Jeżeli ktoś nie ma grzechu ciężkiego, to myślę, że wystarczy spowiadać się, powiedzmy, w przedziale od miesiąca do kwartału. Spowiedź raz do roku to trochę za rzadko. Pamiętajmy, że ten sakrament nie tylko oczyszcza, ale i odświeża wiarę, ma moc uzdrawiającą List, 3/2009
Jak często, Ojca zdaniem, należy się spowiadać?
To zależy od okoliczności. Jeśli ktoś jest skrupulantem, nakazuję spowiedź nie częściej niż co miesiąc, bo on najchętniej przychodziłby codziennie. Co więcej, powinien mieć stałego spowiednika, wobec którego będzie bezwzględnie posłuszny. Jeżeli usłyszy od niego: „To nie jest grzech”, musi uznać, że tak właśnie jest.
Jeżeli ktoś nie ma grzechu ciężkiego, to myślę, że wystarczy spowiadać się, powiedzmy, w przedziale od miesiąca do kwartału. Spowiedź raz do roku to trochę za rzadko. Pamiętajmy, że ten sakrament nie tylko oczyszcza, ale i odświeża wiarę, ma moc uzdrawiającą. Wracając do mojego porównania: mieszkanie nie tylko jest zamiecione, ale i odmalowane.
Do tego dochodzą jeszcze spowiedzi okolicznościowe, np. przedślubne.
Nie wiem, czy to, co robię, jest bardzo poprawne, ale jeśli ktoś mi mówi, że jest to spowiedź przedślubna i podsuwa karteczkę, to pytam: „Chcesz się wyspowiadać, czy chodzi ci tylko o podpis?". Najczęściej słyszę: „Chcę". Jest taki schemat dotyczący mężczyzn: on jest kawalerem, poszedł do wojska, potem znów kawalerka, teraz ma 27 lat i tak go przycisnęło, że znalazł sobie kobietę i to będzie dobra żona. Ona go tu nawet przyprowadziła, właściwie miała rację, i dlatego on chce się wyspowiadać. Komuś takiemu trzeba pomóc w spowiedzi, a nie „porykiwać" na niego.
Zdarzyło mi się jednak kilka razy, że ktoś powiedział, że wcale nie ma ochoty na spowiedź. „Po co bierzesz ślub kościelny?" - zapytałem wtedy. „Bo ona chce". Dobrze - podpisałem i niech sobie idzie. Myślę, że gdybym go wyrzucił albo czynił pozory spowiedzi, byłbym nieuczciwy wobec niego i odegnałbym go od konfesjonału na długi czas. Natomiast jeżeli mu powiem: „Jak się zastanowisz, zawsze możesz przyjść, ale skoro teraz nie jesteś gotowy, to ja ci podpiszę, żeś przyszedł i Szczęść Boże" - może kiedyś wróci. Myślę, że to jest rozwiązanie, że tak powiem, duszpastersko rozsądne.
Inną popularną okazją do spowiedzi z karteczkami są pierwsze piątki.
To jest historyczna praktyka, bardzo piękna, ale w naszej tradycji dominikańskiej nieobecna. Uważam jednak, że nie jest do końca roztropnym pomysłem wychowywać dzieci w poczuciu winy, że nie uczestniczą w tych nabożeństwach i za wszelką cenę pilnować „zbierania" kolejnych piątków. Wprowadzanie w wiarę powinno się odbywać naturalnie, przez przykład bliskich. Jeżeli dziecko widzi, że rodzice chodzą do Komunii albo do spowiedzi w pierwsze piątki, to będzie chciało robić to samo.
Mój pierwszy kryzys religijny miałem w wieku 9 czy 10 lat i był on związany właśnie z takimi nabożeństwami. W czwartek, przed pierwszym piątkiem, była tzw. godzina święta, czyli adoracja Najświętszego Sakramentu. Podczas wystawienia ksiądz czytał z książeczki jakieś bardzo mądre rzeczy i to było strasznie nudne, nic nie rozumiałem, a musieliśmy klęczeć i słuchać.
A potem trzeba było śpiewać: „Ile minut w godzi-i-i-i-nie, a godzin w wieczno-o-o-ości, tylekro-o-o-oć bądź pochwa-a-a-a-lon, Jezu ma-a-a-aaa miłości…". Któregoś razu, w czasie takiego śpiewania, wyobraziłem sobie, że tak będzie po śmierci. Pobiegłem do mamy i powiedziałem, że jeśli w niebie będzie cały czas takie nabożeństwo i ja tam będę klęczał ze złożonymi rękami, to nie chcę już być ministrantem. Mama w płacz, ojciec też nie był zadowolony, ale na szczęście uratował mnie brat, który powiedział: „Mamo, zostaw go, bo tak się produkuje ateistów". Mama dała mi spokój i, proszę, zostałem ministrantem, a potem nawet księdzem…
*****
o. prof. dr hab. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin, filozof religii, historyk sztuki, wykładowca PAT, UJ i Kollegium Filozoficzno-Teologicznego oo. Dominikanów w Krakowie, ceniony duszpasterz i kaznodzieja
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.