Człowiek — jako istota powołana do życia społecznego — nieustanie wyraża siebie w relacjach z bliźnim. Zasadniczo — jak zauważa Księga Powtórzonego Prawa — stoją przed nim dwie możliwości, dwie drogi, dwa rodzaje czynu. Będąc w dobrych relacjach ze Stwórcą, człowiek nie ma problemu z odczytaniem właściwej drogi. Sytuacja komplikuje się w okamgnieniu, kiedy wertykalna relacja człowiek – Bóg ulega popsuciu.
Wśród wielu środków, które pomagają odnaleźć właściwy kierunek, jest jałmużna – obok postu i modlitwy jedna z trzech głównych form pokuty. O jej wielkiej roli przekonany był Syrach: „Zamknij jałmużnę w spichlerzach twoich, a ona wybawi cię z każdego nieszczęścia. Lepiej niż tarcza mocna, niżeli ciężka włócznia za ciebie walczyć będzie z wrogiem”. Eklezjastyk jasno wskazuje, że jej rola nie kończy się w momencie spełnienia, tj. ofiarowania przedmiotu ubogiemu, lecz dalej pracuje. Jednak nie przynosi ona dobra wyłącznie w życiu biorcy, osoby, która korzysta z dobrodziejstw bliźniego. Jej owoce rodzą się także – albo przede wszystkim – po stronie ofiarodawcy. Dobro raz popełnione bowiem wraca jak bumerang.
Na Wileńszczyźnie – wedle starodawnej legendy – mieszkała pewna gospodyni. W okolicy, w której mieszkała, powszechnie znane było jej wyjątkowe skąpstwo i uszczypliwość. Złego słowa nie żałowała, a i nie zawahała się psem poszczuć. Pewnego razu zjawił się pod jej chałupą niespodziewany gość – siwiutki staruszek, błagający o kromczynę suchego chleba. Dziadziuś nie wzbudził litości w kobiecinie. Za swą upartość musiał zapłacić wzbierającym potokiem przekleństw i złorzeczeń. Mając w sobie – chyba niewyczerpane – źródło wewnętrznej pokory, nie tylko wytrzymywał napierającą lawinę nienawistnych słów, ale nie ustawał w prośbach. Czy udało mu się w końcu przełamać czerstwość jej serca? Dostał – co prawda – główkę cebuli z warkoczem szczypioru, jednak czy było to bardziej „na odczepnego”, czy z litości serca, tego najbardziej przenikliwi i zmyślni sąsiedzi zwarzyć nie podołali. Gdy kobieta zmarła, jej syn – jako człowiek szlachetnego serca – starał się uprosić w Niebie ratunek dla potępionej rodzicielki. Nie była to lekka sprawa. Kobieta dobrych uczynków miała tyle, co kot napłakał, albo i jeszcze mniej. Niemniej jednak dobry Bóg zlitował się, gdy posłyszał historię o cebuli.
Nakazał synowi, by ten udał się do matki do piekieł i polecił jej uczepić się szczypioru, w ten sposób wyciągnie rodzicielkę z czeluści ciemności. Szczypior miał być dla niej jedyną deską ratunku, a w zasadzie „drabiną” ratunku; jedyną – jako że za życia dokonała tylko jednego dobrego uczynku, była nim ofiara właśnie z tego warzywa. Widząc tą swoistą „linę”, uchwyciły się baby także inne dusze. Rozsierdziło ją to niemiłosiernie. Zaczęła wierzgać nogami, by je z siebie postrącać. Kopniakom i złorzeczeniom nie było końca. Rzekłbyś: nawrót do dawnych praktyk. Nawet syn nie mógł jej powstrzymać. W takiej sytuacji takie zachowanie! Szczypior nie mógł wytrzymać takiej szamotaniny i w końcu pękł. Baba nie zdążyła nawet pisnąć, jak jej własna chciwość zrzuciła ją na samo dno piekła.
Literatura zna multum podobnych historii, kiedy to dobro wypuszczone w świat powraca. Czy podobnie jest ze złem? Czy ono też wyposażone jest w mały „silniczek” i mapkę, które ułatwiają drogę powrotną wprost do swego źródła? Przekonany był o tym Herbert, czemu dał wyraz w ciekawej i nie mniej ekspresyjnej, co wileńska historyjka, opowieści o pocisku. Odnaleźć ją możemy w Małym sercu. Podmiot liryczny tego wiersza żali się tymi słowami: „pocisk, który wystrzeliłem w czasie wielkiej wojny, obiegł kulę ziemską i trafił mnie w plecy”. Kula zapamiętała swego fundatora i powróciła doń.
Dwie historie. Jakże różne, a jakie podobne. Na ich tle niezwykle interesująco przedstawia się kolejna, Norwidowska. „Bez chleba dziś jestem!” – wołał pewien żebrak. Odrzeczono mu: „Ruszajże z Bogiem!”. Jak relacjonuje Norwid, biedak pomaszerował dalej. Nie znalazł szczodrej ręki, więc chleba zmuszony został szukać gdzie indziej. Ale dobry Bóg chciał, żeby jałmużnik wrócił jeszcze w miejsce, gdzie poskąpiono mu strawy. Jeszcze raz w miejsce, „gdzie żebrał dawniej”, pod domem dobrze znanego sknerusa. I rzeczywiście zjawił się powtórnie w tym samym miejscu, ale w dość specyficznych okolicznościach. Nie tak po prostu na żebrach, lecz w asyście przypadkowo napotkanego księdza. Przyszedł z kapłanem, który przybył do chorego z Najświętszym Sakramentem. Przybył więc z samym Bogiem. Zjawił się pod domem tej osoby, która onegdaj pożałowała mu zwykłej kromki. Niby tej samej osoby, ale jakże innej. Jakże spokorniałej. Niepewnej jutra, gotowej oddać cały zapas chleba, a może i cały dobytek za dawną radość, za zdrowie, za życie. Gospodarz był paralitykiem, stojącym przed bramami śmierci. I w tym właśnie momencie zjawił się u niego żebrak „z Bogiem!”. Przybył do niego tak, jak go o to proszono.
W tej historii bumerangiem są słowa gospodarza. Już nie przedmioty, które poprzez swą powtarzalność dobrze podkreślały cechę naszych uczynków, jaką jest skłonność do nawrotów, ni cebule, ni pociski, ale zwyczajne słowa. Co właściwie powiedział gospodarz? Kazał iść nieszczęśnikowi, „gdzie pieprz rośnie” czy też – chcąc nie chcąc – pobłogosławił go? Chleba nie podał, a jeżeli pobłogosławił, to bardziej nieumyślnie, niż z dobrej woli. Może była to modlitwa? Może modlił się za niego Duch Święty? Jedno jest pewne, wypowiedziane słowa, tak jak cebula chciwej babie, dały szansę. Na przemianę, odrodzenie, zbawienie.
Trzy historie. Jeden los. Co łączy paralityka, chciwą babę i strzelca? To, co łączy ich z nami. Charakter naszych czynów. Każdy z tychże uczynków to bumerang. Nie tylko ten związany z klasyczną jałmużną. Każdy. Wszystko, czego dokonamy, powróci do nas. Oddasz pięć procent swojej pensji na cele charytatywne, możesz być pewien, że te pieniądze będą najlepszą inwestycją i kiedyś do Ciebie wrócą: „za ciebie walczyć będą”, a w trudnej sytuacji „wybawią cię” z opresji. Z drugiej strony, gdy poślesz sąsiadowi wiązkę złorzeczeń, to miej pewność, że ona też nie przeminie z wiatrem. Odbita rykoszetem powróci prędzej niż myślisz. Podobnie jak każdy inny pocisk, który wystrzelisz. Niezależnie, czy użyjesz do tego machine-guna czy też zwykłego pistoleciku.
Wiem, co myślisz, i zgadzam się. To sami sobie gotujemy ten los. Nikt tej odpowiedzialności z nas nie zdejmie. „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!” Nie w każdej chwili będzie szło jak z płatka, ale w każdej warto spróbować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.