Zbigniew Herbert rozpoczynał poznawanie świata od wykorzystania dwóch zmysłów: wzroku i dotyku. Sam mówił, że przygotowania do książki to w jego przypadku przede wszystkim rysunki. Przegląd Powszechny, 10/2008
Tak właśnie – dotykając konkretu i z metafizycznym skłonem ku wieczności – odchodził Herbert z tego świata. Jego ostatni wiersz „Tkanina”, z pośmiertnie wydanego zbioru „Epilog burzy”, ma taki, podwójny można by rzec, wymiar: Bór nici wąskie palce i krosna wierności oczekiwania ciemne flukta więc przy mnie bądź pamięci krucha udziel swej nieskończoności. Słabe światło sumienia stuk jednostajny odmierza lata wyspy wieki by wreszcie przenieść na brzeg niedaleki czółno i wątek osnowy i całun.
Nieskończoność nie stanowiła dla Herberta synonimu transcedencji – do końca bywał nieufny wobec pojęć filozoficznych – nieskończoność była dla niego rodzajem realności w upływającym czasie, wysublimowanej ze zdarzeń przez pamięć i inne konkretne funkcje ziemskiego bytowania. Był wielki w swej konsekwencji, w swej wierności wybranym treściom istnienia, w powtarzaniu nam, współczesnym, że warto trzymać się raz obranej drogi.
Autor dziesięciu zbiorów wierszy, trzech tomów szkiców o sztuce, kilku dramatów, prywatnej mitologii pt. „Król mrówek” (Kraków 2001) i sporej garści pism rozproszonych, zebranych w „Węzeł gordyjski” (Warszawa 2001) dla wielu z nas pozostanie niezrównanym nauczycielem w tej dziedzinie, w której sam był mistrzem. Jego wielkość zarówno w poezji, jak i w eseistyce polega też na tym – niezależnie od obiektywizmu i rzeczowości jego poetyki – że wpisane tam zostały autokomentarze do jego własnej gorączki i męki twórczej.
Niekiedy są one wprowadzone wprost, niekiedy w antycznej alegorii czy artystycznej przenośni, w symbolicznych obrazach z innej rzeczywistości (zob. „Potwór Pana Cogito”). W tych bezpośrednich odwołaniach do własnych przeżyć czy pozornych odejściach od tematu – najpełniej praktykowanych w esejach, choć także cykl „Pan Cogito” to rodzaj autobiograficznej mitologii – zawarty jest i ostateczny kunszt języka, i pojemność wyobraźni, i siła umysłu borykającego się z przedmiotem opisu.
Studium przedmiotu, jakie wychodzi spod pióra poety, jest więc nie tylko próbą opisania tego czy tamtego obiektu, tej czy innej sytuacji, jest przede wszystkim zapisem zmagań się twórcy z emanacją podziwianego piękna, doznawanego bólu i poszerzaniem języka penetrującego stan ducha świadka. Świadek-Herbert to ktoś, komu zawdzięczam ważną wiedzę o tajemnicach życia i sztuki, ale nade wszystko to mag-pocieszyciel.
Ktoś, kto swoją sztuką odczynia zło tego świata, jego pospolitość i nikczemność. Gdyż, jak napisałam w dniu pogrzebu poety w swoim wierszu „Do Zbigniewa Herberta”: Kochałam Pana Cogito. (...) Wierzyłam, że ON wie wszystko, że jest najmędrszy / z śmiertelnych. I, że jest dobry. / Bo jedynie Dobroć dotyka rzeczy kruchych / z taką tkliwą mocą, że zaczynają lśnić jak diamenty.
W pisanie Herberta zaklęte jest takie właśnie lśnienie. Być może także w ten sposób objawia się w arcydziełach poszukiwany przez ich twórców sekretny sens istnienia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.