Katolicka kamasutra czy chrześcijańska tantra

Karani jesteśmy przez nasze grzechy, a nie za nie. Sprowadzenie etycznego dyskursu o seksie i seksualności do tego, co „nie wolno”, jest teologicznym i duchowym błędem przypominającym sprowadzanie chrześcijaństwa do nauki o grzechu. Tygodnik Powszechny, 21 czerwca 2009


Jeszcze do niedawna czerpanie przyjemności ze stosunku płciowego, nawet w pobłogosławionym przez Kościół małżeństwie nieużywającym środków antykoncepcyjnych, było jeśli nie grzechem, to słabością. Ścieżką nadobowiązkową, ale za to „świętszą” było unikanie przyjemności. Stosunek płciowy miał prowadzić do prokreacji i pośrednio do zaspokojenia potrzeb mężczyzny, bo seksualność kobieca sama w sobie nie istniała. Miała być odzwierciedleniem męskich fantazji.

Seks małżeński był zbiorem jednoelementowym, a w kościelnej katechezie seksualność ograniczała się do „stosunku płciowego”. A skoro stosunek miał prowadzić jedynie do prokreacji, oznaką świętości, a przynajmniej dobrej woli w stosunku do Boga było unikanie przyjemności w jego przeżywaniu.

Zmaltretowana przyjemność

Ci bardziej zalęknieni, żeby mieć zupełną pewność, że współżyjąc, nie obrażą Boga, nalegali na współmałżonków, aby przed stosunkiem płciowym pomodlili się wspólnie w celu jego „uświęcenia”. Trudno bowiem usunąć przyjemność z czynności, w którą ona jest ze swej natury wpisana. A gdyby w wyniku takiej małżeńskiej modlitwy pojawiła się świadomość, jak bardzo się jest sfrustrowanym i zubożonym przez brak satysfakcji seksualnej, lęk przed karą wieczną miał być zaporą przed szukaniem rozkoszy.

Nie dziwi mnie więc ani popularność książek takich jak „Seks, jakiego nie znacie” o. Ksawerego Knotza, ani uporczywa walka mojego redakcyjnego kolegi Artura Sporniaka, który na różne sposoby pokazuje, że musimy w Kościele przemyśleć na nowo problem seksualności („Seks, jakiego nie zna Kościół”, „TP” 22/09).

Biorąc pod uwagę, że przez długie wieki duchowni wypowiadający się na temat miłości i małżeństwa byli strażnikami prawa, rzecznikami przykazań i sędziami powinności, w działalności o. Knotza widzę nową jakość duszpasterską w polskim Kościele. Słuszna jest uwaga, że „Kościół o seksie nie mówi. Kościół o seksie naucza. Stąd przepaść między kaznodziejami a wiernymi”.

Po lekturze Knotza i Sporniaka czytelnik lepiej będzie rozumiał, dlaczego z kościelnych ambon czy w salkach katechetycznych nie usłyszymy, że brak autentycznej rozkoszy to istotne zubożenie człowieczych doznań. Tak nauczał w „Summie” Tomasz z Akwinu (2-2 q. 142 a. 1) i uważał ponadto, że w pierwotnym stanie ludzkości, sprzed Upadku, rozkosz seksualna była czymś jeszcze większym (1 q. 98 a. 2 i 3).

Doktor Kościoła z naciskiem podkreślał, że ludzie potrzebują przyjemności jako remedium na wszelkie smutki i troski (1-2 q. 31 a. 5 ad 1), i przekonywał, że w takim stopniu, w jakim rozsądne zachowanie wymaga aktywności cielesnej, człowiek powinien jej zażywać (2-2 q. 142 a. 1 i 2), ponieważ Bóg dał nam zmysły po to, byśmy mogli się rozkoszować Jego stworzeniem. Fundamentalną przesłanką wywodów Akwinaty na temat prawa naturalnego, nie tylko w odniesieniu do seksualności i płciowości, było to, że podstawą moralności jest struktura naszej natury i jej potrzeb.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...