Ksiądz Jakub Bartczak z Wrocławia, którego teledysk „Pismo Święte” ma setki tysięcy odsłon w Internecie, opowiada o swoich pasjach – hip-hopie, piłce nożnej, snowboardzie i …kapłaństwie.
Która to już rozmowa z mediami?
Nie liczę, ale było tego sporo. Ale już przed zrobieniem teledysku zdawaliśmy sobie sprawę, że może wywołać spore zamieszanie. Dlatego poszedłem poinformować o tym w kurii.
Mam przyjaciół, którzy mocno siedzą w kulturze hip-hopowej, kręcą teledyski. Najpierw prosiłem ich, żeby sami nagrywali jakieś pozytywne rzeczy o Panu Bogu, coś, co mógłbym puszczać nawet dzieciakom na katechezie. Im za bardzo ten pomysł się nie spodobał, więc stwierdziłem, że sam muszę to zrobić. A że w przeszłości sam nagrywałem, to łatwiej było się za to zabrać. Od zawsze pisałem teksty – to jest hobby, jak granie w piłkę. Bardzo kształcące. Mama była bardzo szczęśliwa, jak z bratem pisaliśmy, bo to był znak, że w ogóle coś robimy. No i tak się zaczęło. Nagrałem sam kilka kawałków. A potem kolega zaproponował, żeby do jednego zrobić teledysk. Skoro mogę przemówić też w taki sposób, to jest to również jakieś zobowiązanie. Wiedziałem, że jak w nim wezmę udział, to tylko w sutannie.
Myśleliśmy nad celem. Mi chodziło – mówiąc nieładnie – o reklamę Pisma Świętego. Kolega stwierdził, że warto będzie też przedstawić Kościół inaczej, niż pokazują go na ogół w mediach, gdzie ma wizerunek skostniałej instytucji zupełnie oderwanej od świata. Chcieliśmy pokazać, że Kościół jest otwarty na ludzi, tylko trzeba wiedzieć czego się szuka w Kościele. Nie mieliśmy scenariusza, więc powstał na spontanie – gdy byłem na wakacjach, u mamy. Ludzie podchodzili z rezerwą, gdy dowiadywali się, że kręcę swój teledysk, i to jeszcze pod katedrą na Ostrowie Tumskim. Kiedy już powstał, pokazałem go najpierw najbliższym – mamie, znajomym. Następnego dnia zaniosłem go do kurii, bo nie jestem osobą prywatną, a reprezentuję Kościół. Tam bardzo się spodobał. Został zamieszczony na stronie archidiecezji wrocławskiej. Po dwóch godzinach znalazł go jakiś człowiek z TVN-u i wtedy się zaczęło. Będąc księdzem ma się sporo znajomych, oni nakręcają do pracy, ale też dzięki nim informacje szybko docierają do szerokiego kręgu odbiorców.
Później rozdzwoniły się właściwie wszystkie największe gazety, portale, telewizje.
Z czego wynika takie zainteresowanie mediów?
Zawsze pytałem o to dziennikarzy, którzy do mnie przychodzili. To jest dla nich coś szokującego, bo hip-hop i powołanie kapłańskie wydawały im się dwoma światami zupełnie nie do pogodzenia. Gdy otwierali teledysk, to myśleli, że to będzie jakiś pastisz, coś na niskim poziomie. A to jest normalny hip-hopowy kawałek. Beat jest robiony przez dobrego producenta. A to też nie jest mój pierwszy, bo nagrałem wcześniej z pięćset kawałków. Zaskakujące było też dla nich to, że z taką otwartością przyznaję się do kapłaństwa. Doradzano mi, że jako ksiądz hip-hopowiec powinienem chodzić w szerokich spodniach i koloratce. Ale stwierdziłem, że nie będę robił z siebie pajaca. Chodzę tak, jak jest mi najwygodniej, czyli w sutannie. Sugerowali dobranie sobie też ksywki; np. Mnichu, czy coś w tym stylu. Ale ja jestem sobą. Nie będę nic ściemniał.
Dla księdza to połączenie – hip-hop i sutanna – nie wykluczają się.
Nie. Kapłaństwo można wykluczać wtedy, kiedy coś mocno wpływa na sumienie. A to ostatnie formowane jest przez Chrystusa, w seminarium, w kaplicy. Kiedy sumienie coś wyklucza, to koledzy odchodzą. Niektórym przełożeni mówią, że się nie nadają. Muszę przyznać, że ja musiałem się wpasować w te ramy seminaryjne, co nie obyło się też bez żadnych problemów, ale wiedziałem w co wchodzę, bo mi na tym zależało. Podobnie teraz, jakiekolwiek działania podejmuję, to zaczynam od kurii. Bo to jest jak moja rodzina. Jestem częścią tego Kościoła. Podstawowym naszym zadaniem jest nauczać w imię Chrystusa i nigdy nie siać zgorszenia. Przed pójściem do seminarium miałem czasem wrażenie, że niektóre teksty hip-hopowe mogą być gorszące. Pracowałem nad tym, żeby to było coś budującego, co wnosi pozytywne wartości. Myślę, że na tym pozytywnym przesłaniu zależy też wielu hip-hopowcom, bo negatywnych rzeczy zostało powiedzianych już bardzo wiele. Mam odzew od różnych muzyków, którzy mnie mocno spropsowali. Bo to jest coś innego, a w gruncie rzeczy każdy ma to głęboko w sercu – dążenie do dobra. Nieraz z braku umiejętności, z chęci przypodobania się ludziom, śpiewają o tym co negatywne, bo zależy im na targecie. To jest oszukane, ale zło zawsze jest bardziej komercyjne.
Nie bał się ksiądz, że będzie zgorszeniem?
Bałem się. Najprzykrzejszy komentarz pod teledyskiem pochodził od jakiejś pani z Lublina, która napisała, że nie poszłaby do mnie do spowiedzi. W mojej parafii, nikt nie dał mi odczuć, że jest przeciw. Jeżeli ktoś kogoś ocenia, to jest to wyraz pychy. Niech wydają ocenę po słowach, które padają w tym teledysku. Co za różnica, czy ja powiem „czytaj Pismo Święte” rytmicznie i zrymuję z innymi słowami, czy bez rytmu i rymu. A chyba dobrze, jeśli komuś takie słowa wpadają w ucho. A dzieciakom wpadają. To jest przedłużenie katechezy.
Księdza uczniowie widzieli, słyszeli?
Tak! Krzyczą na lekcjach: „niech ksiądz zarapuje!”. Więc ja wtedy: „życie jest pięknym momentem, człowieku czytaj…”, a cała klasa: „Pismo Święte!”. No i jest radocha z tego powodu. Wymyśliliśmy z księdzem proboszczem konkurs rapowy z okazji październikowych nabożeństw. Każdy mógł napisać swój tekst o różańcu. Dzieciom się to spodobało. Każde z nich chce być Bożym raperem, który głosi Chrystusa rymowankami.
Ksiądz proboszcz to wspiera?
Pewnie. To jest ewangelizacja. Tu nawet nie trzeba się domyślać Ewangelii, bo można ją powiedzieć wprost. Ta muzyka pozwala powiedzieć więcej niż inne utwory. Mój teledysk cieszył się takim dużym zainteresowaniem mediów też z tego powodu, że tego słuchają dzieciaki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.