Naprawdę trudno dociec, kto pierwszy zaczął mówić o wojnie polsko-polskiej. Można mieć natomiast pewność, że sformułowanie to zostało wykreowane przez media
Czym jest i kiedy w Polsce pojawiło się zjawisko zwane dziś mową nienawiści? Wiadomo tylko, że istnieje, bo dość natarczywie przekonują o tym media i w dodatku same jej używają. Ciekawe, kiedy skonstatują – niczym molierowski pan Jourdain, który ze zdumieniem odkrył, że od ponad 40 lat mówi prozą – że to przede wszystkim one posługują się tym instrumentem, że inspirują, podsycają i narzucają język nienawiści.
Nikt nie wie, że nią mówi
Kłopoty z umiejscowieniem źródła i określeniem nasilenia współczesnej polskiej mowy nienawiści mają językoznawcy i poloniści. Być może dlatego, że im także często trudno uwolnić się od własnych przekonań i sympatii politycznych. Prof. Jerzy Bralczyk np. (w wywiadzie dla dziennika „Fakt”) minimalizuje jej znaczenie, uważa, że oceniając wypowiedzi polityków, nie można mówić o mowie nienawiści, a tylko o ludzkich emocjach i ocenach wypowiadanych w złości (chodziło m.in. o słowa Lecha Wałęsy o Lechu Kaczyńskim: „mamy durnia za prezydenta” oraz o podobnie obraźliwe liczne wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego). Ale – zaznacza prof. Bralczyk – czym innym jest używanie inwektyw, czyli obrażanie ludzi, a czym innym nawoływanie do przestępstwa, np. namawianie do strzelania do ludzi.
Prof. Michał Głowiński mówi (w wywiadzie dla „Newsweeka”), że już same słowa mogą być groźne, a najgroźniejsze w dzisiejszej kampanii nienawiści jest słowo „wojna”, które kwestionuje elementarną wspólnotę i państwo w jego dzisiejszej postaci oraz wymusza istnienie „wrogów”, podziałów i społecznych przepaści. Wprowadzenie słowa „wojna” do współczesnego polskiego kontekstu politycznego prof. Głowiński przypisuje Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego zaczepno-obronnej reakcji na katastrofę smoleńską. A czyni to w dość konfrontacyjno-nienawistnym stylu, przez wymowne, lecz niezbyt adekwatne porównanie: „Roman Dmowski w latach 30. nienawidził sanacji. Ale mimo swojego ideologicznego szaleństwa o wojnie w Polsce nie mówił. Dmowski to polityk zdecydowanie mi obcy, ale był to jednak polityk bez porównania większej klasy niż prezes PiS”.
„Pełzający pucz” prawicy
Naprawdę trudno dociec, kto pierwszy zaczął mówić o wojnie polsko-polskiej. Można mieć natomiast pewność, że sformułowanie to zostało wykreowane przez media. Bo przecież taka jest ich wolna natura i – jak same przekonują – nic nie jest warta informacja, że pies ugryzł człowieka, ale że człowiek ugryzł psa – to już coś! Tyle że dziś naprawdę nie wiadomo, kto kogo gryzie. A media odnoszą pożądany propagandowy sukces; sporej części społeczeństwa udało się już wmówić, że mowa nienawiści – rzecz to oczywista dla lewicowo-liberalnych dziennikarzy – używana wyłącznie przez prawicowych i konserwatywnych polityków, zapowiada nadciągający kataklizm nacjonalizmu, ksenofobii, homofobii, zniewolenia oraz wielu innych nieszczęść.
Koronnym dowodem na głęboko prawicowe pochodzenie mowy nienawiści oraz na płynące z tej strony wprost horrendalne zagrożenie miała się stać powtarzana w mediach aż do znudzenia – nieodpowiedzialna i w istocie zasługująca na propagandowy niebyt – wypowiedź reżysera Grzegorza Brauna o konieczności rozstrzelania niektórych dziennikarzy. I właśnie to namawianie do strzelania do ludzi miał zapewne na myśli prof. Bralczyk, bo dziś nikt już przecież nie chce pamiętać skutecznego, niestety, zamachu na życie Marka Rosiaka w łódzkim biurze PiS i słów nienawiści wypowiadanych przez zamachowca. Ale wówczas media sugerowały, że wszystkiemu winien jest prezes PiS (personalnie sam Kaczyński), bo to on stwarza klimat do agresji.
Oliwy do ognia dolano także przy okazji aresztowania niedoszłego domniemanego zamachowca Brunona K. Chwaląc sprawną akcję ABW, media natychmiast zasugerowały, że ów niespełniony terrorysta może mieć mocodawców, a już z większą pewnością mówiono, iż niewątpliwie jest on wykwitem szerzącej się w Polsce atmosfery nienawiści, czyli wojny polsko-polskiej promowanej przez skrajną prawicę.
W 2012 r. jako przykład zagrożenia nienawiścią posłużył także listopadowy Marsz Niepodległości, tym razem zakończony wiecem zorganizowanym przez tę nieliczną, rzeczywiście najbardziej skrajną prawicę, na którym mówiono o konieczności zreformowania okrągłostołowej III RP. Media zaczęły intensywnie straszyć, że skrajna prawica chce unicestwić demokrację...To o to, zdaniem mediów, toczy się dziś zacięta wojna polsko-polska. Oto pierwszy premier wolnej Polski Tadeusz Mazowiecki mówi o „pełzającym puczu”, a „bardzo poprawny” dziś Stefan Niesiołowski o tym, że PiS podpala Polskę, że zagrożeniem dla Polski nie jest dziś lewica (z Kwaśniewskim i Palikotem), ale PiS właśnie (z „chorym psychicznie” Kaczyńskim).
Od „grubej kreski” do Smoleńska
Posługująca się językiem nienawiści wojna polsko-polska jest w istocie długotrwałą, medialną kampanią zastraszania „niepoprawnie” myślących. Jej prapoczątki sytuują się gdzieś w okolicach „grubej kreski”, przekreślającej i zamazującej od samego początku jasny obraz nowej polskiej rzeczywistości. W ciągu 20 lat każda próba rozjaśniania i wyjaśniania spotykała się z atakiem propagandy, wykorzystującej wypróbowane w poprzedniej epoce wobec wroga klasowego metody: wyśmiewanie, wyszydzanie, przypisywanie najgorszych intencji i niejasnych zamiarów politycznych wszystkim tym, którzy nie zgadzają się z lewicowo-liberalnymi dogmatami i tak rozumianą nowo nabytą, nuworyszowską „europejskością” Polaków. Eksperci, komentatorzy i czołowi publicyści gorliwie wypełniali swą misję obrony kraju przed „oszołomami”, „ciemnogrodem”, a z biegiem lat coraz częściej także przed Kościołem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.