Okres starości to czas dziesiątków tysięcy małych zakończeń, wszystkiego, z czego składa się życie. To ogołocenie jest bardzo potrzebne. Może to część pokuty, jaka się należy? Część wiedzy o sobie, która jest potrzebna? Powściągnięcie swoich rozbrykań, zawrócenie cuglami z egoistycznych dróżek? Znak, 11/2006
Wiara jest więc dla Pani nadzieją…
O tak, główną nadzieją. Mój świat już odszedł. Podróże, ciągłe wtapianie się w coś nowego to już przeszłość... Skończyło się już czytanie książek, bo tracę w galopującym tempie wzrok. Co mi daje nadzieję? Przede wszystkim obecność kogoś najbliższego, czyli mojego męża, który jest cudownym człowiekiem, z którym i jeździć, i chodzić, i żyć, i patrzeć na siebie, i czytać książki, i myśleć razem było czymś najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu. Poza tym wiara… Źle bym się czuła, gdybym jej nie miała – w mojej sytuacji odchodzącego już z tego życia człowieka. Jestem teraz w takim momencie, kiedy zamykają się różne furtki, okienka, urywają się nitki, coraz mniej widać, coraz mniej sił, coraz trudniej się oddycha…
Ostatnio bardzo mnie pocieszyło to, co znalazłam u księdza Hryniewicza i Halíka – zrozumienie dla wątpliwości, które są czasami rękojmią trwałości. Bardzo odpowiada mi termin: „ogołocenie”, kenoza. Okres starości to czas dziesiątków tysięcy małych zakończeń, wszystkiego, z czego składa się życie. Myślę, że to ogołocenie jest bardzo potrzebne. A czymże było zakończenie misji Chrystusa na ziemi? Było ogołoceniem, bo to było nie tylko cierpienie, ale również ludzkie rozgoryczenie z powodu odrzucenia, bezsilności, niemocy. To ogołocenie jest do czegoś potrzebne, jest zapisane w tych najwyższych planach. Może to część pokuty, jaka się należy? Część wiedzy o sobie, która jest potrzebna? Powściągnięcie swoich rozbrykań, zawrócenie cuglami z egoistycznych dróżek? Stopniowe ogołacanie człowieka ma ogromny sens.
Pamiętam taki moment z dzieciństwa, miałam wtedy cztery lata, kiedy byliśmy z rodzicami całą zimę na Riwierze we Francji. W mieszkaniu był taki piecyk, który rozgrzewał się do czerwoności. Babcia chciała coś gdzieś postawić, a ja mówię do niej: Babciu, tu połóż, i łapą na ten rozżarzony piecyk. Wrzasnęłam z bólu. Babcia zaczęła mnie uspokajać – to minie… A ja na to: Cóż mnie to obchodzi, że minie, jeżeli mnie w tej chwili boli! Człowiek miewa czasem takie bunty, że co z tego, że to się wszystko kiedyś wyjaśni, skoro teraz boli. Myślę, że to ogołacanie jest po to, aby w tych momentach człowiek sam się za cugle pociągnął.
Ale w sumie – pięknie było…
Jest…
Tak, jest. Właśnie dlatego, że było – jest.
Rozmawiała: Anna Głąb
***
Ewa Szumańska - ur. 1921, pisarka, podróżniczka, autorka utworów dramatycznych, reportaży i słuchowisk radiowych. Wydała m.in.: Ślady na oceanie (1963), Przygoda w Lagos (1964), Tunes, Tunes, (1979), Obecność (1992), Skrwawione wzgórza Afryki (1996).