Wyobraźmy sobie następującą sytuację: przy kratkach konfesjonału klęka mężczyzna i wyznaje, że usłyszał głos, który żąda od niego, żeby zabił w ofierze swojego syna. Ksiądz profesor jest spowiednikiem Teologia polityczna, 2005-2006
D.K.: Jest coś zastanawiającego w fakcie, że w porządku patriarchów Abraham jest przed Mojżeszem. Tak jakby w Świetle wiary przekroczenie prawa było przed prawem, jakby gotowość do odrzucenia najbardziej podstawowych intuicji moralnych poprzedzała dziesięć przykazań. Czy to przypadek, czy też jest w tym jakaś głębsza myśl?
T.W.: Pewnie jest, tylko myślę, że niekoniecznie w sensie takiej pedagogiki, która mówi: najpierw rzecz bardziej zasadnicza, potem bardziej szczegółowa. Myślę, że trzeba traktować każdą taką historię jako zupełnie jednostkową, a jednocześnie połączoną z wszystkimi innymi. Dlatego nie próbuję tworzyć wobec niej nadrzędnej „porządkującej teorii”. Mam odruchowy opór przed czymś takim. Sądzę natomiast, że pewna wskazówka tkwi w tym, że to Abraham jest nazywany naszym ojcem w wierze. Jest to bardzo prosta i podstawowa intuicja. Historia, o której mówimy, jest fundamentalną sytuacją spotkania z Bogiem, w której może się znaleźć naprawdę każdy. Nie każdy musi się znaleźć w sytuacji, w jakiej znalazł się Izrael z Mojżeszem, a w tej, w której znalazł się Abraham – każdy. Ale nie chodzi o szczegółowe wydarzenie z całą jego niezwykłością i grozą, tylko o zupełnie podstawową sytuację człowieka spotykającego się z Bogiem, który wzywa.
M.C.: Czy ta kolejność nie mówi nam jednak czegoś istotnego na temat prawa w ogóle?
T.W.: Nie czuję się mocny w teorii prawa, ale wydaje mi się, że tak. Ona mówi, że najpierw trzeba wiedzieć, jak ruszać rękoma i nogami, a dopiero potem można znajdować lub tworzyć takie czy inne szczegółowe porządki i prawa.
M.C.: Mam na myśli problem o wiele bardziej dramatyczny. Jeśli sytuację Abrahama traktować nie jako próbę i nie jako hipotetyczne wydarzenie, nie jako alegorię czy mit – to trzeba zapytać, jaką wartość w Świetle tego wydarzenia nabierają prawa, którymi my w życiu się kierujemy. Nie tylko nakazy Boskie, ale prawa w ogóle, także w życiu społecznym i politycznym.
T.W.: Oczywiście, swego rodzaju relatywizacja prawa tu następuje. Ale nie jest to dobre określenie. W gruncie rzeczy nie chodzi o relatywizację, tylko o pokazanie prawu jego właściwego miejsca. Jest to taka sytuacja, wobec której prawo czy też reguła nie może zająć miejsca, jakie sobie czasem rości.
D.K.: Bez tej relatywizacji, bez Abrahama pobożny Żyd nie byłby w stanie zaakceptować orędzia Chrystusa. Gdyby Abraham nie poprzedza ł Mojżesza i Zakonu, to myśl o odnowieniu Zakonu, zniesieniu starych reguł byłaby nie do przyjęcia. Historia Abraham to sygnał, że Bóg może zmieniać kształt Przymierza.
T.W.: To prawda, i tak też trzeba to rozumieć.
D.K.: Antyabrahamowe w tym sensie jest to, co potocznie nazywamy faryzeizmem. To zamknięcie Boga w prawie. Tu ujawnia się, że fundament leży głębiej.
T.W.: Można by najprościej powiedzieć, że prawo ma miejsce w wolności, ale łatwo można byłoby fałszywie to zrozumieć – na zasadzie: najpierw wolność, potem regulacje prawne. To nie tak. Prawo ma miejsce w wolności, a to znaczy, że jeśli nie ma miejsca w wolności, to w ogóle jest pozbawione swego zasadniczego sensu i uzasadnienia, staje się albo tylko sposobem narzucania się władzy, albo jedynie dowolną umową między ludźmi.