Świątynia Opatrzności Bożej wciąż ma pecha. Tygodnik Powszechny, 15 lipca 2007
Ale jak prawie wszystko w tej inwestycji, także wybór metody utwardzenia terenu jest kwestionowany. – Kościoły to najtrudniejszy typ budowli, a ten szczególnie – przyznaje jeden z inspektorów (prosi o niepodawanie nazwiska). – Wibroflotacja, czyli zagęszczanie gruntu, to chyba najdroższa technologia w Polsce. Ktoś musiał popełnić na którymś etapie błąd, bo w trakcie prowadzenia prac nie może się okazać, że grunt może nie wytrzymać. Być może pomylono się w dokumentacji, może to też wina zmiany projektu. W każdym razie zastój w budowie wiąże się z tą sprawą.
– Według sporządzonej dla nas ekspertyzy wibroflotacja jest najlepszą metodą, jaką można zastosować przy tej inwestycji – odpowiada ks. Bekus.
Nikt z zarządu firmy Z.Marciniak nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Otrzymujemy jedynie ogólną informację, że „tę budowę traktuje jako największe wyzwanie realizacyjne z punktu widzenia technicznego". „Mimo wrzawy medialnej związanej z tym projektem – zapewnia zarząd – gdyby jeszcze raz rozstrzygano taki przetarg, to również byśmy do niego przystąpili, aby móc budować Świątynię".
A niektórzy uważają, że kłopoty z wykonawcą to część fatum, które od początku ciąży nad tą budową. – Chyba nie było roku, żeby coś się nie działo – opowiada jeden z księży z fundacji. – Taki widać los tej świątyni.
Pierwszy był Licheń
Problemy, z którymi boryka się fundacja, nie są nieznane. Przez wiele lat, mimo oporu władz samego zakonu i trudności finansowych, marianin ks. Eugeniusz Makulski budował w Licheniu największą świątynię w Polsce. – Środki finansowe to efekt życzliwości milionów ludzi, w naszym przypadku mieliśmy może nawet 30 mln darczyńców – tłumaczy ks. Zbigniew Krochmal, ekonom licheńskiego sanktuarium.
W przypadku tamtej inwestycji zbieranie funduszy rozpoczęło się dobre dziesięć lat przed samym rozpoczęciem budowy. – Ludzie wspierali nas tym, co mieli, często były to drobne sumy. Każdy z ofiarodawców mógł liczyć na modlitwę i list z podziękowaniem. Przez lata trwania inwestycji wysłano ich pewnie miliony. Najpierw pisane ręcznie, potem na maszynie przez kalkę, wreszcie za pomocą komputera. – Wiedzieliśmy, że te listy są czytane nie tylko przez nich samych, ale przez całe rodziny, sąsiadów, przyjaciół – mówi ks. Krochmal. – Pisaliśmy do różnych miast w kraju i za granicą. Staraliśmy się z nimi utrzymywać kontakt, rozmawiać – ten dialog sprawia, że oni czują się częścią tego dzieła i mają świadomość, iż bez ich pomocy i Bożego błogosławieństwa nic by tutaj nie stanęło. Proszę spojrzeć: kościół zbudowano, a dary nie przestają płynąć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.