2 kwietnia 2005 roku Jan Paweł odszedł do domu Ojca
Gdy zastanawiamy się nad jego cnotami moralnymi, to trudno nie zwrócić uwagi na cnotę męstwa. Każde „tak” Papieża było po ludzku aktem wielkiej odwagi. Tu na nowo dochodzimy do sceny, która stała się inspiracją tytułu książki o jego posłudze biskupiej. Jeden z jej rozdziałów jest wprost zatytułowany „Mężni w wierze”. Jan Paweł II rozpoczyna go od przypomnienia postaci prymasa Stefana Wyszyńskiego i przytacza obszerny cytat z „Zapisków więziennych”:
„Brak męstwa – mówił – jest dla biskupa początkiem klęski. Czy jeszcze może być apostołem? Przecież istotne dla apostoła jest świadectwo Prawdzie! A to zawsze wymaga męstwa” (kard. Stefan Wyszyński, „Zapiski więzienne”, Paryż 1982, s. 251). I jeszcze te jego słowa: „Największym brakiem apostoła jest lęk. Bo budzi nieufność do potęgi Mistrza, ściska serce i kurczy gardło. Apostoł już nie wyznaje. Czy jest apostołem? Uczniowie, którzy opuścili Mistrza, dodali odwagi oprawcom. Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. Lęk apostoła jest pierwszym sprzymierzeńcem nieprzyjaciół sprawy. «Zmusić do milczenia przez lęk» – to pierwsze zadanie strategii bezbożniczej. Terror, stosowany przez wszystkie dyktatury, obliczony jest na lękliwość apostołów. Milczenie tylko wtedy ma swoją apostolską wymowę, gdy nie odwraca oblicza swego od bijącego. Tak czynił milczący Chrystus. Ale w tym znaku okazał swoje męstwo. Chrystus nie dał się sterroryzować ludziom. Gdy wyszedł na spotkanie hałastry, odważnie powiedział: «Ja jestem» (tamże, s. 94) ”.
Od pogrzebu do zmartwychwstania
Floribeth Mora i cała jej rodzina od 8 kwietnia 2011 r. przeżyli bardzo trudne 3 tygodnie. Floribeth bała się śmierci, cierpiała jeszcze bardziej, widząc smutek na twarzach męża i dzieci. W jakiś sposób ten okres w ich życiu stał się obrazem tego, co przeżywało tak wielu ludzi w czasie między 2 a 8 kwietnia 2005 r. Pogrzeb Jana Pawła II, który odbył się w tym dniu przy wietrznej, deszczowej pogodzie, był jakąś kulminacją tego smutku i bólu rozstania. Mimo naszego przekonania o świętości Papieża („Santo subito”), mimo wiatru przewracającego karty ewangeliarza na trumnie (powiew Ducha Świętego?) u wielu uczestników pogrzebu krople deszczu mieszały się ze łzami. 6 lat później przy pięknej słonecznej pogodzie Benedykt XVI ogłosił swojego poprzednika błogosławionym. Każdy, kto był na Placu św. Piotra, pamięta to niezwykłe uczucie radości, które pojawiło się w nas, gdy odsłonięto wizerunek Jana Pawła II na lodżii Bazyliki św. Piotra. Jeśli mielibyśmy iść dalej według klucza z książki „Wstańcie, chodźmy!", to należałoby powiedzieć, że po Getsemani, Kalwarii i złożeniu w grobie znaleźliśmy się z powrotem w Wieczerniku owego pierwszego dnia tygodnia, gdy „zatrwożeni i wylękli” apostołowie usłyszeli: „Pokój wam”.
W tym samym czasie wiele tysięcy kilometrów na zachód, pod osłoną nocy (Kostarykę i Watykan dzieli pięć godzin różnicy czasu), dokonywał się cud, który otwierał na nowo życie przed żoną i matką rodziny.
Teraz ma ona być obecna podczas uroczystości kanonizacyjnej. Usłyszy, że „sługa dobry i wierny”, jakim był Jan Paweł II, może od tego dnia cieszyć się mianem świętego, a zatem człowieka, który swoje życie z Bożą pomocą uczynił podobnym do życia Mistrza, stając się dla innych orędownikiem (jakże skutecznym!) i… wzorem.
Nasze lęki powszednie
Kiedyś, chyba w Roku Jubileuszowym 2000, w Gdyni na plaży odbył się koncert „Arki Noego”. Robert Friedrich chciał wprowadzić piosenkę o świętości i zapytał: Kto chce iść do nieba? Wszyscy podnieśli ręce. Potem padło drugie pytanie: Kto chce iść do nieba dziś? I tu jakoś reakcja nie była równie spontaniczna.
Na tym polega też problem ze szczęściem. Chcemy go, ale droga dojścia do niego wywołuje obawę.
Dla jednego jest to lęk przed zawarciem trwałego związku małżeńskiego, dla innego – lęk przed dzieckiem. Jeszcze ktoś może bać się odpowiedzi na głos powołania do stanu duchownego. W ogóle dziś wieloma ludźmi kieruje strach przed jakimkolwiek trwałym zobowiązaniem. Mamy nasze lęki małe i duże. Rodzice i wychowawcy obawiają się stawiać wymagania dzieciom (i sobie!), boimy się zrobić rzetelny rachunek sumienia, jest lęk przed spowiedzią, nawet lęk przed tym, że zabawa bez alkoholu wyjdzie źle. Jeśli to lęk staje się głównym kryterium naszych wyborów (brak decyzji też jest decyzją), to stajemy się coraz bardziej jego niewolnikami, stwarzamy w sobie ciemne przestrzenie, do których nie chcemy dopuścić światła. W rezultacie szukamy „świateł zastępczych”, zastępczych „radości”, zastępczego „szczęścia”: w supermarkecie, przed ekranem telewizora, komputera, w powierzchownych relacjach.
22 października, ponad trzy dekady po tamtym „Nie lękajcie się”, po raz pierwszy będziemy obchodzić wspomnienie świętego Jana Pawła II.
Świętego – a zatem orędownika i wzoru do naśladowania. Jako orędownik dowiódł on wielokrotnie – za życia i po śmierci – swojej skuteczności. A jako wzór? Pamiętam, jak w czasie Światowych Dni Młodzieży w Toronto pewien Polak osiadły w Kanadzie, patrząc na zmaganie się Ojca Świętego z cierpieniem, powiedział krótko: „Ja już nigdy nie będę się na nic skarżył”. Papież mówił wtedy do nas swoimi słowami i swoją postawą. Dziś mówi także.
Przymierze
Nazajutrz po beatyfikacji Jana Pawła II pogoda w Rzymie była ładna i nic nie zapowiadało deszczu. Po południu weszliśmy do Bazyliki św. Piotra. Do zamknięcia pozostała godzina. I właśnie wtedy na zewnątrz lunęło. Świeży wiosenny deszcz padał, gdy pielgrzymi modlili się przy relikwiach błogosławionego, gdy zapisywali karteczki z intencjami i wrzucali je do przygotowanych koszyków. Zabrzmiał dzwonek, porządkowi ustawili się w poprzek kościoła i zaczęli iść w kierunku wyjścia, uprzejmie, acz zdecydowanie wypraszając ludzi. Gdy znaleźliśmy się na progu Bazyliki, deszcz przestał padać, wyjrzało słońce i – pojawiła się przepiękna tęcza. Ktoś powiedział: „Jan Paweł II zawarł z nami przymierze”.
Sięgnijmy raz jeszcze do „Wstańcie, chodźmy!":
„Próby zapewne nas spotkają. Nie jest to niczym niezwykłym. To należy do życia wiary. Czasem próby są łagodne, czasem bardzo trudne, a nawet dramatyczne. W próbie możemy się czuć osamotnieni, ale łaska Boża, łaska zwycięskiej wiary, nigdy nas nie opuszcza. Dlatego każdą próbę, choćby najstraszniejszą, możemy przejść zwycięsko.
Kiedy mówiłem o tym do polskiej młodzieży w roku 1987 na gdańskim Westerplatte, odwołałem się do tego miejsca jako symbolu wierności w dramatycznej próbie. Tam w roku 1939 grupa młodych polskich żołnierzy, walcząc z niemieckim najeźdźcą o decydującej przewadze sił i uzbrojenia, złożyła zwycięskie świadectwo męstwa, wytrwania i wierności. Odwołałem się do tego wydarzenia, zapraszając zwłaszcza młodych do refleksji nad odniesieniem pomiędzy więcej być a więcej mieć, i ostrzegałem ich: «Nigdy samo więcej mieć nie może zwyciężyć. Bo wtedy człowiek może przegrać rzecz najcenniejszą: swoje człowieczeństwo, swoje sumienie, swoją godność». W tej perspektywie zachęcałem ich: «Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali». I tłumaczyłem: «Każdy z was znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba ’utrzymać’ i ’obronić’, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych» (12 czerwca 1987 r.).
Ludzie zawsze potrzebowali wzorców do naśladowania. Potrzebują ich także teraz, w naszych czasach, naznaczonych zmiennymi i przeciwstawnymi ideami”.
Szczegółowy opis uzdrowienia Floribeth Mory, jak również historie innych łask za przyczyną Jana Pawła II znajdują się w najnowszym wydaniu książki „Cuda Jana Pawła II” (Prószyński i S-ka, 2014) .
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.