Z chrześcijańskiego punktu widzenia starość to młodość. Parafrazuję tu słowa Jana Pawła II, który kiedyś powiedział, że on się nie starzeje – przeciwnie, jest coraz młodszy, ponieważ coraz bardziej zbliża się już do Boga. Wiara zmienia perspektywę patrzenia na świat i na człowieka. Więź, 10/2005
Chociaż mamy tak niezwykłe wzory, bo przecież zasługą współczesnej medycyny jest to, że włącza starego człowieka w obszar swych zainteresowań. W starożytności nie było to takie oczywiste. W Egipcie ludzi niedołężnych się pozbywano.
Rzeczywiście, grecko-rzymska kultura na przykład odstawiała starego człowieka na boczny tor. Jeśli szwankowało mu zdrowie – twierdzono, że sam jest sobie winien i nie świadczono pomocy medycznej. Przełomem jest to, co zrobił w VI wieku św. Benedykt, który w regule zakonnej swojego zgromadzenia opiekę nad chorym umieścił na samym szczycie: Staranie o chorych stać musi przed wszystkimi obowiązkami i ponad nimi. Jako akt miłodzierdzia wyprzedzała ona nawet modlitwę. Dziś wydaje się to najzupełniej naturalne, jednak w tamtym momencie był to prawdziwy przełom, zupełna zmiana stosunku wobec osób chorych, potrzebujących pomocy, słabych, do których w większości należeli ludzie starzy. Teraz potrzebujemy jednak kolejnego przełomu. Potrzebujemy uczynić rzeczywistością medycyny to, co zapisane jest w Watykańskiej Karcie Służby Zdrowia, wydanej w 1995 roku. Czytamy w niej: pierwszym podstawowym zabiegiem medyczno-sanitarnym jest bycie z drugim człowiekiem. Nie dawanie leków, nie diagnozowanie, ale osobowy kontak z drugą osobą. Ten kontakt bardzo potrzebny jest i staremu, i młodemu człowiekowi, każdemu, kto cierpi, którego choroba napawa zrozumiałym lękiem. Śmierć Jana Pawła II otworzyła mi na to oczy. Okazała się również szczególnym „lekarstwem na życie”. To, co głosił całe swoje życie, dał w swojej śmierci niejako w pigułce, jeszcze raz zastosował.
„Śmierć jako lekarstwo na życie” – to bardzo piękne, jednak ludzie wzbraniają się przed tym lekarstwem. Wielu uważa na przykład, że przed gasnącym już człowiekiem należy zatajać nadchodzącą śmierć.
Wszystko zależy od konkretnego przypadku, sam mam jednak sygnały wdzięczności od moich pacjentów, że daję im odczuć początek takiego procesu. Tu znowu bardzo wiele zależy od tych, którzy towarzyszą umierającemu.
Tutaj wspaniałym wzorem jest Matka Teresa i jej siostry. Czytałam o sytuacji, kiedy to umierający w jej szpitalu człowiek miał podawaną morfinę, ponieważ jego choroba sprawiała, że odczuwał nieznośny ból. Kiedy jednak zbliżała się śmierć, poprosił o odstawienie morfiny – chciał umierać świadomie. Sposób, w jaki był pielęgnowany, w jaki dotykano jego obolałego ciała, sprawił, że chociaż nie był człowiekiem wierzącym, powiedział, że chce świadomie odejść do tego, w którego imię dano mu tyle dobra.
Obecność przy człowieku w chwili jego śmierci to wyjątkowe wyróżnienie. Ktoś mówi: popatrz, ma matowe oczy, umiera... Wiele lat się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że te oczy wydają się matowe, ponieważ się odwracają – umierający patrzy już w innym kierunku. Wtedy należy się temu człowiekowi i tej chwili największy szacunek, sam w takich momentach miałem odczucie, że jestem prześwietlany na wylot. Moment patrzenia w te coraz bardziej gasnące oczy napełniał mnie tajemnicą, odchodzący do świata ducha niejako i mnie tam prowadził. Chrześcijanin, chrześcijański lekarz powinien wiedzieć, że umierający odwrócił oczy w kierunku Chrystusa i poprzez te gasnące oczy Chrystus patrzy teraz również na niego. To jest niezwykły majestat. Doświadczyliśmy tego podczas umierania Jana Pawła II i widzieliśmy, co działo się w związku z tym, jaki ogień przeszedł przez świat.
Rozmawiała Katarzyna Jabłońska