Kto kogo gryzie

Niedziela 7/2013 Niedziela 7/2013

Naprawdę trudno dociec, kto pierwszy zaczął mówić o wojnie polsko-polskiej. Można mieć natomiast pewność, że sformułowanie to zostało wykreowane przez media

 

Tak więc dziś wszyscy – paradoksalnie zgodnie – narzekają: w Polsce nie ma sporu, nie ma debaty publicznej, jest wojna. Tę tezę wtłaczają Polakom przy każdej okazji – w myśl starej propagandowej zasady, że kropla drąży kamień – właśnie ci, którzy unikają wszelkich merytorycznych dyskusji (których za sprawą koalicji rządzącej brakuje nawet w Sejmie). Opiniotwórcze tzw. autorytety starają się wmawiać, że wszystko jest kłótnią, a wszyscy inaczej myślący są oszołomami lub ciemnogrodem niezdolnym do otwartego myślenia, zasłaniającym się „mitem smoleńskim”. Domaganie się daleko idących wyjaśnień przyczyn katastrofy smoleńskiej zostało uznane za prowokację wojny polsko-polskiej, za główny przejaw mowy nienawiści. Natomiast nie są taką mową np. stwierdzenia, że Jarosław Kaczyński wysłał swego brata na śmierć do Smoleńska (Janusz Palikot); nie budzą zgorszenia i protestu publicystów i polityków uważających się za porządnych ludzi.

Wystarczy samodzielnie pomyśleć

Charakterystyczne jest to, że im więcej przejawów odrębnego myślenia, wyłamywania się z chóru – niezależne media, spoza tzw. głównego nurtu, rozmaite przybierające na sile inicjatywy społeczne oraz wydarzenia, jak np. marsz w obronie Telewizji Trwam – tym bardziej zajadłe stają się riposty „poprawnie” i „słusznie” myślących. Przyjmując retorykę wojenną, można by tu mówić o zmasowanym ataku. Główne media najchętniej wykluczyłyby inaczej myślących, gdyby nie bały się zarzutu o nieprofesjonalność. Choć zdarza się, że nie mają i z tym problemu. Ostatnio coraz bardziej jednostronna staje się debata proponowana np. nawet przez publiczne radio, przez niektóre opiniotwórcze tygodniki. Może to z obawy – jak przestrzegają szacowni publicyści oraz eksperci politologii – przed konfrontacją nie tylko werbalną, do której, ich zdaniem, w Polsce wcześniej czy później dojść musi? A może to, proszę pań i panów, przejaw Wańkowiczowego chciejstwa?

Łatwo zauważyć, że mową nienawiści najbardziej sprawnie, niemal intuicyjnie posługują się właśnie ci, którzy przed nią ostrzegają i straszą nią. Prof. Radosław Markowski mówi (w TOK FM) wprost o intencjonalnym działaniu (czyim, oczywiście, wiadomo), mającym doprowadzić do tego, by „polała się krew”, by ktoś został pobity albo nawet zabity... Przerażony socjolog głównego nurtu porównuje obecną sytuację w Polsce do wojny w Jugosławii...

Takiej nienawiści Polacy nie okazywali nawet komunistom tuż po 1989 r. – twierdzi Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego. Być może tak jest, lecz dzisiejszego poziomu nienawiści nikt nie mierzy, a nawet nie stara się jej dokładnie analizować (przynajmniej w mediach i polityce). Bazując na intelektualnym rozleniwieniu adresatów przekazu, podsuwa się gotowe schematy myślenia, palcem pokazuje publicznych wrogów, siewców nienawiści, którzy „wszystkich chcą śledzić i zamykać do więzień”. Tego rodzaju strachy trafiają nie tylko pod ciemne strzechy, ale i do światłych salonów. Głębokie podziały – donoszą nie bez satysfakcji media – tak przeorały polskie rodziny, skłóciły przyjaciół, że za chwilę dojdzie do wojny domowej (to ostrzeżenie Romana Giertycha).

Wydaje się, że media wyolbrzymiają ten „rozpad” społeczeństwa i same podkręcają atmosferę, bądź to na zamówienie polityczne swych dysponentów, bądź w imię specyficznie rozumianego profesjonalizmu (wojna ciekawsza niż pokój, zło atrakcyjniejsze niż dobro). Trwa więc pełne napięcia wyczekiwanie na jakieś dramatyczne wydarzenia. I tylko niektórzy z politologów studzą rozpalone emocje, mówiąc, że prędzej można się spodziewać wojny między publicystami z przeciwnych obozów niż jakiejś dramatycznej eskalacji nastrojów w społeczeństwie (dr Rafał Chwedoruk).

Zapowiedź końca nienawiści

Aby zapobiec szerzącej się w Polsce nienawiści, rządząca PO złożyła w ubiegłym roku projekt ustawy w sprawie tzw. mowy nienawiści. Istotnie rozszerzono art. 256 KK, który ma teraz brzmieć: „kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Ks. prof. Czesław Bartnik na łamach „Naszego Dziennika” wyraża obawę, że skoro nie może być atakowana ani jednostka, ani grupa za jej przynależność społeczną, to prawdopodobnie nie wolno będzie oceniać negatywnie różnych teorii, kierunków i szkół społecznych, jak marksizm, liberalizm, ateizm społeczny czy nihilizm. Groźny jest też zakaz negatywnego wypowiadania się o ludziach wszelkich przekonań – o buntownikach, niszczycielach życia religijnego, społecznego, moralnego, kulturalnego, narodowego, patriotycznego. Można to też odczytać jako zakaz głoszenia Ewangelii wbrew przekonaniom jakiejś osoby lub grupy osób, formowania postaw, wychowywania, upominania, karcenia, kształcenia, podawania prawd humanistycznych itp. Tak idiotycznego sformułowania jeszcze w całej historii świata nie było! – podsumowuje wysiłki PO ks. prof. Bartnik.

Jeśli więc regulatorskie ambicje teraźniejszych „polityków miłości” kiedyś się powiodą, to powstanie wreszcie bezkresna, odczłowieczona poprawność. Wspaniały świat, w którym nikt nikogo nie odważy się już „męczyć” katastrofą smoleńską.

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...