Ksiądz Jakub Bartczak z Wrocławia, którego teledysk „Pismo Święte” ma setki tysięcy odsłon w Internecie, opowiada o swoich pasjach – hip-hopie, piłce nożnej, snowboardzie i …kapłaństwie.
Czytałem, że z powodu hip-hopu miał Ksiądz jakieś przygody w seminarium.
W seminarium każdy decyduje o sobie sam – czy chce być księdzem, czy nie. Jeśli ma się jakiś cel, to można poświęcić bardzo dużo. Wiele rzeczy da się w sobie wypracować. I ten seminaryjny czas, zwłaszcza w kaplicy, bardzo szybko to weryfikuje – czy to rzeczywiście jest twoja droga.
Ja miałem trochę pod górkę w seminarium, może przez to, jaki jestem. Generalnie seminarium uczy ostrożności wobec świata, wstrzemięźliwości wobec tego, co na zewnątrz. A przede wszystkim buduje wnętrze. A ja z natury jestem otwartym człowiekiem. Nigdy wcześniej nie byłem ministrantem. Co w zakonie nie byłoby aż tak wielkim problemem. Ale w seminarium diecezjalnym był to pewien kłopot, bo nie znałem żadnych struktur, nie pasowałem do tego miejsca. Ciężko było mi się wbić w lakierki i spodnie na kant. Nie byłem dumą babć różańcowych, które wysłały mnie do seminarium, a później dopingowały na tej drodze. Moje seminarium przeżywałem sam w sobie i z moją mamą, która ciągle się za mnie modliła, no i jeszcze siostry zakonne z mojej parafii.
Nie byłem od dzieciństwa księdzem. To dla wszystkich było wielkie zaskoczenie. W seminarium też to widzieli. Wiedzieli, że szukam. Bo rzeczywiście chciałem się zorientować, jaka jest moja droga. Bardzo mocno przeżywałem ten czas. Wtedy nie miałem praktycznie nic wspólnego z hip-hopem. Poza tym, że słuchałem tej muzyki. Seminarium to czas pustyni, czas odkrywania tego, czy chcesz być księdzem i rozkochiwania się w Chrystusie. Takim pięknym określeniem seminarium jest porównanie do apostołów, którzy chodzili przez kilka lat z Chrystusem i musieli się wtedy przygotować na czas, kiedy zostaną bez Niego, po wniebowstąpieniu. To czas budowania się, radości z przebywania z Panem Bogiem. W seminarium regulamin określa czas na rozmowę z Panem Bogiem, czas na studiowanie Pisma Świętego, na lekturę duchową. Później wszystko trzeba układać sobie samemu, jest się wypuszczonym do świata. Tylko na ile człowiek zbuduje się w seminarium, na tyle później jest silny w świecie.
Ten nalot mediów trochę mnie zdołował, bo to nie jest moja zajawka. Ale w tych trudnych sytuacjach kapłańskich Pan Bóg pomaga. Życie niesie różne sytuacje. A jak ksiądz da sobie wyrwać Jezusa z serca, to przerąbane. Jak jest się blisko Pana Boga, to jest spoko.
Mówi Ksiądz, że nie był od dzieciństwa księdzem. Czy sam też był Ksiądz zaskoczony tym, że gdzieś w sercu zrodziły się takie pragnienia?
Razem z bratem chodziliśmy do kościoła. Tak byliśmy wychowani. Ale kiedy skończył się czas wiary dziecięcej, to trzeba było podjąć samodzielną decyzję, czy idzie się na niedzielną Mszę św., czy wybiera się Chrystusa na Pana i Króla swojego życia. Zacząłem wtedy częściej chodzić do kościoła, zagłębiać się w to. Bardzo mi zależało na relacji z Panem Bogiem. Ksiądz w konfesjonale zapytał mnie, czy nie chciałbym pójść do seminarium. Wtedy poczułem wielkie pragnienie. W oczy nikt mi tego nie mówił. No bo jak? Szerokie spodnie, łysa głowa – ktoś zobaczył nas na ulicy to mówił, że chuliganie.
Papiery do seminarium złożyłem dzięki znajomemu kapłanowi, bardzo życzliwemu i otwartemu – bo kiedyś poszedłem sam, właśnie w szerokich spodniach, to mnie wyprosili za drzwi. W wakacje przyszło powiadomienie, że mnie przyjęli. Bardzo się ucieszyłem. Powiedziałem mamie i koleżance, której musiałem powiedzieć wcześniej. Jej brat wygadał wszystkim na osiedlu.
Z początku myślałem, że idę tylko na chwilę. Ale chciałem spróbować, bo gdybym nie poszedł, to nigdy bym sobie nie wybaczył. W seminarium na pierwszym miejscu była modlitwa. Od początku wiedziałem, że nigdy to nie będzie strata czasu, nawet, jeśli nie zdążę zrobić innych rzeczy. Kaplica była na miejscu, więc nie trzeba było wychodzić z budynku. To mi się strasznie podobało. I tak już zostało.
Jak długo tak już?
Już szósty rok jestem księdzem. Muszę się pochwalić, że tak szczęśliwie mi to wszystko leci. Oby tak dalej.
Jak reagowała mama?
Była troszkę zaskoczona. Powiedziała, że to moje życie, więc mogę z nim robić co chcę. Zawsze byliśmy wychowywani w wolności. Ale zapamiętałem też jej słowa, że kapłaństwo to większe zobowiązanie do bycia lepszym człowiekiem. I cieszyła się, że będę mógł zrobić coś dobrego jako ksiądz. Śmiała się, że my z bratem wymyślaliśmy zawsze coś oryginalnego. Razem jeździliśmy na koncerty, nagrywaliśmy. Brat był bardzo towarzyski, miał wielu znajomych, bardzo dużo osób go znało. Pisał wiersze. Miał dobrą opinię w szkole. A to, że ja poszedłem do seminarium też jest w jakiś sposób oryginalne. Ale nie ma w tym żadnej mojej zasługi – to wszystko Pan Bóg.
Myśl o pójściu do seminarium była trudna. Wszyscy normalnie, a ty jednak trochę inaczej. Zastanawiasz się „dlaczego ty?”, stawiasz tysiące innych pytań. Odpowiadałem później na nie przez wszystkie lata seminarium. Każdy człowiek inaczej przeżywa ten czas. Ja szukałem tych odpowiedzi. Na początku miałem wylecieć. Później była jeszcze przygoda z dziewczyną, ale to był moment oczyszczenia. Musiałem podjąć decyzję, zdeklarować się. Teraz dziękuję Panu Bogu bo wiem, co straciłem, ale też co zyskałem. W pewne relacje, będąc kapłanem, nie wchodzę. Mam z tym teraz trochę łatwiej, bo doświadczyłem tego wcześniej. Na piątym roku przestraszyła mnie z kolei sama decyzja. Chciałem odchodzić, bo bałem się przysięgać przed Panem Bogiem, zobowiązać się. Będąc hip-hopowcem doceniasz wolność. Przysięga jest na całe życie – celibat, pewien styl życia… To było przerażające. Tłumaczono mi o łasce stanu, ale nie wierzyłem w to; do czasu święceń. Teraz czuję się na swoim miejscu. Nie muszę już niczego szukać. Przysięga nie pozbawiła mnie wolności, a wręcz odwrotnie. Dlatego dopiero teraz mogę nagrywać kawałki rapowskie, w seminarium bym tego nie zrobił. Zostawiałem sobie jakieś furtki. Teraz wszystko jest jasne. Niektórzy mają w seminarium z górki. Ja musiałem się docierać, i to głównie w kaplicy. A cała reszta? Zbierałem różne ochrzany, bo zobaczono mnie gdzieś w tenisówkach czy bluzie z kapturem, albo powiedziałem coś czy się zaśmiałem wtedy, kiedy nie powinienem. Ale to wszystko było wokół. Sedno było jednak w kaplicy. Tam się budowałem. Ale uwagi przełożonych ciągle biorę do siebie i dziś też z nich korzystam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.