Ksiądz Jakub Bartczak z Wrocławia, którego teledysk „Pismo Święte” ma setki tysięcy odsłon w Internecie, opowiada o swoich pasjach – hip-hopie, piłce nożnej, snowboardzie i …kapłaństwie.
Rozmawia Ksiądz z Panem Bogiem też rapując?
Czasami tak. Ale nie skupiam się na tym czy to jest rap.
Jak reagowali znajomi?
To są na ogół ludzie wierzący. Gorzej z regularnością np. w modlitwie. To są tacy typowi znajomi – hardcorowe chłopy. Im zależy na dobru Kościoła. Każdy z nich szuka Pana Boga. Pokazali to też ci, którzy włączyli się w przygotowanie teledysku. Dlatego nikt nie miał do mnie pretensji.
Na początku były ze mnie polewki. „Idziesz na księdza, bo chcesz mieć lepszy samochód”. I do tej pory mam kiepski (śmiech). Ale też dlatego, żeby nie polewali ze mnie na osiedlu.
A kim są hip-hopowcy?
To jest zajawka, to jest pasja, która trwa 10-15 lat; nie przemija szybko. Potrzebne jest też wsparcie rodziny. Pierwszy mikrofon kupiła nam mama, mimo że bardzo nie lubiła naszej muzyki, bo „trzęsły się od niej ściany”. Ale widziała, że coś robimy, szukamy, piszemy – dlatego nas wspierała. Tylko prawdziwi raperzy mają szacunek w środowisku. Niektórzy się podszywają, bo to jest modne.
Czyli raper to coś więcej niż beat i rymy?
To jest człowiek z zajawką. Nie tylko raper, ale ogólnie hip-hopowiec. Mam kolegów, którzy malują ściany, robią beaty, tańczą. Są w moim wieku i im to nie przechodzi. Może sami nie są już w takiej formie, ale śledzą, co się w tej dziedzinie dzieje. Jak byłem w seminarium to we Wrocławiu był koncert The Beatnuts. Musiałem na nim być. To było niezależne ode mnie.
Bóg chce, żebyśmy rozwijali te talenty, wcale nie każe ich zwijać. Każdy może ukierunkować swój talent w dobrą stronę.
Ksiądz wspomina też o piłce nożnej. To druga pasja?
Tak. Moje obie pasje są takie uliczne. W moich czasach na podwórku wszyscy grali w piłkę i rymowali. To niezbyt wyszukane hobby.
Ale to przecież ocierało się o zawodowstwo…
Nie o zawodowstwo, ale zawsze grałem w klubach. Do wieku juniora. Później koncerty kolidowały z treningami. Poza tym nie prowadziłem się zbyt zdrowo – hip-hopowe imprezy do rana… W seminarium też grałem w piłkę. Zdobyliśmy prawie mistrzostwo Polski. Na pierwszej parafii nie miałem czasu żeby trenować, nie mogłem chodzić na treningi, tylko w niedzielę na mecze. To była klasa A. Grałem wtedy z drużynami z całego powiatu. Wszyscy mnie znali, więc jak strzeliłem bramkę, to żartowali: „pójdziemy na skargę do prałata”. Teraz gram w lidze szóstek piłkarskich we Wrocławiu. Na początku nie przyznałem się, że jestem księdze, bo jak grałem na wioskach, to traktowali mnie ulgowo – głupio było skopać księdza. Więc tu na początku była ostra gra, kosy; chłopaki w szatni opowiadali o swoich imprezach, o poznanych dziewczynach, ciężkie historie. Ktoś znajomy przyszedł i przywitał mnie słowami: „szczęść Boże”. Wtedy wszystkim zrobiło się głupio. Ale na boisku nie było problemu, to się zacierało – sam gram dość ostro. Poza boiskiem było „szczęść Boże”, ale adrenalina w czasie gry nie pozwalała na okrągłe słowa i było „Kuba! Podaj!”.
Wulgaryzmy też?
Czasami, jak komuś się zdarzyło i zorientował się, że stoi obok mnie, to za chwilę przepraszał. W sumie to bardzo się cieszyli, że mieli księdza w drużynie.
Św. Paweł ciągle wyszywał namioty. Ewangelizował, ale miał też coś swojego.
Poza piłką i muzyką jest jeszcze coś?
Z zamiłowania jestem księdzem. Lubię wszystko co dzieje się na parafii. To samo w sobie jest dość zajmujące.
Czyli kapłaństwo to też pasja?
Tak, zdecydowanie. I to na pierwszym miejscu. Taka, która przesłania wszystkie inne. Będąc księdzem można pograć w piłkę, będąc księdzem można rapować, ale właśnie będąc księdzem. A księdzem jest się cały czas. Wielką radość sprawia odprawienie Mszy św., możliwość słuchania spowiedzi. To dopiero z czasem człowiek się orientuje, że jest na swoim miejscu.
Księdza uczniowie mają pasje?
U dzieci bardzo trudno o pasje, bo one wymagają wytrwałości, żeby coś osiągnąć. Nie da się tego zrobić od razu. Moją pasją jest też jazda na snowboardzie. Starsi księża jeżdżą na nartach, a my na deskach. I za pierwszym razem trzeba sobie obić tyłek – trzeba się poświęcić, żeby mogło to stać się frajdą. To samo jest z każdą inną pasją.
Pasja pozwala rozwinąć się człowiekowi. Człowiek bez pasji byłby człowiekiem pustym. Pasja wypełnia i daje szczęście, pozwala mocniej poznać świat i żyć pełnią życia. Każdy człowiek ma w sobie energię; przez pasję można ją pozytywnie spożytkować.
A chciałby Ksiądz, żeby poszli w Księdza ślady i też rymowali?
Składanie słów i pisanie tekstów bardzo pomaga, wyrabia poszanowanie piękna języka. Można nauczyć się poczucia rytmu. Żeby dobrze rapować trzeba wyrobić to swoje flow. Nauczy to ich otwartości na ludzi i poszukiwania w życiu tego, co wartościowe. Hip-hop kojarzy się na ogół z czymś negatywnym, a to nieprawda. Warto być otwartym na ludzi, na ich pasje, żeby dostrzec tę drugą stronę medalu, tę prawdziwą. Wrażliwości na drugiego człowieka można nauczyć się też w hip-hopie.
Plany na przyszłość?
Miałem i mam zajawkę, żeby nagrać sobie epkę, czyli tę krótszą płytę. Wystarczyłoby osiem kawałków, takich tłustych, wypasionych, żeby były na poziomie. Ten, który jest w Internecie wcale nie jest taki najlepszy. Mam naprawdę kilka fajnych patentów i dobre beaty. A jeszcze później? Pewnie całe życie będę rymował, ale nie wiem czy będę nagrywał. To musi mieć sens duszpasterski. Inaczej nie ma po co. Bo to jest moje życie i w tym chcę się realizować. Chcę ludziom przekazywać Pana Boga. Nie chciałbym być gwiazdą. Bo nie jestem żadnym muzykiem, tylko zwyczajnym księdzem. I generalnie bardzo mi się to podoba. I jest spoko. I nie chciałbym tego zmieniać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.