Ewangelia jest jedną wielką obietnicą zbawienia i wezwaniem do tego, żeby się na nie otworzyć. Po to zaś Jezus tak często mówił o potępieniu wiecznym, żeby możliwie nikt się do piekła nie dostał, żeby nikt tego wyroku nie usłyszał. Znak, 1/2007
MB: Czy nie byłby to wyraz najwyższej i bezwarunkowej miłości Bożej, gdyby Pan Bóg stworzył świat od razu jako królestwo Boże, a ludzi od razu wiekuiście szczęśliwych? Jeśli taki raj, w którym człowiek, obdarzony wolnością, nie może popełnić grzechu, jest niemożliwy, to niemożliwa jest tym samym rzeczywistość zbawienia. A jeśli jest on możliwy, dlaczego Bóg od razu takim rajem świata nie uczynił?
Stoimy tu wobec problemu trochę językowego, trochę logicznego. Polega on na tym, że wszechmoc Boga tym się między innymi wyraża, iż pewnych rzeczy On nie może. Nie dlatego, że nie jest wszechmocny, ale dlatego, że my pewnych aspektów wszechmocy Boga nie umiemy opisać inaczej niż za pomocą paradoksu, że On czegoś nie może. I tak na przykład Bóg nie może przestać istnieć, nie może nikogo skrzywdzić, nie może kłamać, nie może też stworzyć osoby jako już kochającej. Bo taka jest natura miłości, że nie da się jej w nikogo wprogramować; ona musi płynąć z osoby, musi być przez nią dobrowolnie wybrana. Bo Bóg, stwarzając człowieka, posunął się do granicy absurdu: miłość jest przecież czymś boskim, tymczasem Bóg postanowił, żeby miłość była również w niektórych Jego stworzeniach. To naprawdę coś niezwykłego, że On na nas spogląda z miłością. Panowie zapewne pamiętają wyznanie Sartre’a, jak został ateistą – moim zdaniem, on proroczo przewidział straszliwość świata stworzonego przez komputery. Sartre’a przeraziło to, że Bóg wszystko obserwuje, że nic się przed Nim nie ukryje. A przecież Bóg wszechobecny i wszechwidzący patrzy na nas z miłością. Z miłością prawdziwą – ani jako „zakochany w naszych grzechach”, ani jako sędzia wydający wyroki, ale jako naprawdę kochający człowieka, cieszący się wszystkim, co w nas dobre, smucący się naszymi grzechami, gniewający się z ich powodu…
AW: Bardzo niewielu teologom udaje się zachować tę równowagę między miłosierdziem i sprawiedliwością. Kiedyś teorie piekła i nieba łączyły świadectwa wiary z myśleniem ludzi wierzących i niewierzących. Brakuje mi dziś takiego myślenia o sprawach ostatecznych, które dąży do zbudowania syntezy – wykorzystując nie tylko genialne intuicje świętych i myślicieli, ale również najbardziej fantastyczne teorie, które plączą się dzisiaj po ludzkich głowach. Wydaje mi się, że nawet w pustej ludzkiej ciekawości „innego świata” kryje się rodzaj ekscytacji i niepokoju, który otwiera oczy na sprawy ostateczne, a może być nawet niejasnym wychyleniem w kierunku Boga. Współczesne spory polskich teologów prowadzą raczej do polaryzacji stanowisk i „sporów partyjnych” niż do budowania współczesnej syntezy naszego myślenia o sprawach ostatecznych.
Myślę, że ma Pan trochę racji, a trochę jej nie ma, ale nie będziemy przecież rozpoczynać nowej rozmowy. A jeśli idzie o teologię, czym jest i czym powinna być, osobiście podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisał na jej temat niejaki Balaj, syryjski ksiądz z V wieku:
Gdy za Nim wypatrujesz – jest cały w niebie;
gdy pobożnie szukasz – jest cały na ziemi.
Gdy będziesz żywił pychę – będzie ci za wysoki;
gdy Go będziesz kochał – zbliży się do ciebie.
Gdy pragniesz badać – oto jest On w niebie;
ale gdy wierzysz – oto jest w Kościele.
Rozmawiali Adam Workowski i Michał Bardel
***
Jacek Salij OP - ur. 1942, teolog, prof. dr hab., wykładowca teologii dogmatycznej w UKSW, członek Komitetu Nauk Teologicznych PAN, publicysta, tłumacz, popularny duszpasterz, laureat Nagrody Stowarzyszenia Wydawców Katolickich „Feniks” (2004). Ostatnio wydał: Listy szóste (2004), Patriotyzm dzisiaj (2005).