Jest tyle powołań, ilu ludzi. Każda matka czy ojciec na swój własny sposób je realizuje. To, że ja jestem księdzem i mój współbrat jest księdzem – to coś nieco innego. Idziemy tą samą drogą, ale każdy realizuje ją na swój sposób.
Czy każdy ma powołanie?
Tak, każdy… do życia i do miłości. Istnieję, a to jest znakiem, że Bóg mnie chce – obdarza mnie życiem i powołaniem.
Czy powołanie ma charakter religijny? Czy również człowiek mniej nasłuchujący woli Boga powinien go szukać?
Jest tyle powołań, ilu ludzi. Każda matka czy ojciec na swój własny sposób je realizuje. To, że ja jestem księdzem i mój współbrat jest księdzem – to coś nieco innego. Idziemy tą samą drogą, ale każdy realizuje ją na swój sposób. Jeśli mówimy: „lekarz, nauczyciel z powołania”, oddajemy rodzaj pasji, to, co człowiek może i chce poświęcić dla wartości, którą uznaje za ważną. W powołaniu chrześcijańskim jest odniesienie do Boga i pojawia się kategoria ofiary. Ofiarowuję, poświęcam moje życie. Stąd cień smutku przy wszelkich ślubach, bo jest to pożegnanie z tą opcją, którą pozostawiam.
„Ofiarowuję” znaczy „czynię dar”?
Kiedyś przyszła do mnie zapłakana dziewczyna i mówi, że ona boi się, że ma powołanie do życia w zakonie, i to jeszcze klauzurowym. A ona wcale tego nie chce. Wydawało się jej jednak, że pomimo jej wielkiego wewnętrznego „nie” będzie musiała podjąć decyzję wbrew sobie. Była zrozpaczona. To jest myślenie o powołaniu w sposób pogański, jako o czymś z góry zaplanowanym przez kogoś bezdusznego, nieliczącego się z moim zdaniem. W zdrowym darze zawsze jest skromność, cichość i radość. Jest też moment cierpienia, ale ono nie jest cierpiętnictwem. Rezygnuję z czegoś dla wartości wyższej, w miłości i w wolności.
To jak się ma powołanie do wolności? Bo powołanie to jest droga, która jest dla mnie najlepsza. A jeśli wybiorę inaczej?
W pogańskim pojęciu powołania, losu i fatum nie ma wolności. Lubię pewien obraz, który ilustruje powołanie chrześcijańskie. To jest tak, jak byśmy grali z Panem Bogiem w szachy – ja jestem wolny i On jest wolny. Ja robię ruch, a On na to reaguje i odpowiada. Taka partia jest pasjonująca, bo jest rozgrywana na zasadzie wolnych wyborów pełnych miłości. Oczywiście, zdarza się szach i sytuacja konfrontacji. Są to momenty, kiedy muszę być w pełni odpowiedzialny, nie mogę uciekać, muszę zdecydować. Ale Bóg nigdy nie stawia mata, nie kończy partii.
Jak mieć pewność wyboru? Czy jest ona możliwa tak na 100%?
Moim zdaniem nie. Możliwa jest pewność oparta na zaufaniu i miłości. Franciszek Salezy mówił o 3 wskazówkach przy rozpoznawaniu powołania, to znaczy rozeznania woli Bożej.
1. Słuchaj Boga. Bóg mówi przez swoje słowo, przez znaki, przez innych ludzi. Potrzebna jest wiara. Tutaj uwaga! Wiara, a nie zabobon. Wiara podpowiada nam, jak mądrze i po Bożemu interpretować znaki czasu. Zabobon mechanicznie i naiwnie wykorzystuje pewne zdarzenia. Młody człowiek opowiadał mi, jako potwierdzenie swojej motywacji wstąpienia do zakonu, że gdy się modlił, to radio samo się włączyło. To klasyczny zabobon.
2. Słuchaj siebie. To często pomijamy, bo myślimy: „Mam rozpoznać wolę Boga, nie swoją”. Mamy pokusę, by zignorować wszystkie swoje pragnienia, uczucia i obawy. A Pan Bóg nie chce niewolnika! Jeśli Bóg czegoś dla mnie chce – to ja wcześnie czy później odnajdę rodzaj pragnienia. Nasz rozum, uczucia, wola są istotne w rozpoznawaniu drogi. Również odkrycie uzdolnień, pasji, talentów. To jest instrument, na którym Pan Bóg delikatnie gra. Jeden z ojców bardzo lubił jeździć na nartach. Myślał, że wstępując do zakonu, będzie się z tym musiał pożegnać na zawsze. A potem okazało się, że może nadal uprawiać narciarstwo. Pan Bóg czasami robi nam taką niespodziankę, że oddaje to, co Mu powierzyliśmy.
3. Słuchaj innych. To nie znaczy, że mam pozbawiać się własnej odpowiedzialności i biegać od jednego kierownika duchowego do drugiego z pytaniem: „Co mam zrobić?”. Nikt nie podejmie decyzji za mnie. Słuchać oznacza, że biorę pod uwagę perspektywę innych. Oprócz słuchania Boga i siebie chcę również spojrzeć na siebie z zewnątrz.
We wszystkich tych krokach chodzi o jedno: o otwartość.
Czy sens życia łączy się z powołaniem? Jak w codziennym rytmie naszego życia mamy szukać głębi Bożej woli?
Często nam się wydaje, że sens ma do nas przyjść. A wielkość człowieka polega na tym, że w tym, co robi, odnajduje sens. Nawet jeśli jest to jednostajny, codzienny rytm dom – praca – dom.
„Nie należy poszukiwać w życiu jakiegoś abstrakcyjnego sensu. Każdy człowiek ma swoje wyjątkowe powołanie czy misję, której celem jest wypełnienie konkretnego zadania. Nikt nas w tym nie wyręczy ani nie zastąpi, tak jak nie dostaniemy szansy, aby drugi raz przeżyć swoje życie. A zatem każdy z nas ma do wykonania wyjątkowe zadanie, tak jak wyjątkowa jest okazja, aby je wykonać” (Viktor E. Frankl).
Czy powołanie można zmarnować?
Można, ale można też znaleźć powołanie na śmietniku. To, co my wyrzucamy i marnujemy, Bóg wykorzystuje. My wyrzuciliśmy nawet Syna Bożego, a Bóg to wykorzystał jako fundament chrześcijaństwa. Czasem długo dojrzewamy do naszego powołania. Jak św. Piotr. Jezus powołuje go nad Jeziorem Galilejskim, daje mu nowe imię i nową tożsamość. Piotr dostaje je jakby na wyrost, bo jeszcze nie wie, co to znaczy. Idzie za Jezusem, uczy się z Nim być. A w momencie męki i śmierci Mistrza zdradza, ucieka. Powołanie się załamało. A po zmartwychwstaniu, nad Jeziorem Galilejskim, gdy Jezus zjadł śniadanie z uczniami, rozpoczął rozmowę z Piotrem. Nie pyta go o grzech, nie wyrzuca mu zdrady. Pyta go tylko o jedno – o miłość. I na końcu mówi: „Pójdź za Mną”. Przecież Piotr już dawno poszedł! Ale dopiero teraz pojmuje, co to znaczy. Choć wiemy, że droga Piotra się na tym nie skończyła. Długo jeszcze musiał dojrzewać, żeby oddać życie za Jezusa.
Czy jest taki moment w życiu człowieka, że jest za późno na wszystko?
Może być za późno na działanie, ale nigdy nie jest zbyt późno, by zacząć kochać. Jeśli ktoś podsumowuje swoje życie i odkrywa, że nic wielkiego nie zrobił, wydaje mu się, że przegrał wszystko – przeżywa rozczarowanie i ból. To, co można w tej sytuacji zrobić sensownego, to przeżyć swoje niespełnienie i oddać je Panu Bogu. I tu rodzi się powołanie niezwykle trudne, wymagające odwagi.
A czy szczęście, pokój, radość to też jest powołanie? Czy to jest jego owoc?
Szczęście nie jest celem. Ono przychodzi „w pakiecie”, gdy idę drogą, na której najpełniej mogę kochać. Jeśli ktoś szuka szczęścia samego w sobie – nie znajdzie go. Natomiast jeśli będę kochał tak, jak potrafię, będę robił to, do czego rozeznałem, że jestem powołany – szczęście mnie odnajdzie i będę miał satysfakcję z tego, co robię.
Lubi Ojciec swoje powołanie?
Tak. Nie wyobrażam sobie innego. To, co dla mnie jest najpiękniejsze, to ciągłe odkrywanie tajemnicy – tajemnicy Boga, tajemnicy człowieka, tajemnicy siebie samego. Powołanie to stałość w zmienności. To jest punkt wyjścia do odkrywania różnorodności świata i jego piękna.
o. Tomasz Gaj OP – dominikanin, teolog, psycholog, psychoterapeuta. Przez wiele lat wychowawca nowicjuszy. Obecnie Promotor Formacji Stałej Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.