Czy dziś artyści mają szansę stać się pełnoprawnymi uczestnikami debaty publicznej? Czy ich działania mogą doprowadzić do realnej zmiany społecznej?A może sztuka współczesna stwarza jedynie pozory zaangażowania, tak naprawdę utrwalając istniejący system?
Ogłaszając manifest, Żmijewski postawił świadomy krok ku sztuce politycznej (a nie tylko zaangażowanej społecznie).A nawet, parafrazując Czesława Miłosza, pytał: „po co nam sztuka, skoro nie ocala narodów ani ludzi?”. Z kolei Wilhelm Sasnal, choć deklarował swe lewicowe przekonania, jednocześnie podkreślał: „nie wierzę, że sztuka może rozwiązywać jakieś problemy. Na pewno nie moja” („Kresy” nr 75, 2008 nr 3).
Minęło 20 lat. Twórcy niegdyś atakowani, dziś powoli są uznawani za klasyków współczesności. I jako tacy stają się ponownie obiektem krytyki. Marta Tarałuła w tekście Socrealizm nad laguną („Gazeta Wyborcza”, 9-10.07.2011), stwierdziła, że dzisiejszy mainstream wymusza na artystach zaangażowanie. Podobny zarzut od dawna stawia Piotr Bernatowicz, wieloletni redaktor naczelny „Arteonu”. Na ile jednak jest on zasadny? Można przecież z łatwością wymienić przykłady niedawnych karier młodych artystów, którym obce było jakiekolwiek zaangażowanie. Jednak tych głosów krytycznych nie należy też zbyt łatwo ignorować.
Obecnie najbardziej istotne wydają się pytania (formułowane z prawej i lewej strony) o związki powstającej dziś sztuki z rzeczywistością, o to, czy i w jaki sposób ujawnia się ona w dziełach artystów. Czy artyści mają dziś szansę stać się – powtarzając słowa Artura Żmijewskiego – pełnoprawnymi uczestnikami debaty publicznej? Czy ich działania mogą doprowadzić do realnej zmiany społecznej?A może sztuka współczesna stwarza jedynie pozory zaangażowania, a tak naprawdę utrwala istniejący system? Jak pisał chociażby Jan Sowa: „ci, którzy decydują się odegrać (…) krytyczną rolę w liberalnej farsie i uważają, że wbijają w ten sposób szpicę wywrotowej awangardy w konserwatywny mainstream, wpadają de facto w pułapkę, którą mainstream zastawił już kilka dekad temu na nowe ruchy społeczne na Zachodzie – marginalizacja przez partycypację” („Obieg” 07.10.2009). Gdzie zatem szukać dziś sztuki „prawdziwie” zaangażowanej? Jan Sowa przekonuje, że to taka sztuka, która realnie będzie miała charakter partycypacyjny oraz „właściwego” odbiorcę (dla niego to grupy społecznie lub ekonomicznie upośledzone).
Pojawiają się także próby całkiem innego zdefiniowania samego terminu „sztuka zaangażowana”, „sztuka krytyczna” czy „polityczna”, do czego – jak się okazuje – dla wielu bardzo przydatne stają się wydane w ostatnich latach polskie przekłady tekstów Jacquesa Rancière’a wiążącego polityczność sztuki z umiejętnością zmiany postrzegania świata oraz sposobu naszego działania w nim i jego organizacji. Niektóre z propozycji tych redefinicji bywają zaskakujące. „Kto wie – pytał Jarosław Modzelewski („Rzeczpospolita” 3-4. 12. 2011) – może sztuką prawdziwie krytyczną wobec dzisiejszej »sztuki krytycznej« jest ostentacyjny estetyzm”.
Jednak obecnie chyba nie te, dość ogólne kwestie, stały się podstawowym tematem sporów. Przysłuchując się dziś wypowiedziom wielu twórców, można zauważyć, że w istocie nie chodzi im o obronę sztuki przed zgubnym zaangażowaniem i dbałość o zachowanie jej autonomii, lecz o rodzaj tego zaangażowania i o jego ideologiczny wektor.
Dlatego też istotnym novum jest przywołana na wstępie wystawa Thymós. Sztuka gniewu 1900-2011. Choć sama w sobie dość rozczarowująca, chaotyczna, a nawet po amatorsku przygotowana, była to pierwsza tak zdecydowana próba zamanifestowania prawicowej wizji, zwłaszcza dotyczącej wydarzeń ostatniego czasu. Podważała też kultywowany przez wielu mit o neutralności galerii sztuki. Stała się, jak każda inna przestrzeń publiczna, miejscem artykulacji przekonań politycznych. „Piotrowski zbudował wystawę, świadomie kierując się odmiennym zapleczem ideologicznym. I chyba tak powinno być, że wystawy kuratorskie prezentują różne (także ideologicznie) sposoby interpretacji dzieł sztuki” – pisał o toruńskiej wystawie w „Obiegu” Piotr Bernatowicz, dotąd piętnujący polityczne zaangażowanie sztuki (12.01.2012). Czyżby ostatecznie pogodzono się z istnieniem takiej sztuki?
Trzecia droga zaangażowania?
Jeżeli szukać przełamywania schematów, to warto odwołać się ponownie do…. Artura Żmijewskiego. W ubiegłym roku pokazał on Katastrofę – zapis wydarzeń spod pałacu prezydenckiego w 2010 r. Na równych prawach zacytował głos zwolennika tezy zamachu, jak i człowieka szydzącego z takiej interpretacji wydarzeń. Powstał zaskakujący, trudny do zaakceptowania wielogłos. Jak mówił artysta w rozmowie z Janem Smoleńskim: „Mam wrażenie, że Katastrofa proponuje język, który nie dezawuuje rozmówców, choć się z ich opiniami nie zgadza. Ten film jest sposobem uważnego przyglądania się tym ludziom i sprawdzania ich opinii” („Krytyka Polityczna”, 03.03.2011) .
Pokazywane przez Żmijewskiego wydarzenia dzieją się blisko, są niemal na wyciągnięcie ręki, ale nie jesteśmy w stanie przekroczyć granicy – utożsamić się z filmowanymi osobami. Inaczej niż w przypadku Krzyża Piotra Wysockiego patrzymy na wydarzenia oczami obserwatora, a nie aktywnego uczestnika. Może właśnie w takich pracach sztuka pokazuje swą subwersywną moc, umożliwia zobaczenie tego, czego widz się nie spodziewa, co bywa przez niego ignorowane, czy wręcz wypychane ze świadomości?
PIOTR KOSIEWSKI – historyk sztuki, krytyk. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Publikował m.in. na łamach „Arteonu”, „Dziennika”, „Kresów”, „Nowych Książek”, „Res Publiki Nowej” i „Znaku”
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.