Jezus historyczny w perspektywie dogmatycznej

Jeśli wierzymy, że chrześcijaństwo opiera się na tym, iż w „pełni czasu” Bóg wszedł w ludzką historię jako prawdziwy człowiek, działający w niej ludzki podmiot, to dzieje tego człowieka mają fundamentalne znaczenie dla zrozumienia chrześcijaństwa. Znak, 4/2009



Czy zatem kolejne pokusy osłabiania roli człowieczeństwa Jezusa, poczynając od głoszącego pozorne tylko ciało doketyzmu, poprzez apolinaryzm, zastępujący boskim Logosem ludzką duszę Jezusa, i monofizytyzm, uznający absolutną dominację boskości w Chrystusie, aż po monoteletyzm, odmawiający Mu ludzkiej woli, nie były w istocie swoistymi próbami ucieczki od radykalizmu wiary we wcielenie? I czy wobec badań nad historycznym Jezusem, w ramach których zarysowuje się ludzki jak chyba nigdy dotąd Jego wizerunek, nie należy wręcz oczekiwać ponownego nawrotu tej samej w istocie pokusy? I czy czasem chrześcijaństwo nie zostało już przez tę pokusę ukąszone?

Ślady takiego ukąszenia widać – moim zdaniem – bodaj najwyraźniej w tezach Rudolfa Bultmanna (1884–1976), który wobec zideologizowania i w dużej mierze antychrześcijańskiego charakteru pierwszego etapu badań nad historycznym Jezusem postulował w pierwszej połowie XX wieku całkowitą niemożność dotarcia do historii Jezusa, do Jego życia i osobowości, ponieważ – jak twierdził – autorzy Ewangelii nie okazują zgoła żadnego nimi zainteresowania.

Istotny jest dla nich wyłącznie niosący Boże zbawienie Chrystus obecny w chrześcijańskim przepowiadaniu… A kwestia związku tej „wirtualnej” figury z Jezusem z Nazaretu nie da się rozstrzygnąć i zresztą nie ma większego znaczenia dla wierzących. Nietrudno zauważyć, że dokonuje się tutaj usunięcie – nawet niezbyt zawoalowane – realnego, historycznego człowieczeństwa Jezusa z Nazaretu poza obszar zainteresowania chrześcijaństwa, jakby w ramach nowej, niemetafizycznej tym razem mutacji doketyzmu.

Od takiej postawy niedaleko już do specyficznej wersji fundamentalizmu: „Niech sobie historycy badają do woli, my (chrześcijanie) i tak wiemy swoje; a jeśli historia ustali co innego, tym gorzej dla historii”. Pewnie pod tezą sformułowaną w tak szorstkiej formie niewielu chrześcijan by się podpisało (a może tylko jestem nadmiernym optymistą?), lecz czy jej najróżniejsze wersje soft nie krążą już w rzeczywistości w niejednej wspólnocie i niejednej głowie?

Problem katolickiego „opóźnienia”

Refleksji katolickiej udało się wprawdzie zachować spory dystans wobec tez Bultmanna (choć był to dystans nie tyle merytoryczny, co spowodowany raczej niechęcią do protestanckich korzeni jego myśli), to jednak musiała się ona, mniej więcej w tym samym czasie, mierzyć z analogicznym problemem.

Liczne w XVIII i XIX wieku przypadki antykatolickiej instrumentalizacji badań historycznych wytworzyły w Rzymie atmosferę głębokiej podejrzliwości wobec stosowania metod historycznych w teologii w ogóle, a w odniesieniu do Jezusa w szczególności. Nie czas rekonstruować całości tego złożonego procesu. Dość przypomnieć, że Pius X w 1910 roku nałożył na kler obowiązek składania „przysięgi antymodernistycznej”, w której znajdujemy między innymi następującą deklarację:

Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin występuje w podwójnej roli: jednej człowieka wierzącego, a drugiej historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, albo stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe – byleby tylko wprost im się nie przeczyło.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...