Wyobraźmy sobie następującą sytuację: przy kratkach konfesjonału klęka mężczyzna i wyznaje, że usłyszał głos, który żąda od niego, żeby zabił w ofierze swojego syna. Ksiądz profesor jest spowiednikiem Teologia polityczna, 2005-2006
Dariusz Karłowicz: Wyobraźmy sobie następującą sytuację: przy kratkach konfesjonału klęka mężczyzna i wyznaje, że usłyszał głos, który żąda od niego, żeby zabił w ofierze swojego syna. Ksiądz profesor jest spowiednikiem.
Ksiądz Tomasz Węcławski: Zwykle duszpasterz traktuje to jako znak braku równowagi umysłowej. To jest pierwsza reakcja. Dziś jestem przygotowany. Panowie uprzedziliście mnie o temacie rozmowy. W innych warunkach byłbym zaskoczony, dlatego najpierw spróbowałbym nawiązać zwykłą rozmowę, żeby zobaczyć, co się dzieje.
D.K.: Przyjmijmy, że nie ma żadnych oznak choroby umysłowej. Poważny, zrównoważony człowiek, więcej, cieszący się uznaniem, ba! autorytetem, przychodzi do księdza i mówi, że chce zabić swoje dziecko, bo tak mu powiedział Bóg.
T.W.: Jeżeli tak, to muszę postawić pytanie, czy za tym może rzeczywiście stać głos Boży. Oczywiście nie mogę głosu Bożego kwestionować z zasady, ale nie mogę też z zasady przyjąć, że Bóg każe komuś zabić własne dziecko. Myślę, że to w ogóle nie jest kwestia, którą można stawiać od zewnątrz i jako kolejny możliwy przypadek. Będąc w takiej sytuacji, musiałbym spróbować, jesli to jest dla spowiednika w ogóle możliwe, znaleźć się wewnątrz to znaczy usłyszeć ten głos razem z nim. Dopiero na tej podstawie mógłbym spróbować o tym uczciwie rozmawiać, a nie inaczej.
Natomiast w zwyczajnym wypadku, gdy osądzam coś, co penitent uznaje za głos Boży – odwołuję się do zasad tzw. rozeznawania duchów. Muszę zapytać, czy rzecz jest zgodna z przykazaniami Bożymi, a następnie z przyjętymi przez kogoś obowiązkami, odpowiedzialnością itd. W tym wypadku odpowiedź przychodzi natychmiast. Przykazanie mówi: nie zabijaj. Zatem myśl, z którą mam się zmierzyć, nie jest zgodna z przykazaniem Bożym. Odpowiadam więc: taka prośba nie może pochodzić od Boga.
D.K.: Rozumiem, że spowiednik namawiałby Abrahama do nieposłuszeństwa Bogu?
T.W.: Gdy Pan tak stawia kwestię, ukazuje się istota nieporozumienia, które polega na tym, że mamy do czynienia z powołaniem tego oto człowieka, a nie z regułą. Abraham jest sam z tym problemem i Bóg przemawia do niego bez żadnych pośredników. Dlatego powiedziałem, że musiałbym spróbować usłyszeć ten głos razem z nim. Jeśliby się to okazało możliwe, wtedy musiałbym tego głosu słuchać, tak jakby był skierowany wprost do mnie.
D.K.: Można zatem usłyszeć taki głos i może to być głos Boga?
T.W.: Nie mogę takiej sytuacji wykluczyć już choćby dlatego, że mam ten punkt odniesienia, jakim jest Abraham. Ale nie tylko dlatego. Nie mogę jej wykluczyć z zasady. Tyle tylko, że rozmawiamy o tym z natury rzeczy od zewnątrz i musimy wprowadzić pewne reguły, które są niezależne od tej jednostkowej sytuacji. Na tym właśnie polega trudność.
D.K.: Tylko czy jedyną regułą w takiej sytuacji nie jest całkowity brak reguł?
T.W.: Można tak powiedzieć. Moja trudność idzie w tym właśnie kierunku. Dałoby się zastosować jedną regułę, ale właśnie pod tym warunkiem, że znajdziemy się całkowicie wewnątrz tej sytuacji, mianowicie logikę wiary. Zgodnie z nią, jeżeli jesteśmy z całą otwartością przekonani, że Bóg to mówi, musimy być z równą otwartością przekonani o tym, że mamy na głos Boga odpowiedzieć. Nie jest to jednak reguła w zwyczajnym sensie tego słowa, ale za każdym razem konkretna sytuacja i wyjście poza nią w każdym wypadku niszczy tę sytuację - sprowadza ją do absurdu.