy. Tworzysz kilometrowe listy grzechów. Natrętne myśli nieustannie wzbudzają twój niepokój. Rozdzierasz szaty i popadasz w rozpacz. Czujesz się tak, jakbyś miał w bucie kamień, który cię uwiera. Pozbywasz się go, ale zaraz masz wrażenie, że pojawił się tam znowu.
Widzisz teraz, jak wiele możesz ze mną zrobić, jak bardzo możesz mnie uszkodzić swym postępowaniem.
Nie utożsamiaj mnie, proszę, z własnym przekonaniem, ze świadomością własnego „ja”, z własną subiektywną pewnością tegoż „ja”. Nie sprowadzaj do dobrego samopoczucia. Nie jestem niejasnym odczuciem, ale racjonalnym sądem biorącym pod uwagę wiele czynników, także zewnętrznych. Kształtujesz mnie, stając w prawdzie przed samym sobą, zachowując dystans do siebie, spoglądając z boku na własne zachowanie i reakcje. Ale lepiej formujesz mnie przez modlitwę, regularną spowiedź, kierownictwo duchowe i żywą relację z Bogiem.
Beze mnie nie ma życia moralnego, i nie zapominaj: nie ma czynów neutralnych moralnie. Każde działanie jest albo dobre, albo złe. Bądź czujny. Poznasz mnie po owocach.
Twoje sumienie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.