Siedem grzechów głównych

Kazanie nie powinno trwać dłużej niż 12 minut, jeżeli ksiądz nie chce, by jego słuchaczy spotkał los nowotestamentowego Eutycha. W polskim Kościele jednak tak krótkie, przemyślane, płynące z serca kazanie to rzadkość. W drodze, 6/2009



„Homiletikos” to po grecku „miły, towarzyski”. „Homilia” to „rozmowa”. „Homilos” – zebranie. Same dobre skojarzenia. – Mój Boże! – zawołała znajoma dominikanka, gdy o tym rozmawialiśmy. – Kazania mojego proboszcza powinno się nazywać „bareta”. Od greckiego: „baretos” – „nudny”.

Amerykańskie podręczniki mówią, że kazanie nie powinno trwać dłużej niż 12 minut, jeżeli ksiądz nie chce, by jego słuchaczy spotkał los nowotestamentowego Eutycha, który – znudzony przedłużającą się mową św. Pawła – zasnął na jego kazaniu i spadł z trzeciego piętra, zabijając się na miejscu (Dz, 20). Na szczęście święty przywrócił go do życia.

„Nieszczęśliwy ten przypadek powinien być ostrzeżeniem dla niektórych naszych kaznodziejów, którzy przed wygłoszeniem na pewno mniej fascynującego kazania powinni uważnie przeczytać Łukaszowe opowiadanie i wyciągnąć z niego praktyczną naukę. Zwłaszcza że nikt spośród nich nie potrafiłby w razie nieszczęśliwego wypadku wskrzesić młodzieńca” – pisze Roman Brandstaetter w swoim Kręgu biblijnym.

Czy naprawdę jest aż tak źle

„Wychodzę z kościoła udręczony”. Takie słowa zanotował po niedzielnej mszy świętej Daniel Rops, dwudziestowieczny katolicki pisarz i myśliciel. Udręka Ropsa brała się stąd, że kaznodzieja postanowił przeciwstawić „dzieci światłości’ – to znaczy tych, którzy przyszli na mszę – „synom ciemności”. „To znaczy – notuje pisarz – jeśli dobrze zrozumiałem – reszcie ludzkości”. Czy to było złe zestawienie? Nie. Kaznodzieja mówił dobrze, ale nie dobrał tematu pod kątem osób, które znalazły się w kościele.

Sam mógłbym podobnie napisać o kazaniu, którego wysłuchałem w swojej parafii w pierwszą niedzielę maja. Przyjechał do nas zacny misjonarz z Białorusi. Niewątpliwie wiele przeszedł i miał do opowiedzenia całą masę niesamowitych przygód. Domyśliłem się tego wszystkiego już w momencie, w którym ksiądz – krępy, przysadzisty, dobrze po pięćdziesiątce – zamaszystym ruchem zdjął z nadgarstka zegarek i położył przed sobą. Następnie rozstawił szeroko nogi, oparł się wygodnie o kamienną ambonkę i – znalazłszy w ten sposób pewny punkt oparcia – jął przez 55 minut opowiadać o tym, co zdarza mu się podczas pracy na misjach.

Był to ciąg zupełnie niepowiązanych z sobą anegdot, naszpikowanych obco brzmiącymi nazwami miejscowości i historiami zupełnie nieznanych nam ludzi, które niczego nie wnosiły do mojego przejęcia się Ewangelią. Przemieszane to było z ogólnie dostępną wiedzą o Białorusi i przaśnymi, a starymi kawałami. Na koniec zwrócił się z prośbą o pomoc finansową, a ja widziałem na twarzach moich współbraci to samo, co przyszło wtedy do głowy i mnie:

„Oczywiście, że wspomogę! Zrobię wszystko, byleby ksiądz przestał gadać!”. Ach, prawda – kazanie owo wygłaszane było podczas mszy dla dzieci. Można sobie wyobrazić, ile z niego zrozumiały kilkuletnie brzdące.

Takich historii można by przytaczać więcej. Każdy słyszał równie długie, nudne homilie. A jeśli nie słyszał ich sam, to ktoś mu o nich opowiadał. Czy to znaczy, że kazania głoszone w Polsce są do niczego? Czy od świętego Pawła do dziś nic się nie zmieniło? Raczej nie. W Polsce księża mówią, co prawda, coraz lepsze homilie. Zdarzają się kapłani przykuwający uwagę słuchaczy każdym słowem. Mówiący smacznie, z wyczuciem – i wcale niekrótko. Takim księdzem jest np. Piotr Pawlukiewicz, którego homilie krążą w Internecie. Ale polski kaznodzieja popełnia też grzechy. I to grzechy ciężkie!



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...