Ewangelia jest jedną wielką obietnicą zbawienia i wezwaniem do tego, żeby się na nie otworzyć. Po to zaś Jezus tak często mówił o potępieniu wiecznym, żeby możliwie nikt się do piekła nie dostał, żeby nikt tego wyroku nie usłyszał. Znak, 1/2007
Adam Workowski: Ale to nie jest przecież jedyna perspektywa: zadaniem teologów jest też spojrzenie na świat również z perspektywy Pana Boga. Na tym polega drapieżność teologii i filozofii, że o sprawach ostatecznych mówią z obu tych punktów widzenia. Stąd biorą się różne teorie, modele eschatologiczne, rozwijane nierzadko przez ludzi niezwiązanych z Kościołem, czasem nawet ateistów. Możemy się zatem w tych kwestiach uczyć także od pogan...
Jednak o nasze przeznaczenie ostateczne – to znaczy: moje, twoje i całej ludzkości – jako chrześcijanie pytamy, zawierzając temu objawieniu, jakie się dokonało w Chrystusie i zostało zapisane w natchnionym przez Ducha Świętego Piśmie, i które jest rozpoznawane przez kolejne pokolenia Kościoła. Nie wierzę poszukiwaniom prowadzonym pod hasłem: „tak mi się wydaje” czy nawet: „tak podpowiadają mi moje doświadczenia duchowe”.
Po drugie: niezależnie od tego, w co ludzie wierzą czy nie wierzą, jedno jest pewne: Pan Bóg stworzył wszystkich ludzi. A jeśli stworzył, to kocha – kocha również niewierzących, a nawet tych, którzy Go nienawidzą. Jest w nas wszystkich coś takiego, co tradycja chrześcijańska nazywała capacitas Dei, otwarcie na Boga, pragnienie Boga. Chodzi o prawdę zawartą w nas, w samym naszym istnieniu, że nie zrealizujemy siebie inaczej jak tylko w Bogu. Ponieważ Bóg jest miłością, wobec tego – jak to przypomniał ostatni sobór – „człowiek nie zrealizuje się inaczej niż przez bezinteresowny dar z samego siebie” (KDK 24).
A co do poszukiwań nie rozświetlonych światłem Bożego objawienia, owszem, niekiedy są one oparte o intuicje, autentycznie zawarte w ludzkiej naturze, ale bywa i tak, że prowadzą one raczej na manowce. Na przykład Grecy po prostu się mylili, sądząc, że ciało jest więzieniem duszy, a w najlepszym razie jej rusztowaniem, i tylko dla duszy spodziewając się nieśmiertelności. Albo jeśli ktoś, powiedzmy, wierzy w reinkarnację, to jakkolwiek może mu ona pasować do jego wyobrażeń na temat świata, jest to perspektywa, od której ja, jako chrześcijanin, muszę się zdystansować. Bo wierzę, że jestem stworzeniem Bożym – cały, wraz z tym, co we mnie duchowe, i z tym, co cielesne – i wierzę, że Bóg chce mieć mnie całego, również w moim ciele, na wieczność.
MB: Ojcze, spróbujmy zmierzyć się z najbardziej podstawowymi kwestiami chrześcijańskiej eschatologii. Wielu wiernych, nawet dobrze wykształconych, ma kłopot z dość skomplikowaną „procedurą” pośmiertną. Zadają sobie na przykład pytanie, dlaczego Pan Bóg przewidział dla nas aż dwa sądy: szczegółowy, zaraz po śmierci, i ostateczny, wraz z końcem świata.
Pismo Święte ani razu nie mówi jednocześnie o obu tych sądach, natomiast niektóre zawarte tam stwierdzenia podpowiedziały Kościołowi, że na sądzie Bożym staniemy zaraz po śmierci. Na przykład czytamy w Liście do Hebrajczyków: „Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (9, 27); również apostoł Paweł spodziewał się życia wiecznego bezpośrednio po śmierci (por. Flp 1, 21–24; 2 Kor 5, 6–8). Z kolei kiedy indziej Pismo Święte mówi o sądzie Bożym nad całą ludzkością, który będzie podsumowaniem całej naszej ludzkiej historii: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów” (Mt 25, 31n).