Już wtedy, w 1987 r., wiedziałam, że nie mogę mieć dzieci. Moja mama przyjechała z wczasów i powiedziała: „Słuchaj, jest dziewczynka, którą mogłabyś wziąć”. I ja pojechałam po tę dziewczynkę, przywiozłam ją do domu. Przegląd Powszechny, 12/2009
I przy tym stole mówię do nich: „Słuchajcie, tak nie może być, wy bez przerwy skarżycie na siebie. Już mnie uszy bolą, jak można? Słuchajcie, umówmy się tak: wy do tego słoika będziecie wrzucać na kartkach swoje żale i pretensje. I w sobotę będziemy się karać”. Jaka może być kara dla dzieci? Przysiad, pompka do zrobienia albo coś podobnego. Pierwszej soboty ten słoik to tam kipiał prawie, otworzyliśmy, oni narzekali. Kary były takie, które mi się podobały: przypuśćmy pięć pompek czy przysiadów. Gdy to robili, śmialiśmy się przy tym do rozpuku. Następnej soboty siedzę, otwieram ten słoik, nie ma tak dużo skarg, pierwsza kartka wypada: mam pretensję do mamy (już nie pamiętam o co). No to trudno. Dziesięć przysiadów dostałam!
– Jaka jest Pani recepta na stworzenie tym dzieciom prawdziwego domu? Co, według Pani, jest najważniejsze?
– Najważniejsza jest miłość. Powiem o kłamstwie w stosunku do nich i o tym, jak starałam się je kochać. Wiedziałam o tym, że muszę je jednakowo kochać. Nie wolno mi było żadnego dziecka wyróżnić. Na początku kładłam się na podłogę, pozwalałam im skakać po mnie, bo one były małe. Mogły po mnie skakać, jedno przyszło i mnie pocałowało, to ja je ścisnęłam. Jak były małe, to leciały do mnie, gdzieś tam się przytulały, to ja brałam na kolana i mówiłam: „Słuchaj, ja cię kocham najbardziej na świecie, nie ma innego takiego dziecka”. I ono było przekonane, że ja je kocham najbardziej na świecie. I zawsze czuło się wyróżnione. Natomiast kiedy moje dziewczyny skończyły chyba po 16 lat, myśmy kiedyś usiedli i powiedzieli sobie o tym oszustwie. Każda z nich była przekonana, że kocham ją najbardziej na świecie.
– Co było dla Pani najtrudniejszym doświadczeniem w prowadzeniu rodzinnego domu dziecka? Problemy wychowawcze czy raczej materialne? Czy było coś takiego, co cały czas się przewijało jako problem?
– Powiem tak: w Gdańsku mieliśmy cudownych ludzi, z którymi współpracowaliśmy. Zawsze, kiedy miałam problemy, mogłam się zwrócić do ośrodka adopcyjnoopiekuńczego. Psycholog przyszedłby, rozmawiał, nie byłoby problemu. Kiedy przeszliśmy do MOPSu, to się okazało, że to jest tragedia. Ja przychodzę po pieniądze na dzieci, a urzędniczka ma do mnie pretensje, że ja w ogóle te pieniądze biorę! Samą miłością się nie żyje. Gdybym ja samą miłością mogła żyć z dziećmi, to bym je wszystkie adoptowała. I nie zastanawiałabym się pięciu minut. Ale samymi uczuciami się nie żyje i bardzo mi przykro, ale nikt nie jest w stanie wychować dzieci bez pieniędzy. Wiadomo, że jeśli się jest mamą, to mama musi pracować. Nie da się pracować przy dwunastce dzieci. Nie da się zrobić domu samemu.
– Wiele osób, które myśli o założeniu rodzinnego domu dziecka ma swoje wyobrażenia o tym, jak to funkcjonuje. Rzeczywistość może się okazać jednak nieco inna niż te wyobrażenia. Przed czym przestrzegałaby Pani takie osoby?
– Jeśli chcą zakładać rodzinny dom w Gdańsku, to niech zakładają. I czym więcej, tym lepiej. Natomiast w Polsce niech słuchają, co im obiecują. Czy nie za dużo. Bo to jest ważne. Ja nigdy nie dostałam domku, nigdy nie dostałam wyposażenia – a to wszystko przecież mi obiecali. Dopiero, bez oszukaństwa, jakieś 56 lat temu dostałam jakieś pierwsze wyposażenie w domu, mogłam sobie na przykład łyżki kupić.
– Czy utrzymuje Pani kontakt z innymi rodzinnymi domami dziecka i czy pomaga Pani osobom, które dopiero zaczynają?
– Oczywiście. Dotychczas było tak, że jak dom się otwierał, to przyjeżdżała do mnie taka rodzina, rozmawialiśmy, starałam się im wszystko powiedzieć, zgodnie z prawdą, nawet te najgorsze rzeczy, żeby wiedzieli…
Wiem, że teraz jest lepiej niż wtedy, kiedy ja zaczynałam. Już teraz nie ma tak, jak kiedyś było, że ja musiałam rachunki opłacić. Teraz rachunki zwija się i jedzie do MOPSu i MOPS dokonuje wszystkich opłat. Jest łatwiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.