Do porządku gospodarczego, niebędącego niczym innym jak koniecznością ciągłego dokonywania wyboru między różnorodnymi możliwościami wykorzystywania zasobów, z których najcenniejszymi nie są już ziemia i kapitał, lecz sam człowiek i jego wiedza – wprowadza Papież pozaekonomiczną perspektywę. Teologia polityczna, 3/2005-2006
Wydaje się, że nasze popularne spojrzenie na gospodarkę w sposób istotny różni się od tego, co o niej myślał i pisał Jan Paweł II. Dlaczego tak sądzę? Przy okazji dyskusji na temat dziedzictwa powstałej przed dwudziestoma pięcioma laty Solidarności z troską zadawano pytania, czy możliwe jest pogodzenie solidarności – pisanej małą literą – z wolnym rynkiem? To, że wolny rynek jest dziś powszechnie akceptowaną wartością, w przeciwieństwie do solidarności, wydaje się oczywiste nawet tym, którzy od czasu do czasu kontestują jego rozstrzygnięcia, a o mocy wolnorynkowego panowania Świadczy nie tylko fakt, że ma się do niego „dostosować solidarność”, ale „dopasować” mamy się do niego wszyscy – przekonują komentatorzy wyjaśniający rozpoczęcie promocji bożonarodzeniowych przez wielkie sieci handlowe w Dniu Zadusznym: „Taka jest logika rynku”. W ten sposób dowiadujemy się, że promocje mają charakter naturalny, podobny do nawiedzających Amerykę huraganów: można przed nimi uciekać, można próbować się ukryć, ale nie da się ich powstrzymać nawet wtedy, gdy w przeciwieństwie do huraganów zaczynają hulać także „poza sezonem”. Logika kupowania i sprzedawania jest silniejsza od natury, potrafi bowiem przesuwać także granice sezonów, a wszystko to dla „dobra klientów”: jeśli istnieje popyt, to musi pojawić się podaż, a gdyby ludzie zapomnieli, że chcą kupować, to należy im o tym przypomnieć. Takie rozumienie rynku jest raczej banalizacją problemów gospodarczych niż ich rozwiązaniem. Określać ekonomię jako zaspokajanie popytu poprzez wytwarzanie odpowiedniej podaży byłoby czymś zarówno prostackim, jak i błędnym [1].
W wymiarze społecznym największym zagrożeniem dla człowieka jest właśnie podporządkowywanie solidarności wolnemu rynkowi oraz bezkrytyczne akceptowanie zjawisk nienależących do istoty kapitalizmu. Oznacza to bowiem załamanie się utrzymującej go przy życiu kultury jako systemu wartości, który pozwala nam odróżniać instrumenty od celów. Załamanie to prowadzi do duchowo-moralnej próżni, która jedynie tymczasowo może być wypełniona bezwartościowym kultem wyłącznie materialnych podniet lub jakimiś innym „materiałem wypełniającym”, najczęściej w postaci świeckich religii. Paradoksalnie jedną z takich religii stał się współcześnie także liberalizm, dlatego J. Grey – jeden z najbardziej znanych badaczy liberalizmu – przekonuje, że obrona współczesnego społeczeństwa obywatelskiego domaga się będzie odrzucenia zarówno fundamentalizmów religijnych, jak i fundamentalistycznego liberalizmu, który wywiera niemożliwy do utrzymania nacisk na instytucje i praktyki, z których implicite wywodzi całą swoją prawdziwą treść. Na Zachodzie społeczeństwa obywatelskie i liberalne praktyki zagrożone są przez liberalne ideologie [2]. Tak więc współczesne ideologie nie rodzą się ze zbytniego akcentowania prawdy. Wręcz odwrotnie, pojawić się mogą tylko tam, gdzie rozpadły się dotychczasowe fundamenty systemów etycznych, na gruncie których wzrastać mogła kultura.
[1] Zob.: CA 36 – opis zjawiska konsumizmu, oraz: J. Höffner, Chrześcijańska nauka społeczna, Kraków 1998.
[2] Cyt. za: Paweł Śpiewak, W strone dobra wspólnego, Warszawa 1998, s. 60.