Przez długi czas powtarzaliśmy sobie tę przysięgę codziennie. Pamiętam, że była to trudna decyzja, by się zgodzić na małżeństwo. Był to krok, który pieczętował niewiadomą. Ale była też duża pewność, że to jest droga, której Pan Bóg dla mnie chce. Czas serca, 101/2009
Czym były dla Was narodziny dzieci?
Anna: To cała epopeja. Przede wszystkim bardzo chcieliśmy rodzić w domu – to był mój pomysł. Zdecydowanie byłam osobą najbardziej zaangażowaną w poród (śmiech). Bałam się szpitala. Szukaliśmy osoby profesjonalnej, medycznej, po całej Polsce, bo to nie jest popularna rzecz… Tylko Tobiasz rodził się w szpitalu, bo się nie spieszył i trzeba było go pospieszyć. Mieliśmy tam bardzo dobrą położną, która nam pomagała bardzo dyskretnie.
Ale jednak to nie to samo, co w domu. Po prostu jest się w domu, obok jest mąż, który słucha oddechu i mówi: „Żono, czas wezwać położną, bo poprzednio jak tak oddychałaś…”. Zupełnie inny klimat. Oczywiście jest zawsze jakieś ryzyko, ale to na naszą odpowiedzialność – jak wychowywanie dzieci, wysyłanie ich na wycieczki. Poród wiąże się z jakimś bólem, cierpieniem. Mimo szaleństwa, które dzieje się we mnie, jest cisza wokół mnie… Dzieciaki rano przyszły, miały „na świeżo” siostrzyczkę. Mogły się przywitać, przytulić.
Tomasz: Mamy nagrane reakcje dzieci, jak reagują na swoje rodzeństwo gdy je widzą po porodzie. Dom – jakież to jest naturalne miejsce na narodziny dzieci...
Anna: Poród w domu to bardzo swojskie, naturalne przeżycie.
Jakie są Wasze dzieci?
Tomasz: Dzieci są żywe – to określenie, które też znajomi podkreślają.
Anna: Tobiasz – najstarszy, prawie lat 9, naczelny piłkarz naszego domu, maniak futbolowy, dzieciak bardzo zdolny i ambitny. Naprawdę fajny z niego gość. Uwielbia Garfielda, ma mnóstwo pomysłów. Lubi majsterkować.
Tomasz: Tobiasz jest typowym mężczyzną, czyli ma też męski porządek w pokoju(śmiech).
Anna: Maja to 200-procentowa dziewczynka. Wiek taki, że trzeba się stroić i dbać o makijaż(śmiech). I mieć czysto w pokoju. Ulka jest natomiast egzemplarzem najsłodszym. Najbardziej rozpieszczona i niedopilnowana jako trzecie dziecko w rodzinie. Trzepocze rzęsami tak, że wszystko się jej wybaczy.
Największy pechowiec w naszym domu i ma częste kontakty ze służbą zdrowia (śmiech): to kawę sobie na plecy wylała, to wargę sobie rozwaliła i trzeba było zeszyć, to wsadzi gdzieś paluchy między drzwi. A Dominika – ksywka „Dzidziuś” - to najlepszy egzemplarz, jaki mógł się trafić.
Naprawdę, co jedno dziecko to było spokojniejsze i rozumiało swoje miejsce w rodzinie i dawało mamie więcej czasu. Dominika wie, że jest czwarta, a nie pierwsza i jedyna. Dziecko łatwe w obsłudze, że tak powiem, choć też już dwa razy wylądowała w szpitalu. Ale musimy powiedzieć, że co dziecko to inny człowiek i nie można stosować szablonów wychowawczych, każde trzeba rozpoznać.
Tomasz: Dominika jest bardzo słodziutka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.