Starość, czyli młodość

Z chrześcijańskiego punktu widzenia starość to młodość. Parafrazuję tu słowa Jana Pawła II, który kiedyś powiedział, że on się nie starzeje – przeciwnie, jest coraz młodszy, ponieważ coraz bardziej zbliża się już do Boga. Wiara zmienia perspektywę patrzenia na świat i na człowieka. Więź, 10/2005




Doskonale to rozumiał Jan Paweł II – kochał Boga, który mieszkał w nim, który mieszka w każdym człowieku. Miłość to nie tylko aktywność, ale również dobrze pojęta bierność, czyli jeśli kocham swoich bliskich – to również pozwalam, aby mi pomagali, ufam, że oni również tego pragną i potrzebują. Istnieje przecież miłość przez zaniechanie – jeśli szcześcioletnie dziecko nie umie wiązać sznurowadeł, to dla jego własnego dobra rodzice powinni zaprzestać robić to za nie, tylko cierpliwie je uczyć, razem z nim przetrwać niepowodzenia aż wreszcie się nauczy. Starszy człowiek powinien zgodzić się na miłość przez zaniechanie – powściągać swoje ambicje i nie podejmować wysiłku ponad siły. Powinien pozwolić, aby pewne rzeczy robili za niego młodsi – taka postawa pomaga również budować wspólnotę.

Mam wrażenie, że poprzez to zaniechanie stary człowiek ma młodemu bardzo dużo do przekazania.

Jeśli będzie naturalnie, bez agresji, sygnalizował swoją słabość, może w ten sposób uczyć empatii. Poza tym ma na nam wszystkim, a zwłaszcza młodym, do przekazania mądrość życiową, której nie zdobędą nigdzie indziej – w internecie, w żadnej szkole ani książce. Zachęcałbym młodych, aby – to chyba pomysł Matki Teresy z Kalkuty – spędzali czas ze starszymi, z dziadkami czy sąsiadami, nawet nie po to, aby im pomagać, ale aktywnie ich słuchać. Starsze osoby w takiej sytuacji wychodzą zazwyczaj ze skorupy lęku i nieufności, pokazują siebie w tym prawdziwym wymiarze, również bolesnym, ale przecież też przynależnym życiu.

Sam po czwartym roku studiów miałem okazję czegoś podobnego doświadczyć, dzięki spotkaniu z panem Olgierdem Domańskim – w latach siedemdziesiątych głośna była sprawa jego rodziny ze względu na walkę, jaką podjął wraz z żoną o edukację swojego głuchoniemego syna. Stał się dla mnie wzorem człowieka, który przeżył swoje życie pięknie i godnie. Takie życie mogło pociągać człowieka bardzo młodego, była w nim szlachetność i niezwykłość.

W tym starym już wówczas mężczyźnie znajdowałem rodzaj niezwykłej pasji. Kiedy jako sędziwy, osiemdziesięciodwuletni już człowiek płynął z Ameryki Południowej do Polski, czytał fascynującą książkę, o którą zagadnął go któregoś dnia kapitan statku. Opowiadał o niej tak zajmująco, że kapitan bardzo się książką zainteresował. Pan Domański poprosił więc o maszynę do pisania i podczas rejsu przepisał książkę w czterech egzemplarzach, a następnie podarował kapitanowi i innym oficerom. Jego geniusz polegał na tym, że po każdym spotkaniu z nim zawsze bolały mnie policzki, ponieważ cały czas rozmawiając byłem nieświadomie uśmiechnięty. Trzeba mieć bardzo duży entuzjazm wewnątrz, żeby coś takiego wywołać u młodego człowieka, który był przecież wobec wszystkiego i wszystkich bardzo krytyczny. Pana Domańskiego poznałem już po śmierci jego żony i syna Michała, doktora rehabilitacji (AWF), kiedy niepokoiło go pytanie: po co zostałem? Rozmawiając z nim i słuchając jego opowieści o życiu, doszedłem do wniosku, że został po to, żeby m.in. mnie to wszystko przekazać. Zmarł w wieku 93 lat.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...